Chaos na Śląsku. Po materiale "Wydarzeń" inspektor sanitarny przeprasza za błędy

Polska
Chaos na Śląsku. Po materiale "Wydarzeń" inspektor sanitarny przeprasza za błędy
Polsat News
Śląski inspektor sanitarny przyznaje, że były błędy i przeprasza

- Sytuacja na Górnym Śląsku jest trudna, wynika z efektu skali i błędów ludzkich - powiedział w Polsat News Grzegorz Hudzik, śląski wojewódzki inspektor sanitarny. To jego reakcja na sobotni materiał "Wydarzeń" o chaosie w epicentrum epidemii, czyli m.in. zagubionych próbkach i sprzecznych wynikach testów na koronawirusia na Śląsku. Inspektor przeprosił. - Dotrzemy do każdego z państwa - zapewni.

Sobotnie "Wydarzenia" nagłośniły problem funkcjonowania tamtejszych stacji sanitarnych. Reporter Marek Sygacz dotarł m.in. do kobiety, która miała kilka sprzecznych wyników na obecność koronawirusa. Rozmawiał również z pielęgniarką pracującą w "wymazobusie", do której masowo piszą ludzie w kwarantannie nie mogący doczekać się wyniku swojego testu. Informowano również o przypadku kwarantanny, która trwała miesiąc.

 

ZOBACZ: Chaos w epicentrum epidemii. Koronawirus w woj. śląskim

 

W niedzielę do sprawy odniósł się Grzegorz Hudzik, śląski wojewódzki inspektor sanitarny, tłumacząc że problem wynika m.in. z efekty skali. - Do 4 czerwca przebadano blisko 98 tysięcy osób, głównie w środowisku osób z przemysłu wydobywczego. W tym momencie robi nam się olbrzymia skala i olbrzymi problem pod względem liczbowym. Mając ograniczone zasoby ludzkie, nie jesteśmy w stanie informować wszystkich na bieżąco. Przepraszamy. Staramy się maksymalnie szybko informować po otrzymaniu wyników badań - zapewnił na antenie Polsat News. 

 

Przekazał, że liczba osób pozostających pod nadzorem epidemiologicznym to 10 949 osób i "z dnia na dzień nam ich przybywa. Jeśli dziś mamy 500 nowych przypadków, to trzeba przemnożyć je razy średnio 4 osoby w rodzinie, to daje nam pulę nowych osób, które muszą zostać objęte nadzorem". 

 

ZOBACZ: Coraz więcej zakażonych pracowników z fabryki lodów w Działoszynie

 

- Szczupłość kadr, ludzi, którzy pracują w inspekcji jest jednak ograniczona. Dziś jedna z powiatowych stacji, która ma w swoim obszarze działania kopalnię, z której mamy wyniki, zdążyła wydzwonić zaledwie 150 rodzin, informując o potrzebie objęcia izolacją - tłumaczył. 

 

"Próbki ulegają zniszczeniu podczas transportu"

 

- Po prostu efekt skali przerósł nas, nie mamy więcej możliwości. Trzeba uczciwie to powiedzieć, przeprosić za powolność wydawanych decyzji i kontakt z Państwem. Proszę o cierpliwość, Dotrzemy do każdego z państwa - zwrócił się do osób z pozytywnym wynikiem na obecność koronawirusa.

 

Inspektor przeprosił również za błędy. - Często próbki są źle opisane lub ulegają zniszczeniu podczas transportu. To są błędy ludzkie, nie myli się ten, kto nic nie robi - dodał.

 

Wideo: po materiale "Wydarzeń" śląski inspektor sanitarny przyznaje, że były błędy i przeprasza 

  

 

Wykrytych zakażeń na Śląsku przybywa z każdym dniem. Koronawirusa wykryto już u ponad 9 tysięcy mieszkańców tego województwa. Głównymi ogniskami cały czas pozostają kopalnie, ale chorują nie tylko górnicy. Nawet tym, którzy przechodzą Covid19 bezobjawowo, zakażenie zmieniło całe życie. 

 

- Jako pracownik służby zdrowia, sama się zgłosiłam mając objawy zakażenia - mówiła w sobotę "Wydarzeniom" zakażona kobieta. Chce pozostać anonimowa. W domowej izolacji przebywa już od miesiąca. Czeka na swój siódmy test.

 

- Pierwsze dwa były dodatnie, później wynik z 18 maja zaginął. W międzyczasie słyszałam, że dwa wyniki są ujemne. Później się okazało, że są dodatnie - dodala.

 

ZOBACZ: Koronawirus a grypa. Czym się różnią?

 

Objawy ustąpiły, pozostały wątpliwości. - Już powątpiewam, czy to są moje badania, czy nie moje. Nie mam do nich wglądu mimo próśb. Całkowicie jesteśmy pozostawieni sami sobie

 

Najgorsza jest niepewność i brak jakichkolwiek informacji. - Dziennie wykonywałam z mężem na trzy telefony po kilkaset połączeń. Żeby ktoś w ogóle odebrał. Czasami się udawało, czasami nie - mówiła zakażona.

 

"Jeździmy po wymazy powtórnie, bo próbka została zniszczona"

 

- "Proszę mi pomóc". Takich SMS-ów mam masę - przyznała kolejna rozmówczyni "Wydarzeń", pielęgniarka w "wymazobusie" na terenie jednego z powiatów w woj. śląskim. To wiadomości od osób, które nie mogą się doczekać na testy. 

 

- Nie wiem na jakiej zasadzie pracuje sanepid i kto pracuje nad wykonaniem list. O jednych się zapomina, a inni są na wymazie z dnia na dzień - mówi.

 

Takich przypadków jest bardzo dużo. Na listy sanepidu trafiają dzień po dniu, bez wyniku, te same osoby. Jak twierdzi pielęgniarka, zdarza się, że 5-osobowa rodzina ma następnego dnia 5 wymazów. To - według medyków - marnowanie pieniędzy i testów. To jednak nie koniec zastrzeżeń do służb sanitarnych

 

- Są przypadki, kiedy jeździmy do osób powtórnie, ponieważ ich próbka została zniszczona - mówiła pielęgniarka.

 

Takie przypadki jeszcze w połowie maja potwierdzała ówczesna dyrektor śląskiego sanepidu. Wkrótce straciła pracę.

 

ZOBACZ: "Domowe rozgrywki": pizza, zazdrość i sąsiedzi - Czechoscy w nowym domu

 

"Ludzie są zdenerwowani, płaczą"

 

- Nic dziwnego, że załogi medyczne pozostają osobami pierwszego kontaktu, choć naprawdę niewiele od nich zależy - podkreśliła pielęgniarka. - Są zdenerwowani, płaczą często przez telefon, straszne to jest. Żeby oni coś wiedzieli, bo czasem nie znają nawet swoich wyników, bo pani z sanepidu mówi, że oni wcale nie muszą ich znać - mówi o osobach z podejrzeniem zakażenia. 

 

WIDEO: materiał "Wydarzeń"

  

Po odjęciu ozdrowieńców i osób w szpitalach oraz zmarłych na Covid19 wynika, że w województwie śląskim w izolatoriach i własnych domach przebywa ponad 6 tysięcy zakażonych.

 

- Ja mam wrażenie, że to takie więzienie. W więzieniu ten osadzony więcej wie niż ci na tych izolacjach i kwarantannach - powiedziała pielęgniarka.

ml/ Polsat News
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie