Gibraltar: Orki zatopiły polski jacht. Akcja ratunkowa na morzu
Stado orek u wybrzeży Gibraltaru zaatakowało i zatopiło jacht z Gdyni. Przez 45 minut uderzały w płetwę sterową, powodując duże uszkodzenia, a w konsekwencji przeciek. Konieczna była akcja ratunkowa. - Przy takim nasileniu i agresji ze strony zwierząt pewien element nie wytrzymał - powiedział właściciel zatopionej jednostki w rozmowie z polsatnews.pl.
Znane są przypadki ataków orek na jachty i małe statki u wybrzeży Hiszpanii i Portugalii. Tym razem - w Cieśninie Gibraltarskiej - ofiarą drapieżników padł jacht pochodzący z Gdyni. Mimo prób ratunku ze strony Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa, holowników portowych i marokańskiej marynarki wojennej, polska łódź zatonęła.
ZOBACZ: Gdynia: Poszukiwania Grzegorza Borysa. Śledztwo po śmierci 27-letniego nurka
O wypadku jednostki nazywającej się Grazie Mamma poinformowała firma Morskie Mile w mediach społecznościowych. Jak uściśliła, cała załoga bezpiecznie udało się ewakuować na wybrzeże Hiszpanii.
W rozmowie z polsatnews.pl właściciel przedsiębiorstwa Lech Lewandowski wskazał, że nie wiadomo, dlaczego wzmagają się ataki orek na jachty w pobliżu Gibraltaru. Opowiedział również o spotkaniu innej łodzi jego firmy z orką.
ZOBACZ: Władze USA zajęły się UFO. Apelują do Amerykanów. "Odkryliśmy pewne rzeczy"
- Mimo że pływamy w jedną i drugą stronę przez Cieśninę Gibraltarską co roku, to nie mieliśmy wcześniej takich wypadków. Nasz znajomy miał spotkanie z orkami. Skończyło się tylko podgryzieniem płetwy sterowej - opisał Lewandowski.
Atak orek. Jacht miał wytrzymać w każdych warunkach. "Wszystko da się zepsuć"
Zapytaliśmy właściciela firmy Morskie Mile o przygotowanie łodzi do specyficznych sytuacji, jakimi są ataki orek. Lech Lewandowski stwierdził, że jacht posiadał kategorię "A" i teoretycznie powinien wytrzymać każde warunki. Dodał, że "najwidoczniej nie był przygotowany na takie niedogodności".
ZOBACZ: Niemcy: Nietypowy protest Greenpeace. Aktywiści zeszli na dno Bałtyku
- Przy takim nasileniu i agresji ze strony zwierząt pewien element nie wytrzymał. To było 45 minut, podczas których ciężkie i drapieżne zwierzęta atakowały płetwę sterową. Uderzenia były tak mocne, że nie pozwalały ustać na nogach. Chociaż konstrukcja jachtu jest bardzo wytrzymała to w tym momencie któryś element zawiódł. To nie wina jachtu, wszystko da się zepsuć - dodał.
Zatopiony jacht z Gdyni. Konieczna akcja ratunkowa
Właściciel Morskich Mil dopytywany o szkolenie załogi przed rejsami stwierdził, że obejmuje ono rozpisanie wszystkich możliwych sytuacji alarmowych - od najbardziej podstawowych po kroki ewakuacyjne. Jak dodał, jednostki są odpowiednio wyposażone.
ZOBACZ: Przerwała przemówienie Joe Bidena. Zgromadzeni byli wściekli. "Wynoś się"
- Na jachcie są tratwy ratunkowe i kamizelki pneumatyczne. Dokładnie omawia się wszystkie kroki w taki sposób, żeby każdy wiedział, co ma robić w sytuacji zagrożenia. W tym przypadku, gdy zrobiło się poważnie i nastąpił przeciek, została wezwana pomoc. Sześć osób z pokładu zostało ewakuowanych przez łódź ratowniczą - skwitował swoją wypowiedź Lech Lewandowski.
Grazie Mamma powróci. Właściciel zapowiada rekonstrukcję
W mediach społecznościowych firma Morskie Mile przekazała informację o chęci odbudowy zatopionej łodzi.
"Jacht ten był dla nas wszystkim co najwspanialsze w żeglarstwie morskim. Na pokładzie zawiązały się długoletnie przyjaźnie. Pływaliśmy tym jachtem po najpiękniejszych miejscach Europy i atlantyckich archipelagów, szkoliliśmy licznych jachtowych sterników morskich, odkrywaliśmy piękne i nieznane, smakowaliśmy śródziemnomorskie specjały i żeglowaliśmy, żeglowaliśmy, żeglowaliśmy. Bardzo dobre wspomnienia przeniesiemy na Grazie Mamma II. Miłość do morza zawsze zwycięża, a przyjaźnie pozostaną z nami" - czytamy we wpisie.
Czytaj więcej