"Interwencja". Szukali przyczep. Straty szacują na 120 tysięcy złotych
Chcieli kupić przyczepy do transportu łodzi, ich zaliczki przepadły. Poszkodowani szacują straty na 120 tys. zł. Pieniądze wpłacili dwóm producentom z Włocławka: Włodzimierzowi Mirzejowskiemu oraz Pawłowi Cz. Panowie znają się od lat, razem współpracowali, ale mówią o sobie bardzo źle. Według poszkodowanych działają wspólnie, a wzajemne oczernianie to tylko ich taktyka. Materiał "Interwencji".
Paweł Dziedzicki z Warmii zamówił przyczepę do transportu łodzi u producenta z Włocławka. Zapłacił ponad siedem tysięcy złotych zaliczki. Do dzisiaj nie otrzymał zwrotu pieniędzy ani zamówionej przyczepy.
- Kilkadziesiąt telefonicznych rozmów, terminów: "już do pana jadę", "za parę godzin będę", to "policja złapała", to "mandat dostałem, bo wiozłem do pana już tę przyczepę". Po paru tygodniach dostałem od prokuratury odpowiedź, że nie widzi znamion przestępstwa - opowiada reporterce "Interwencji" Paweł Dziedzicki.
ZOBACZ: "Interwencja". Sąd przyznał, że należy im się lokal socjalny. Czekają 14 lat
W takiej samej sytuacji jest pan Zbigniew. On też stracił 7,5 tysiąca złotych zaliczki u tego samego producenta.
- Zamówiłem przyczepę w listopadzie, w grudniu miała być gotowa. W połowie stycznia znalazłem w internecie artykuł-ostrzeżenie przed tym panem, tak że wiedziałem, że jestem wyrolowany, tylko kwestia tego, jak do tego podejdę. Byłem na policji zgłosić oszustwo - relacjonuje.
Straty na 120 tysięcy złotych
Prokuratura Rejonowa w Ostródzie nie dopatrzyła się przestępstwa. Inaczej uznała prokuratura w Krakowie, za ten sam czyn oskarżyła producenta przyczep. Poszkodowani wyliczają swoje straty na 120 tysięcy zł.
- Pan Włodzimierz Mierzejowski jako producent chciał dla nas produkować przyczepy do transportu łodzi, a my jako dystrybutor mieliśmy je sprzedawać naszym klientom. Klienci chcieli już odbierać łodzie wraz z przyczepami, na zamówione dwanaście sztuk pan Mierzejewski dostarczył trzy - twierdzi Artur Pachocki, producent łodzi motorowych z Krakowa.
Producent: Nie ukrywam się
Pojechaliśmy do Włocławka sprawdzić, czy firma działa. Producent przyczep zgodził się na rozmowę z "Interwencją". Za naszym pośrednictwem zapewnił swoich klientów, że ich spłaci.
- Spotkaliśmy się na sprawie w sądzie, dostałem tam odroczenie do 1 września, że mam ich spłacić w ratach, w zaliczkach. Nie zapłaciłem. Od 18 maja jestem na zwolnieniu lekarskim, nie mogę wystawić żadnej faktury sprzedażowej. Nie mam nic na siebie, ale jakieś dochody z tej firmy są, które pozwalają mi regulować płatności u komorników. Ja się nie ukrywam, bo oszust, czy złodziej to jest, jakby brał pieniądze i znikał - przekonuje Włodzimierz Mirzejowski.
ZOBACZ: "Interwencja". Rodzice zmarli, siostry nagle zostały same. Bez środków do życia
- Myślę, że nie odzyskamy pieniędzy. Ten pan Włodek nie ma nic na siebie, myślę, że skończy się to dla niego pewnie jakimiś konsekwencjami prawnymi, ale czy je odzyskamy? Jestem wręcz przekonany, że tak się nie stanie - ocenia Rafał Pietrusa, producent łodzi motorowych z Krakowa.
Poszkodowani mówią, że tam, gdzie jest pan Włodzimierz, pojawia się także Paweł Cz., który ma swój warsztat obok firmy pana Włodzimierza. Panowie dobrze się znają, ale dobrze o sobie nie mówią.
- Zostawiliśmy mu zaliczkę 15 tys. zł na remont elementów łódki. Zapytaliśmy pana Pawła, czy może u Włodka kupić przyczepę. Wtedy pan Paweł ostrzegł nas, że to jest jednak oszust, nie warto u niego kupować, bo stracimy albo pieniądze, albo przyczepę. Przekonał nas do tego, żebyśmy powierzyli mu zaliczkę, w sumie kolejne 10 tys. zł. To było na początku września zeszłego roku - wspomina poszkodowany Arkadiusz Płaziuk.
- Oni sprawiają tylko wrażenie takie, że nie działają razem, natomiast myślę, że działają wspólnie i w porozumieniu - uważa Artur Pachocki, producent łodzi motorowych z Krakowa.
"Coś tam poległo"
- Jeśli coś dotyczy firm, w których pracowałem, to trzeba się kontaktować z tymi firmami. Bo to jest tak, jakby ktoś kupił stary chleb, a pani by robiła reportaż o kasjerce w markecie, która go skasowała. Taka jest dokładnie moja pozycja, tutaj nie ma innego rozwiązania. Był tam taki moment u syna w firmie, gdzie ja też pracowałem, rzeczywiście coś tam poległo, natomiast co miesiąc jest systematycznie spłacane poprzez oczywiście komornika - słyszymy od Pawła Cz.
- Wraz z żoną prowadzimy firmę, która zajmuje się wynajmem nieruchomości. Pan Paweł jest taki dość wiarygodny, jeżeli chodzi o rozmowę przynajmniej. W związku z tym, że jesteśmy mieszkańcami jednego miasta, zaufaliśmy, przeciągaliśmy, oni nawet nie płacili za energię, którą wykorzystywali na naprawę tych łodzi. Są nam winni ponad 100 tys. zł - mówi kolejny przedsiębiorca Artur Kandarian.
Cały materiał "Interwencji" obejrzysz tutaj.