Trzy lata po tragedii w Suszku. Ruszył proces ws. śmierci harcerek

Polska
Trzy lata po tragedii w Suszku. Ruszył proces ws. śmierci harcerek
Polsat News
Wichura w jedną noc zniszczyła las, pośrodku którego harcerze rozbili obóz

W Łodzi rozpoczął się proces w sprawie śmierci dwóch harcerek, ofiar tragedii w Suszku (woj. pomorskie). Nad miejscem, gdzie rozstawiono obóz przeszła gwałtowna wichura, która spustoszyła las. Jeden ze zwalonych pni przygniótł dziewczynki. Na ławie oskarżonych zasiedli komendant obozu, jego zastępca i urzędnik starostwa.

Tragiczna historia ma swój początek w nocy z 11 na 12 sierpnia 2017 roku. W obozie niedaleko pomorskiego Suszka było 130 harcerzy, którymi zajmowało się kilkunastu opiekunów. 

 

Swoje namioty rozstawili w lesie. Gdy rozpętała się gwałtowna wichura pustosząca okolicę, nie mieli dokąd uciekać. - Latały gałęzie, drzewa się waliły. Baliśmy się - mówił Polsat News Tadeusz, jeden z harcerzy. 

 

ZOBACZ: Zarzuty po tragedii na obozie harcerskim w Suszku. "Niedopełnienie obowiązków służbowych"

 

Dwie uczestniczki obozu: 13- i 14-latka - zginęły, przygniecione przez spadające drzewo. Rannych zostało kilkudziesięciu innych uczestników. 

 

Na ławie oskarżonych komendant obozu i jego zastępca

 

We wtorek, czyli niemal trzy lata po tych zdarzeniach, w łódzkim Sądzie Okręgowym rozpoczął się proces trzech osób oskarżonych w tej sprawie. Wszyscy stawili się na sali rozpraw.

 

Mateusz I., komendant obozu oraz Włodzimierz D., jego zastępca, mieli umyślnie narazić uczestników obozu na utratę życia i zdrowia, a także nieumyślnie doprowadzić do śmierci młodych harcerek.

 

- Nie wyznaczyli i nie oznaczyli drogi ewakuacyjnej, nie wskazali też stałego miejsca zbiórki w czasie ewakuacji. Nie przeprowadzili również obowiązkowych dwóch próbnych alarmów - wyliczyła Renata Szamiel z Prokuratury Okręgowej w Słupsku.

 

"Nie czuję się winny, jest mi przykro i żal"

 

Zdaniem śledczych obydwaj zlekceważyli też ostrzeżenia pogodowe. Mateusz I. stwierdził jednak, że jego działania były właściwe i nie wiedział, że zbliżająca się burza jest groźniejsza niż zwykle.

 

- Niestety, nie miałem wpływu, nie miałem żadnej informacji. Nie czuję się winny - tłumaczył. Jak dodał, jest mu "bardzo przykro i żal". Do winy nie przyznał się też zastępca komendanta. Obaj mogą trafić do więzienia na 5 lat.

 

ZOBACZ: "Gdyby nie poważne zaniedbania, te dzieci nadal by żyły". Dwa lata po tragedii w Suszku (artykuł z 2019 r.)

 

Natomiast Andrzej N., były urzędnik starostwa, jest oskarżony o niedopełnienie obowiązków. Miał nie przekazać alertu pogodowego o nadchodzącej gwałtownej nawałnicy. Przyznał się do winy; grozi mu do 3 lat pozbawienia wolności.

 

Chociaż do tragedii doszło na Pomorzu, rozprawa odbyła się w Łodzi. Wynikło to z "oszczędności procesowej", ponieważ zarówno oskarżeni, jak i poszkodowani, pochodzą z tego regionu.

wka/ml/ polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie