Zmasowany atak na Kijów. Relację korespondenta Polsat News zakłócił potężny wybuch
Za mieszkańcami Kijowa kolejna niespokojna noc, w trakcie której Rosjanie zaatakowali miasto dronami i rakietami. O sytuacji w stolicy Ukrainy mówił na antenie Polsat News korespondent stacji Andrzej Wyrwiński. W pewnym momencie widzowie usłyszeli głośny huk, a dziennikarz poinformował o potężnym wybuchu. - Teraz mocno walnęło. Może ja się troszeczkę jednak schowam - powiedział.
W środę wieczorem Andrzej Wyrwiński opowiadał na antenie Polsat News o proteście w Kijowie, jaki zorganizowano w obronie niezależnych organów antykorupcyjnych, które według zamiarów rządzącej większości miałyby trafić pod nadzór prokuratora generalnego podległego prezydentowi.
ZOBACZ: Ukraińcy protestują w obronie organów antykorupcyjnych. Rosjanie perfidnie to wykorzystali
Wołodymyr Zełenski, pod presją społeczeństwa, złożył ustawę mającą naprawiać niepożądane przez obywateli zmiany, ale ta ma być głosowana w Radzie Najwyższej Ukrainy dopiero dzisiaj. Dlatego też, dopóki nic nie zostało przesądzone, Ukraińcy mają zamiar manifestować.
Wojna na Ukrainie. Korespondent Polsat News znalazł się w niebezpieczeństwie
- Wydaje się, że sprawa jest przesądzona, chociaż muszą państwo wiedzieć, że teoretycznie prezydent Zełenski i jego partia mają większość w parlamencie, ale część tych parlamentarzystów już jakiś czas temu się zbuntowała, więc wszystko nie jest do końca przesądzone. Dlatego właśnie m.in. głównie młodzi ludzie wyszli dzisiaj na plac znajdujący się bardzo blisko ulicy Bankowej, na której mieszka Wołodymyr Zełenski, aby jednak wywrzeć presję na ukraińskim przywódcy – rozpoczął swoją relację korespondent Polsat News.
Jednocześnie przez cały czas spoglądał z niepokojem w niebo i informował o kolejnych odgłosach wybuchów, które rozlegały się w ukraińskiej stolicy. W tle także słychać było rosyjskie uderzenia, a dziennikarz mówił o syrenach, które wyły chwilę przed wejściem na antenę.
WIDEO: Fragment programu "Dzień na świecie" z Kijowa
W pewnym momencie zrobiło się jednak bardzo niebezpiecznie. Widzowie usłyszeli potężny huk, zaś sam wysłannik do Kijowa ugiął się lekko, spojrzał za siebie i przekazał, że musi udać się do mieszkania. - Teraz mocno walnęło. Może ja się troszeczkę jednak schowam (...) Może jednak tak będzie trochę rozsądniej - odparł.
W tym momencie prowadząca program "Dzień na świecie" Magda Sakowska starała upewnić się, że dziennikarzowi nie grozi żadne niebezpieczeństwo, ale ten nie chciał udać się do schronu, a jedynie ukrył za drugą ścianą mieszkania, które zajmował i kontynuował relację.
Zmasowany atak Rosjan na Kijów. Nie żyje co najmniej sześć osób
O sytuacji Andrzej Wyrwiński mówił dokładniej na antenie Polsat News w czwartek rano, kiedy to zaatakowany Kijów budził się do życia.
- Najnowsze informacje mówią o tym, że zginęło co najmniej sześć osób, w tym małe dziecko. Cały czas w wielu miejscach stolicy trwa akcja ratunkowa. Prawdopodobnie w niektórych miejscach pod gruzami są, miejmy nadzieję, ranni, a nie zabici, więc to dynamiczna sytuacja. Co najmniej kilkadziesiąt osób jest rannych. Mieliśmy wczoraj tak naprawdę trzy serie ataków. Wszystko zaczęło się koło 22 czasu polskiego – poinformował.
ZOBACZ: Dostawy broni dla Ukrainy. Zełenski porozumiał się z Trumpem
Korespondent stacji przekazał w poranku Polsat News, że jest już przyzwyczajony do ciągłych alarmów, które regularnie słychać w ukraińskiej stolicy, jednak nocne uderzenie Rosji było bezprecedensowe.
- Z reguły kilkanaście minut później alarm zostaje odwoływany. To oznacza, że ukraińskie wojsko już wie wtedy, że pociski nie zmierzają w kierunku stolicy. Wczoraj było jednak inaczej. W trakcie mojej relacji słyszałem całą serię wybuchów. Jedna była na tyle blisko, że zdecydowałem się schować do mieszkania, a potem poszedłem na stację metra. Tam tłumów nie było. Trzeba powiedzieć to otwarcie – mieszkańcy Kijowa są przyzwyczajeni. Nie da się żyć codziennie zabierając swoją karimatę, śpiwór do stacji metra. Ludzie próbują się chować za ścianami, a niektórzy po prostu śpią, mając nadzieję, że wygrają w tej rosyjskiej ruletce. Kolejny alarm był 2-3 godziny później i to już naprawdę było coś poważnego – informował.
Smutna codzienność mieszkańców Ukrainy. "Wyjście po chleb to igranie ze śmiercią"
W swojej relacji Wyrwiński podkreślił też, że oprócz dronów, Kijów zaatakowano przy użyciu kilku rakiet manewrujących Iskander.
- Nie jestem tutaj pierwszy raz. Wiele już widziałem, np. mam wyciszone alarmy w swoim telefonie. Dostaję komunikaty, ale dźwięki mam wyłączone, bo tak się nie da żyć. Cały czas to nie jest miasto, które znajduje się kilka kilometrów od frontu, tylko ponad 100 km od granicy z Rosją, więc jakkolwiek to strasznie brzmi tutaj jest bezpieczniej niż w Chersoniu. W Chersoniu małe wojskowe drony, czy nawet cywilne drony przerabiane na latające bomby po prostu polują na ludzi. Tam mieszkańcy boją się wychodzić na ulice. Wyjście do sklepu po chleb to igranie ze śmiercią. W Kijowie to tak nie wygląda – mówił.
Zdaniem wysłannika Polsat News atak Rosjan powinien być wyraźnym sygnałem dla Donalda Trumpa, który dał Władimirowi Putinowi 10 dni na zmianę stanowiska w sprawie zawieszenia broni w Ukrainie. Rzeczywistość pokazuje jednak, że rosyjski prezydent za nic ma groźby swojego amerykańskiego odpowiednika.
Czytaj więcej