"Interwencja". Pojechali nad morze zarobić. Teraz żałują

Polska
"Interwencja". Pojechali nad morze zarobić. Teraz żałują
"Interwencja"
Pan Łukasz i pani Agnieszka, kadr z materiału "Interwencji"

39-letni pan Łukasz Kaliszewicz z Białegostoku od kilku miesięcy stara się odzyskać pieniądze, które zarobił jako kucharz podczas sezonu wakacyjnego nad morzem. W kuchni pracowała też jego partnerka, pani Agnieszka. Oboje czują się poszkodowani przez właściciela lokalu. Chodzi o kilka tysięcy złotych. Materiał "Interwencji".

- Pojechałam tam jako pomoc kuchenna, byłam odpowiedzialna za surówki. Z powodu pracy byłam bardzo przemęczona. On jest mi winien 3800 zł - mówi  Agnieszka Klepacka.

 

Łukasz Kaliszewicz walczy o 5 tys. zł. - On powiedział do mnie coś takiego: "Gdzie pan będzie te pieniądze trzymał, pana pieniądze i Agnieszki są u mnie bezpieczne". Dokładnie tak powiedział - twierdzi mężczyzna.

 

ZOBACZ: "Interwencja": "Potraktowali nas jak śmieci". Bez pensji i świadectw pracy

 

Pani Agnieszka i pan Łukasz mieszkali w przyczepie kempingowej, którą na swój koszt wynajął właściciel restauracji. Mieściła się po drugiej stronie ulicy. Wraz z nimi mieszkał inny pracownik kuchni, którego wcześniej nie znali. Ekipa "Interwencji" rozmawiała z mieszkańcem pobliskiej posesji.

 

Reporterka: Jestem z telewizji, szukam go po prostu, nie wie pan, gdzie on może być? Pan Piotr miał nie płacić pracownikom, znacie państwo tę sprawę?

 

Mieszkaniec: Wiem, że jeżeli chodzi o płatności, to jest dobry, jest dobry… Dużo obiecuje, a mało… Dużo gada, dużo krzyczy, a mało jeśli chodzi o płatności.

Mieszkali w przyczepie. "Jak padał deszcz, to leciało na głowę"

Z Piotrem K. udało się porozmawiać telefonicznie.

 

- Wszystkim pracownikom płacę według umowy. Chyba, że pani wspomina o parze alkoholików, która zdemolowała mieszkanie, które było wynajęte dla nich, nocleg. Pracowali tylko dlatego, że po prostu nie szło znaleźć żadnych pracowników - przekonuje.

 

- To nie jest prawda. Dużo osób mieszkało w tej przyczepie, to jest wymówka, żeby nie zapłacić. Tam nawet warunków nie było w tej przyczepie, jak padał deszcz, to wszystko leciało na głowę. Tam była pleśń, tam był grzyb, tam był syf. Pracowaliśmy po 13, 14 godzin – odpowiada Agnieszka Klepacka.

 

- Alkoholikami nie jesteśmy! – dodaje Łukasz Kaliszewicz.

"Zacząłem się bać"

Pani Agnieszka i pan Łukasz nie mieli podpisanych umów, nie odprowadzono za nich żadnych składek. Ich zdaniem, to właściciel nie chciał podpisać umów, z kolei ten twierdzi, że było inaczej.

 

- To są ludzie, którzy nie chcieli podpisać żadnej umowy fizycznie, tylko chcieli umowę ustną ze względu na to, że komorników mieli gdzieś tam na plecach. Oni po prostu mieli potrącone to, co było należne za to, że po prostu porzucili tę pracę – twierdzi Piotr K.

 

ZOBACZ: "Interwencja": Szukali pracy, teraz dostają wezwania do zapłaty

 

- Nie, to nieprawda ja mogłam mieć umowę. Wspominałam o umowie o pracę, usłyszałam: "Dobrze powiedział na razie pracujemy, a później będziemy rozmawiać o umowie" – twierdzi Agnieszka Klepacka.

Inspekcja pracy była bezradna

Łukasz Kaliszewicz też twierdzi, że chciał podpisać umowę o pracę.

 

- Zacząłem się po prostu bać o swoje pieniądze. Wiem od osób, które pracowały, że miały od razu te umowy zlecenia podpisywane, tylko z jakąś chorą klauzulą, na wypadek, gdyby po prostu zostawiły "ten obóz prac". Jak to można inaczej nazwać – mówi.

 

Pan Łukasz i pani Agnieszka zgłosili sprawę do inspektoratu pracy, ale już po sezonie, gdy właściciel zamknął restaurację. Tym samym inspektorzy nie mogli przeprowadzić kontroli.

 

- Potwierdzam, że jeżeli chodzi o tę działalność, którą pani redaktor wymienia, odbyły się czynności rozpoznawcze inspekcji pracy. W trakcie, kiedy nasz inspektor pracy dokonywał ustaleń, ten pracodawca, przedsiębiorca, bo tu domniemanie jest, nie prowadził już działalności, a więc nie mogliśmy skutecznie przeprowadzić czynności kontrolnych - poinformował "Interwencję" Paweł Grabowski, okręgowy inspektor pracy w Gdańsku ds. nadzoru.

 

- Ja bym oczekiwała od niego naprawdę za szczerą pracę i za te kłamstwa jego wszystkie, i oszczerstwa, żeby on naprawdę zapłacił te pieniądze i przeprosił - podsumowuje Agnieszka Klepacka.

 

- My prosiliśmy go o jeden wolny dzień i odmówił. Powiedział, że u niego nie ma wolnych dni, u niego są wolne dni po sezonie. Powiedział że o 22:00 też można iść na plażę - opowiada Agnieszka Klepacka.

 

Materiał "Interwencji" można obejrzeć TUTAJ.

Małgorzata Pietkiewicz /"Interwencja" / "Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie