"Interwencja". Poród jak z horroru. "Krew była wszędzie"

Polska
"Interwencja". Poród jak z horroru. "Krew była wszędzie"
"Interwencja"
W ciele pani Anny, po porodzie, zostało łożysko

Pani Anna z Bydgoszczy po porodzie syna dwukrotnie dostała krwotoku, a zdrowie ratowano jej transfuzją krwi. Po dwóch tygodniach kobieta ponownie wymagała pomocy medycznej. Tym razem trafiła do innego szpitala. Tam podczas badania okazało się, że po porodzie w jej ciele zostało łożysko. Szpital, w którym odbywał się poród, nie poczuwa się do winy. Materiał "Interwencji".

37-letnia Anna Orzechowska z Bydgoszczy jest matką pięciorga dzieci. Ostatni poród odbył pod koniec listopada w szpitalu MSWiA w Bydgoszczy. Pani Anna miała pozytywny test na COVID-19. Rodziła w izolacji, w maseczce. Przy porodzie był młody lekarz z dwuletnim stażem pracy i położna.

 

ZOBACZ: Włocławek. Wyszła z psem. Podczas spaceru odebrała poród

 

Sam poród przebiegał bez komplikacji. Problemy zaczęły się później. Po narodzinach syna kobieta musiała urodzić łożysko. Jej zdaniem podczas pobytu w szpitalu doszło do wielu nieprawidłowości.

 

- Urodził się mały. Jak już był na świecie, było wszystko dobrze. Już mi go dali, już się cieszyłam. Ale musiałam jeszcze urodzić łożysko i tutaj zaczął się horror - mówi reporterce "Interwencji" Anna Orzechowska.

"Dostałam silnego krwotoku"

- Siłowo próbowali wyjąć mi to łożysko. Przy takim siłowym wyciąganiu łożyska powinno być podane znieczulenie, a zrobiono to na żywca. Dostałam tak silnego krwotoku, że lekarz był cały we krwi, ale mimo to nie przerwali - opisuje kobieta.

 

- Potem dostałam drugiego krwotoku przy tym łyżeczkowaniu. Dosłownie sikałam krwią. Mimo że straciłam dużo krwi, dopiero po dwóch dniach dostałam transfuzję - tłumaczy pani Anna.

 

ZOBACZ: Zaczęła rodzić w samochodzie. Poród odebrał policjant

 

- Wypływały ze mnie jakieś kawałki mięsa. Nikt się jednak tym nie zainteresował, nawet mnie nie zbadali - dodaje kobieta.

 

Dwa tygodnie po porodzie, już w domu, pani Anna miała trzy kolejne krwotoków. Wezwała pogotowie. Trafiła do Szpitala Uniwersyteckiego im. Biziela, gdzie w pełnej narkozie oraz przy użyciu USG poddano ją operacji usunięcia resztek popłodowych.

 

- Pani doktor, która przeprowadzała badanie USG była w szoku - twierdzi pani Anna.

 

WIDEO: Materiał "Interwencji"

 

W jej ciele zostało łożysko

Okazało się, że po porodzie w jej ciele zostało łożysko - w sumie 12 na 12 cm, bardzo duży fragment gnijącego mięsa. I to właśnie łożysko pozostawione w ciele kobiety było przyczyną krwotoków.

 

- Zrobiliśmy wszystko, aby pomóc tej pacjentce, zgodnie z naszymi procedurami i standardami w ginekologii i położnictwie. Udało się, jesteśmy szczęśliwi, że pacjentka jest zadowolona - powiedziała  Wanda Korzycka-Wilińska, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego nr 2  im. dr. Jana Biziela w Bydgoszczy.

 

ZOBACZ: Szczecin: Poród w taksówce. "Zaskoczona mama"

 

Szpital MSW w Bydgoszczy nie chciał z nami rozmawiać, dyrektor przysłał krótkie wyjaśnienie z którego wynika, że szpital nie ma sobie nic do zarzucenia.

 

"Nie odnotowano takich lub podobnych sytuacji, czyli pozostawienia tak dużego fragmentu łożyska. Wielokrotnie analizowaliśmy dokumentację medyczną naszą i z innych placówek i takich sytuacji nie stwierdzano. Bardzo często skrzepy krwi są mylone z tkanką łożyska, a wynik histopatologiczny nie potwierdza obecności tkanki łożyska lub błon płodowych" - czytamy.

Kobieta zawiadomiła prokuraturę

Od dramatycznych chwil minęły ponad dwa miesiące. Rodzina zdecydowała się na poszukiwanie sprawiedliwości przed sądem. Kobieta złożyła w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa dotyczącego błędu lekarskiego. 

 

- Z badań wynika, że te resztki po ciąży zostały w ciele pani Anny i nie zostały usunięte. Od  tego są biegli i to biegli ustalą, czy tak naprawdę doszło do błędu medycznego - mówi Dariusz Kusz, pełnomocnik pani Anny.

 

ZOBACZ: "Kopał i uderzał po całym ciele". Kobieta poroniła

 

- Uważam, że żona zasługuje na jakiekolwiek zadośćuczynienie za to, co przeszła. Takie jest moje zdanie, ale zobaczymy, co zrobi sąd - uważa Paweł Staszyński, mąż pani Anny.

 

- To wszystko było straszne, na wszystko są papiery - dodaje mężczyzna. 

 

- Jest coś takiego jak rodzić po ludzku. Kiedy mnie boli za bardzo mogę prosić o znieczulenie i oni powinni je mi je podać, a tutaj nic. W życiu bym nie przypuszczała, że zamiast cieszyć się macierzyństwem, będę musiała walczyć o życie - podsumowuje pani Anna.

ac / "Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie