Lichocka: to Jarosław Kaczyński zdecyduje o przyspieszonych wyborach
Wcześniejsze wybory mogą być tylko w jednym przypadku – gdy Jarosław Kaczyński zdecyduje, że sytuacja dojrzała do tego, by zwrócić się do wyborców o poparcie dla samodzielnych rządów bez obciążeń wynikających z trudnej współpracy z koalicjantami. Nie wygląda jednak na to, by to już był ten czas - przekonuje w rozmowie z polsatnews.pl posłanka PiS i członek Rady Mediów Narodowych Joanna Lichocka.
Jakub Oworuszko, polsatnews.pl: Czy Zjednoczona Prawica jest jeszcze zjednoczona?
Joanna Lichocka: Myślę, że tak, to było widać podczas ostatniego posiedzenia Sejmu, wszystkie głosowania przeszły bardzo gładko.
Ale w ostatniej chwili wycofano z porządku obrad rządowy projekt dot. OFE, ponieważ nie poparłaby go Solidarna Polska.
Tam, gdzie jest różnica zdań, dyskutujemy. Jestem przekonana, że ten projekt wróci na jedno z najbliższych posiedzeń Sejmu… W ostatnich dniach rozmowy w Zjednoczonej Prawicy są bardzo intensywne. Wiadomo, wymagają one spotkania liderów PiS, Solidarnej Polski i Porozumienia – wszystko się toczy i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Każda koalicja przeżywa takie momenty, kiedy musi się na nowo "dotrzeć" i to obecne napięcie jest takim swego rodzaju remanentem. Ale nadrzędnym celem Zjednoczonej Prawicy jest zmiana Polski – możemy mieć różne wizje co do szczegółów, PiS z Porozumieniem różni się na przykład w bardzo wielu kwestiach związanych z polityką podatkową, ale zasadnicze sprawy nas łączą i nasi partnerzy to często podkreślają. Z politykami Solidarnej Polski różnymi się, jeśli chodzi o poparcie dla europejskiego Funduszu Odbudowy czy polityki energetycznej - koledzy z SP stoją na dogmatycznych stanowiskach, które przyjęli przed laty jakby abstrahując od tego, co dzieje się współcześnie, jak wiele korzyści i jak wielki impuls rozwojowy może uzyskać Polska dzięki przyjęciu Funduszu albo z jakim skokiem modernizacyjnym może wiązać się przyjęcie założeń transformacji energetycznej finansowanej przecież w znacznej części ze środków europejskich. Wydaje się, że lider SP Zbigniew Ziobro jest pod presją swoich kolegów, że tam chyba toczy się jakaś rywalizacja o przywództwo i stąd tak stanowcze tony jakie przyjmuje. Mam nadzieję jednak, że znajdziemy porozumienie, wszyscy wiedzą, że nasi wyborcy oczekują od nas, że będziemy rządzić spokojnie do końca kadencji.
Scenariusz przyspieszonych wyborów jest realny?
Tylko wtedy, gdy zwyciężą partykularne interesy. Jeśli nasi partnerzy koalicyjni uznaliby, że to dobry czas, aby zagrać wyłącznie na siebie, bo mają szansę zbudować własne podmioty, które są w stanie odnieść sukces wyborczy idąc oddzielnie. Tyle, że to nieprawdopodobny scenariusz, bo nie ma potwierdzenia dla takich kalkulacji w żadnym sondażu. Nie spodziewam się więc wcześniejszych wyborów. Między bajki można też włożyć opowieści opozycji, że jest gotowa do wcześniejszych wyborów. Tam na myśl o nich jest popłoch. Są w rozsypce, nie mają lidera. Borys Budka w rankingach zaufania dołuje gdzieś w drugiej dziesiątce i nikt go już nie traktuje poważnie. W PO trwają więc próby zmiany przewodniczącego, swoje ambicje mają i Rafał Trzaskowski i Grzegorz Schetyna, a i skompromitowany Donald Tusk zapowiada, że jak się zaszczepi, to wraca do Polski, bo oczywiście marzy mu się obalanie rządu PiS. Część działaczy PO nie wie więc, czy jeszcze orientować się na niego, czy może już raczej na znacznie młodszego Hołownię. Tak naprawdę żadnego lidera opozycji nie ma i żadnej "zjednoczonej opozycji" też nie ma. Nikomu tam na wcześniejszych wyborach nie zależy. One mogą nastąpić tylko w jednym przypadku – gdy Jarosław Kaczyński zdecyduje, że sytuacja dojrzała do tego, by zwrócić się do wyborców o poparcie dla samodzielnych rządów bez obciążeń wynikających z trudnej współpracy z koalicjantami. Nie wygląda jednak na to, by to już był ten czas. Mamy wiele do zrobienia w tym Sejmie i w ramach tej koalicji.
ZOBACZ: Terlecki: jesteśmy przekonani, że poradzilibyśmy sobie samodzielnie w wyborach
W maju PiS ma zaprezentować Polski Nowy Ład. Co to za program?
Nowy program rozwoju kraju, który będzie obejmował wiele dziedzin życia i będzie wprowadzał zmiany, z których będziemy bezpośrednio korzystali wszyscy. Prawdopodobnie zostanie przedstawiony w maju ale przedstawienie szczegółów to rola zastrzeżona dla ścisłego kierownictwa PiS.
Orlen kupił Polska Press, czy pani zdaniem to kończy proces "repolonizacji" mediów w Polsce?
To decyzja biznesowa. Było wiadomo od dawna, że wydawnictwo było szykowane do sprzedaży przez niemieckiego właściciela od dawna. A Orlen, który stworzył już dom mediowy, uzupełnił swoje portfolio. To, że Polska Press wraca w polskie ręce jest dobre. To nie ulega wątpliwości dla nikogo, oprócz Platformy Obywatelskiej, która szaleje z tego powodu. Niczym innym niż szaleństwem nie można określić deklaracji, że opowiadają się za tym, by media należały do niemieckiego kapitału – chyba nawet ich wyborcy mają z takim stanowiskiem problem. Nie da się, patrząc merytorycznie, oceniać tego zakupu jako coś negatywnego. Media, które należały do „niemieckiej rodziny z Bawarii” jak z wyraźnym sentymentem mówiła o tym jedna z posłanek PO, teraz należą do polskiego przedsiębiorstwa. Do tej pory te media nie były dotowane, nie inwestowano w nie. Dziennikarze, pracownicy nie mieli podwyżek od 2008 roku. Niemiecki właściciel traktował to tylko jak biznes, z którego chciał wyciągać największy możliwy zysk, a nie jako firmę, która ma się rozwijać. Taka niestety współczesna polityka kolonialna. Wszyscy ci, którzy twierdzą, że lepiej było dla tych gazet, dla ich zespołów redakcyjnych, gdy należały do niemieckiego właściciela, mówią rzeczy kontrfaktyczne.
ZOBACZ: Wstrzymanie zakupu Polska Press przez PKN Orlen. Głos zabrał Obajtek
Mówi pani o krytyce ze strony PO – może ona jest uzasadniona, np. w kwestii zagrożonej niezależności dziennikarzy?
Dlaczego w PO rodzą się pytania o niezależność dziennikarzy, kiedy to wydawnictwo należy do polskiego przedsiębiorstwa, a nie wtedy, kiedy należało do niemieckiej rodziny z Bawarii?
Wtedy tę niezależność podważali politycy PiS.
Myśmy tego tak nie formułowali… Mnie szokuje, że PO tak się odkrywa - jest przyzwyczajona, że media z kapitałem niemieckim dbają o ich interesy. To widać przecież najwyraźniej po wydawnictwie RASP, po słynnej instrukcji dla dziennikarzy przysłanej z Niemiec przez szefa filii wydawnictwa obejmującej Polskę. Jasne jest, że politycy PO opowiadając się za pozostaniem mediów w rękach niemieckich są motywowani własnymi interesami politycznymi – i to jest najłagodniejsza możliwa interpretacja. Nie chodzi im o żadną wolność słowa ani niezależność mediów. Obawiają się, że media, które były sprzyjające PO, mogą przestać im sprzyjać.
A były sprzyjające PO?
Jak się popatrzy na niektóre tytuły, myślę np. o "Dzienniku Zachodnim", to ten tytuł bez wątpienia jest gazetą bardzo propagującą sposób myślenia PO i jej koalicjanta, czyli Ruchu Autonomii Śląska. To widać w wielu wydaniach "DZ", w publikacjach przeciwstawiających śląskość polskości. A jeśli chodzi o niezależność gazet, kiedy należą one największego polskiego przedsiębiorstwa to wydaje mi się, że te gwarancje jednak są większe, niż gdy te gazety należały do niemieckiej rodziny z Bawarii. Orlen nie może sobie pozwolić na działania niezgodne ze standardami przyjętymi w świecie biznesu, to jest spółka giełdowa, z poważnymi inwestycjami, jeden z największych podmiotów gospodarczych w Europie. Z deklaracji prezesa Daniela Obajtka jasno wynika, że nie będzie żadnych działań mogących naginać standardy. Dziennikarze mogą patrzeć na to w dwóch perspektywach: inwestycyjnej, Orlen jest bogatą firmą, która nie jest nastawiona na wyciąganie zysków z tych gazet, tylko na ich rozwój. Druga rzecz: wszystkie naciski, próby ingerencji, będą natychmiast widoczne i oprotestowane i będą nieskuteczne.
Po co w takim razie Orlenowi to wydawnictwo?
O to trzeba pytać prezesa Obajtka, ale rozumiem, że chodzi tu o konsekwencję w poszerzaniu działalności. Orlen kupił i uratował Ruch, czego sama byłam orędowniczką, zainicjowałam w tej sprawie posiedzenie sejmowej komisji kultury, kiedy było o włos od upadku tego kolportera. Zakup Polska Press, obok utworzenia domu mediowego to kolejny krok w rozwijaniu tej części biznesowych projektów Orlenu.
Z tego co pamiętam, przekonywała pani, że spółki Skarbu Państwa nie powinny kupować mediów.
To była odpowiedź w wywiadzie na pytanie, czy kupowanie mediów przez spółki skarbu państwa to sposób na dekoncentracje rynku. Trwała dyskusja nad projektem dekoncentracyjnym, nad którym pracuje Ministerstwo Kultury i który jest prawie gotowy. Mówiłam, że to nie jest sposób na dekoncentrację – bo nie jest. Natomiast kwestia zakupu Polska Press przez Orlen jest inną sprawą – powrotem do polskiego kapitału prasy regionalnej i to jest dobre. Oczywiście gdyby nagle okazało się, że kolejne spółki Skarbu Państwa skupują większość mediów, byłoby to niepokojące ale nie sądzę, by coś takiego polskiemu rynkowi groziło.
Co z podatkiem medialnym? Wycofaliście się państwo z tego pomysłu?
O to trzeba pytać Ministerstwo Finansów. Cała sprawa wywołała ogromne emocje, gdy projekt był dopiero na etapie konsultacji. Moim zdaniem media oprotestowały ten wstępny projekt w sposób absolutnie przesadzony i przedwczesny. Nie ma zagrożenia dla wolności słowa wynikającego z tego projektu. Jak rozumiem Ministerstwo Finansów analizuje teraz uwagi złożone do tego projektu i spodziewam się, że prześle go Radzie Ministrów, a następnie trafi on do parlamentu. Ja jestem zwolenniczką tego projektu. Jednocześnie uważam, że trzeba zapewnić w nim gwarancje dla małych i średnich regionalnych mediów, żeby one nie były poważnie obciążone tym podatkiem, bo nie ma takiej potrzeby. Małe i średnie tytuły działają na coraz trudniejszym rynku prasy lokalnej. Walczą z konkurencją mediów samorządowych, a samorządy mogą właściwie w sposób nieograniczony wydawać swoje propagandowe gazetki, radia czy telewizje. To dławi niezależną prasę, także finansowo, bo reklamy, które mogłyby być publikowane w niezależnej prasie, trafiają do gazety wójta czy starosty.
Może w kwestii prasy samorządowej potrzebne są jakieś nowe rozwiązania prawne.
Tak, rozmawiałam już o tym z kierownictwem klubu. To jest trudny projekt, bo dotyka interesów wszystkich lokalnych polityków, ze wszystkich partii. Niemniej uważam, że samorządy powinny mieć ściśle ograniczony limit wydatków na media, określony niski bardzo procent budżetu jaki mogą wydać na tzw promocję i marketing. A wracając jeszcze do podatku od reklam: chciałabym, żeby proponowany limit przychodów dla lokalnych rozgłośni i telewizji ustawiony w projekcie ministerstwa na poziomie miliona złotych rocznego przychodu, po którym stacje płaciłby podatek, został podniesiony. Inaczej obciążymy małe i regionalne media tym podatkiem, a nie ma takiej potrzeby.
Czytaj więcej