Krzysztof Krawczyk nie żyje. Rogowiecki: był po prostu sobą, "swojakiem"

Polska
Krzysztof Krawczyk nie żyje. Rogowiecki: był po prostu sobą, "swojakiem"
PAP/Krzysztof Świderski
Krzysztof Krawczyk zmarł w poniedziałek. Miał 74 lata

- Był "swojakiem". Był gwiazdą, ale też człowiekiem przystępnym, co zbliżało go do jego fanów. W jego karierze praktycznie wszystko się zgadzało - mówił w Polsat News o Krzysztofie Krawczyku dziennikarz muzyczny Roman Rogowiecki. Współtwórca Trubadurów Marian Lichtman przyznał, że "stracił przyjaciela".

Wiadomość o śmierci Krawczyka przekazał w poniedziałek jego przyjaciel i menadżer Andrzej Kosmala. W ostatnich tygodniach artysta zmagał się z COVID-19. W sobotę Krawczyk informował, że jest w domu i czuje się dobrze. Jego stan pogorszył się w poniedziałek - zmarł po przewiezieniu do szpitala. Miał 74 lata.

 

ZOBACZ: Nie żyje Krzysztof Krawczyk. Legendarny piosenkarz miał 74 lata

 

- Trzeba po prostu cieszyć talentem Krzysia i tym, że masa jego piosenek została z nami. Miał bardzo burzliwy życiorys, ale był bardzo miłym człowiekiem. Życie dużo go nauczyło. Myślę, że może być dla nas pewnego rodzaju przykładem, jak można swoje życie przemodelować - mówił w Polsat News Roman Rogowiecki, dziennikarz muzyczny, wieloletni prezenter Radiowej Trójki.

 

- Ja nazywałem go polskim Tomem Jonesem. Miał coś takiego jak Tom Jones - miał świetny głos, dobrze wyglądał. Fajne było to, że chciał podbić Amerykę. Może było to trochę rzuceniem się za wysoko, ale fajnie, że miał ambicje. Zostawił po sobie wiele wspaniałych przebojów - dodawał dziennikarz.

"Był otwarty na różne prądy muzyczne"

Rogowiecki przyznawał, że ciepło wspomina występy Krawczyka jeszcze za czasów Trubadurów. Określił, że zespół ten razem z Czerwonymi Gitarami i Niebiesko-Czarnymi był z "pierwszego rzutu polskiej młodzieży", która złapała za gitarę. - Potem ten najbardziej zdolny wokalista poszedł swoją drogą i nie można mu tego mieć za złe. Pokazał, że był na tyle zdolny, by udźwignąć ten ciężar, żeby być gwiazdą - mówił.

 

Podkreślał, że prywatnie Krawczyk "był po prostu sobą". - Był normalnym człowiekiem. Nie miał jakiś dziwnych wyobrażeń o sobie, nigdy nie robił jakiegoś dystansu. To dodawało mu uroku. Był "swojakiem". Był gwiazdą, ale też człowiekiem przystępnym, co zbliżało go do jego fanów. W jego karierze praktycznie wszystko się zgadzało - mówił.

 

- Był otwarty na różne prądy muzyczne. Wiedział, że trzeba się zmieniać. To należy w nim cenić, bo niektórzy ludzie się na to zamykają. Zawsze próbował żeglować dalej - dodawał.

 

WIDEO: Roman Rogowiecki wspominał Krzysztofa Krawczyka

  

 

- Zawsze był uśmiechnięty. Zawsze można było z nim pożartować na temat jego różnych przygód czy problemów. Miał osobowość normalnego człowieka. Niektórzy artyści przejmują się tym, że są wielcy i obnoszą się z tą wielkością. Na szczęście nikt nie powie, że Krzysztof popełnił taki błąd. Każdy będzie go pamiętał jako faceta ze wspaniałym głosem, fajnym poczuciem humoru, takim, którego zawsze było miło spotkać - można było z nim porozmawiać, pożartować i poczuć się, jak ze starym znajomym - podsumował dziennikarz.

Lichtman: straciłem przyjaciela

- To jeden z najsmutniejszych dni w moim życiu. To straszny, niespodziewany cios nie tylko dla mnie, ale dla całych pokoleń Polaków, dla których Krzysiek tyle wyśpiewał. Jest mi bardzo przykro, bo straciłem przyjaciela, trubadura, bratnią muzyczną duszę – powiedział współtwórca Trubadurów Marian Lichtman.

 

Muzyk podkreślił, że Krawczyk był legendą na miarę Elvisa Presleya. - Odszedł polski Presley, wspaniały artysta z wielkim głosem, sercem i duszą. Wraz z nim odeszła epoka w polskiej muzyce. To był kawał artysty – zaznaczył.

 

ZOBACZ: "Kochany przez wszystkich Polaków". Premier wspomina Krzysztofa Krawczyka

 

Zdaniem Lichtmana, zmarłego piosenkarza wyróżniał ogromny, niespotykany talent. W jego ocenie Krawczyk był jednym z największych polskich talentów muzycznych w okresie powojennym. Zwrócił uwagę na jego bogaty dorobek artystyczny, a także porywającą tłumy charyzmę.

 

"To była osobistość estradowa. Był nie tylko wybitnym wokalistą, ale przede wszystkim genialnym muzykiem. Oprócz głosu, świetnie grał na gitarze, którą później trochę zaniedbał, o co miałem do niego pretensje. Był bardzo muzykalny, bo potrafił też zagrać na pianinie. Miał słuch absolutny. To był kawał muzyka. Tylko on mógł nagrać tyle przebojów i tyle dobrych płyt" – tłumaczył perkusista Trubadurów.

 

Podkreślił, że dzięki wspaniałemu dorobkowi Krawczyk nigdy nie odejdzie na zawsze.

"Troszczył się o moje zdrowie"

Lichtman dodał, że wokalista był także świetnym przyjacielem i ich znajomość od lat 60. przetrwała wiele prób.

 

- Poznaliśmy się na konkursie "Spotkania z piosenką" w Łodzi, gdzie stawialiśmy pierwsze estradowe kroki. Przyszedł bardzo szczupły chłopak o +białym głosiku+, który pytał mnie, w jaki sposób biorę swój utwór "na machę". Pokazałem mu, jak to robić. Wrócił za dwa tygodnie i nauczył się tego, jakby skończył szkołę muzyczną. To pokazuje skalę jego talentu. Dość szybko przypadliśmy sobie do gustu pod kątem artystycznym, zaprzyjaźniliśmy się i niedługo potem założyliśmy Trubadurów – wspominał kompozytor.

 

- Może nie widywaliśmy się tak często, jak byśmy chcieli, ale przyjaźniliśmy się do końca. Często rozmawialiśmy przez telefon. Jeszcze niedawno, kiedy sam chorowałem na COVID-19 troszczył się o moje zdrowie. Dzwonił do mnie codziennie, pocieszał mnie i mówił, że się za mnie modli. To świadczy o tym, jak dobrym był kolegą i człowiekiem – dodał Lichtman

bas/ sgo/ / Polsat News / PAP
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie