Najgłośniejsze porwanie ubiegłego stulecia? Tą zbrodnią żył cały świat

Świat
Najgłośniejsze porwanie ubiegłego stulecia? Tą zbrodnią żył cały świat
Public Domain
Porywacze zażądali 50 tys. dolarów okupu

16 marca 1932 roku, Charles Lindbergh, ikona amerykańskiego lotnictwa, w liście od porywczy otrzymał śpioszki swojego synka. Dziecka szukała cała Ameryka. W śledztwo zaangażował się prezydent USA, a swoją pomoc proponował nawet Al Capone. Głównego podejrzanego w tej sprawie skazano na śmierć. Do dziś nie wiadomo czy słusznie.

Gwiazda lotnictwa i pionier XX wieku, tak Charlesa Lindbergha określała współczesna prasa. Był wzorem dla dzieci marzących o karierze w lotnictwie i obiektem westchnień nastolatek. Wsławił się lotem, który wykonał w 1927 roku. Jako pierwszy na świecie samotnie pokonał trasę ze Stanów Zjednoczonych do Europy bez międzylądowania. Prasa dosłownie oszalała na jego punkcie. Dziennikarze przez wiele miesięcy opisywali nie tylko dokonania, ale także życie prywatne 30-latka. Lindbergh został stałym bywalcem salonów i gościem wielu prominentnych postaci.

 

Domek na skraju lasu

 

Sławna rodzina w styczniu 1932 roku przeprowadziła się do posiadłości w miejscowości Hopewell, w stanie New Jersey. Rezydencja położona była w zacisznym miejscu, nieopodal lasu. Pilot wraz z żoną i kilkumiesięcznym synkiem mieli znaleźć tam spokój i wytchnienie od ciekawskich spojrzeń fanów lotnika. Szybko okazało się, że to miejsce na zawsze zmieni życie rodziny.

 

Wietrzna noc

 

Noc 1 marca 1932 roku, w Hopewell była wietrzna i burzliwa. Gałęzie drzew i opadające liście uderzały o szyby i dach, tworząc przy tym charakterystyczny hałas. Nikomu więc nie wydały się podejrzane odgłosy, które dobiegały z górnych pomieszczeń rezydencji. W pokoiku na pierwszym piętrze spał Charles Lindbergh junior, a reszta domowników krzątała się po domu zajęta codziennymi obowiązkami.

 

ZOBACZ: Biznesmen porwany dla okupu. W sprawę zaangażowali się Czeczeni

 

Jako pierwsza do pokoju zajrzała niania chłopca i to ona zauważyła, że łóżeczko jest puste. Wszczęła alarm i razem z resztą domowników rozpoczęła przeszukiwanie domu. Rodzina szybko dostrzegła, że okno w dziecięcym pokoju było uchylone. To wtedy Charles Lindbergh miał chwycić za strzelbę i zwrócić się do żony: "oni zabrali naszego syna".


To zdanie stało się później ważną poszlaką dla poszukujących sprawcy porwania.

 

W pokoju małego chłopca znaleziono list. Koślawo i z licznymi błędami ortograficznymi napisano w nim, że chłopiec jest bezpieczny, ale porywacze żądają okupu w wysokość 50 tysięcy dolarów.

 

W pokoju chłopca porywacze zostawili listPublic Domain
W pokoju chłopca porywacze zostawili list

Na miejsce porwania wezwano policję, która zablokowała wszystkie okoliczne drogi. To jednak na nic się nie zdało, bo sprawcy porwania mieli czas, by znacząco oddalić się od rezydencji. Sprawę utrudniał fakt, że na miejscu nie odnaleziono odcisków palców ani śladów obuwia, które mogłyby stać się podstawą śledztwa.

 

Chłopca szukał cały kraj

 

W poszukiwania zaangażowały się tysiące osób. Zaczynając od zwykłych mieszkańców okolicznych miejscowości, kończąc na prezydencie Hooverze, który zadeklarował zaangażowanie całego państwowego aparatu w ściganie porywaczy. W mediach rozpoczęła się dyskusja. W licznych wywiadach wypowiadali się detektywi, którzy wskazywali na wyjątkową bezczelność i ryzykanctwo porywaczy, którzy zdecydowali się na uprowadzenia dziecka tak znanej postaci.

 

W sprawę chciała zaangażować się nawet Al Capone. Słynny gangster zadeklarował wykorzystanie swoich kontaktów i odnalezienie chłopca w zamian za wypuszczenie go z więzienia.

 

Do dyskusji włączył się nawet noblista Albert Einstein, komentując kondycję społeczeństwa, w którym dochodzi do tak straszliwych sytuacji.

 

ZOBACZ: Zaginięcie Madeleine McCann. Świadek jest przekonany o winie Christiana B.

 

Zdjęcia chłopca, z okrągłymi policzkami i blond loczkami publikowały gazety. Wielu Amerykanów zaangażowało się w roznoszenie plakatów i ulotek. Część z nich robiła to z sympatii do pilota inni ze względu na niebotyczną sumę, którą oferowała rodzina za pomoc w odnalezieniu dziecka. Wartość nagrody wynosiła łącznie blisko 75 tysięcy dolarów.

 

Po kilku dniach wiadomo było tylko tyle, że porywacze weszli do domu po własnoręcznie przygotowanej drabinie, którą znaleziono w okolicy.

 

Kontakt z porywaczami

 

Rodzice na łamach prasy publikowali apele do porywczy z deklaracjami całkowitego podporządkowania się żądaniom.

 

Po niespełna tygodniu do rodziny dotarł list z informacją o zmianie warunków i konieczności przygotowania 70 tysięcy dolarów okupu.

 

W ciągu kilku kolejnych docierały następne wskazówki. Odpowiedzi rodziny można było śledzić na łamach prasy. Wynikało z nich, że wysokość okupu ostatecznie ma wynieść 100 tysięcy dolarów, a przedstawiciel rodziny spotka się z mężczyzną o imieniu John na cmentarzu.

 

Rodzinę reprezentować miał John Condon. Emerytowany nauczyciel, który kilka dni wcześniej otrzymał tajemniczy list. Porywacze wskazywali go w nim jako osobę, z która chcą podjąć kontakt. Tym samym stawiając go w kręgu podejrzanych o współudział w uprowadzeniu.

 

Spotkanie odbyło się na cmentarzu Woodlawn, w Bronxie. Jak zeznał po nim Condon, porywacz przez cały czas pozostawał w cieniu, przez co nie można było rozpoznać jego twarzy. Jedyną cechą charakterystyczną był akcent, który pozwalał zakładać inne niż amerykańskie pochodzenie. Mężczyźni ustalili termin wymiany okupu i dostarczenie dowodu na to, że dziecko jest bezpieczne. 

 

Public Domain

 

 

16 marca 1932 roku rodzice otrzymali, paczę, ze śpioszkami małego Charlesa i wiadomość, że dziecko przetrzymywane jest na łodzi.

 

Łódź Nelly

 

Ostatecznie okup w wysokości 100 tysięcy dolarów trafił do porywaczy w drewnianej skrzynce 2 kwietnia. Część banknotów, niebawem miała zostać wycofane z obiegu. Tak chciano oznaczyć banknoty, by można je było zidentyfikować, przy próbie wydawania ich przez porywaczy. Zanotowano również numery seryjne, którymi były oznaczone. 

 

W zamian pośrednik otrzymał dokładne współrzędne i nazwę "Nelly", którą nosiła łódź. Policja rozpoczęła przeszukania przystani, gdzie była zacumowana. Łodzi ani chłopca nie odnaleziono. Porywacze ucięli kontakt, mimo ponawianych w prasie apeli rodziców.

 

Zwrot akcji pojawił się dopiero po 72 dniach od porwania.

 

ZOBACZ: Rozwiązano sprawę zabójstwa sprzed lat. Zbrodnię pomógł wyjaśnić... pamiętnik

 

To właśnie wtedy na policję zgłosił się mężczyzna, który w lesie nieopodal rezydencji Lindberghów odnalazł ciało dziecka. Czaszka chłopca była roztrzaskana, a ciało częściowo rozczłonkowane. Mimo to sekcja pozwoliła ustalić, że dziecko zginęła najprawdopodobniej w dniu porwania uderzone w głowę. Rodzina podjęła decyzje o kremacji zwłok i w ten sposób pożegnała się ze swoim pierworodnym synem.

 

Rodzina w świetle podejrzeń

 

Znalezienie ciało sprawiło, że zarówno urzędnicy, jak i opinia publiczna zaczęła snuć podejrzenia w kierunku otoczenia rodziny Lindberghów. Przesłuchiwano jedną ze służących, która mieszała się w zeznaniach dotyczących feralnego dnia. Po kilku spotkaniach z policją kobieta popełniła samobójstwo, połykając substancje zawierającą cyjanek. Niebawem jednak jej alibi się potwierdziło, a służby zostały posądzone o poszukiwanie kozła ofiarnego.

 

ZOBACZ: "Raport": Kajetan P. zrealizował misterny plan zbrodni, został skazany

 

Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, bo z jednej strony chciano ująć brutalnego mordercę, z drugiej obawiano się kolejnych fałszywych oskarżeń. Jednocześnie w sprawie nie było żadnych nowych ustaleń.

 

Jedyną poszlaką były pieniądze pochodzące z okupu. Rozpoczęło się więc śledzenie partii, które zostały przekazane w skrzynce dla porywaczy. Wkrótce w obrocie zaczęły pojawiać się niewielkie kwoty rozproszone na różnych rachunkach.

 

Nierozsądne tankowanie

 

Prawdziwy przełom w sprawie nastąpił w 1934 roku. Na jednej ze stacji benzynowej odnotowano zakup w wysokości 10 dolarów. Dokonał go Bruno Hauptmann, stolarz, niemieckiego pochodzenia, który od lat mieszkał w Ameryce.

 

Mężczyzna od początku trzymał się wersji, że pieniądze odebrał od nieżyjącego już wspólnika. Jednak policja szybko znalazła w jego domu liczne poszlaki. Drewno, z którego zbudowana była drabina porzucona pod domem ofiary. Pieniądze odpowiadające numerami seryjnymi tym pochodzącym z okupu. Pasował również rysopis i głos. Śledztwo nabrało tempa.

 

Sprawa na nowo nie schodziła z pierwszych stron gazet. Rozprawom towarzyszyło ogromne napięcie i oczekiwanie na wyczekaną sprawiedliwość.

 

Hauptmann do samego końca nie przyznał się do winny mimo gwarancji zmiany kary na dożywocie. Nie zdecydował się również na wskazanie swoich współpracowników. Do samego końca zeznawał, że pieniądze otrzymał od nieżyjącego już wspólnika, Izydora Fischa. To jednak nie wpłynęło na wymiar kary. Został stracony na krześle elektrycznym 3 kwietnia 1936 roku. Jego nieugiętość sprawiła, że wielu zaczęło zadawać sobie pytanie o jego niewinność.

 

Wątpliwości w sprawie

 

Z biegiem lat w sprawie pojawiało się coraz więcej wątpliwości. Jedynym mocnym dowodem w sprawie były w końcu pieniądze, które mogły pochodzić z okupu.

 

Obronę Hauptmann obalona tylko ze względu na domniemanie, że Izydora Fisch w czasie zabójstwa prawdopodobnie nie posiadał wystarczających środków, by znaleźć się w miejscu zdarzenia. Inne dowody również miały charakter poszlak. Po pierwsze nie trudno było znaleźć w domu stolarza drewno, które pasowało do tego, z którego została wykonana drabina wykorzystana przy porwaniu. Po drugie pośrednik przekazujący pieniądze wcześniej deklarował, że twarz osoby odbierającej okup nie była widoczna. Dziwiła, więc zmiana poglądu i szybkie rozpoznanie oprawcy. Podobne wątpliwości pojawiły się przy potwierdzeniach zgodności głosu, który przecież ostatni raz świadek spotkania miał okazję usłyszeć 2 lata wcześniej.

 

Po latach podważono również badanie pisma Hauptmann i porównanie go z tym, którym kilka lat wcześniej napisano list. Eksperci zarzucili śledczym, że nie wzięto pod uwagę możliwości wzorowania się na piśmie Haupatmanna. Dowodem na to miły być liczne zaokrąglenia i nienaturalne pogrubienia.

 

Dwa możliwe scenariusze

 

Po latach powstawały kolejne opracowania, które wskazywały zaniedbania w śledztwie. W ostatecznym rozrachunku do dziś nie wiadomo, kto ostatecznie odpowiadał za morderstwo chłopca. Najbardziej popularne hipotezy wskazują na wspólnika Hauptmanna, z którego natychmiastowo zdjęto podejrzenia.

 

Inna równie popularna teoria dowodzi, że w porwanie i morderstwo zamieszany był sam Charles Lindbergh. Zwolennicy tej teorii zwracają uwagę, że ojciec dziecka bardzo nalegał na to by przekazaniu okupu nie towarzyszyła policja, a po znalezieniu ciała na skremowanie go w możliwie szybkim terminie.

 

Jednak to przede wszystkim poglądy legendarnego pilota sprawiły, że padł ofiarą podejrzeń.

Alternatywne życie pilota

W 1936 roku  amerykański wywiad zwrócił się do Lindbergha z prośbą o pomoc w rozeznaniu niemieckich sił powietrznych, które wówczas realizowały potężny plan modernizacyjny. Już w pierwszych dniach po przylocie pilot donosił o zachwycie nad rozbudowywaną potęgą niemieckiej infrastruktury. Wkrótce zaczął coraz mocniej otaczać się zwolennikami wojskowymi przyjaciółmi. Przede wszystkim zwolennikami eugeniki. Teorii, która zakładała możliwość powstania nowego, idealnego człowieka. Sam również nie krył się z zamiłowaniem do tych poglądów.

 

Liczne choroby, a także schorzenia, które doprowadziły do skrzywienia palców na nóżkach Charlesa Juniora, połączono z niechęcią jego ojca do wszelakich niepełnosprawności.

 

Z czasem do opinii publicznej dotarły również doniesienia o tym, że znany pilot założył aż cztery rodziny, które nie wiedziały o swoim istnieniu. Każdą z nich odwiedzał kilka razy w roku, podając fałszywą tożsamość. Z czterema różnymi kobietami miał ponad kilkanaścioro dzieci.

 

Wątpliwości czy winę za śmierć małego Charlesa poniosła właściwa pozostaną z nami zapewne na zawsze.

Karolina Olejak/ polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie