Stacje narciarskie: złożono nam obietnicę bez pokrycia

Polska
Stacje narciarskie: złożono nam obietnicę bez pokrycia
Polsat News
Stoki najprawdopodobniej zostaną zamknięte

Według informacji Polsat News, od 28 grudnia zostaną zamknięte stoki narciarskie. - Nie takie zapewnienia nam złożono trzy tygodnie temu - przypomina w rozmowie z Interią Paweł Nowobilski, pracownik Kotelnicy Białczańskiej - największej stacji narciarskiej na Podhalu.

Mając obietnice, że stoki pozostaną otwarte, stacje zainwestowały w dodatkowe środki bezpieczeństwa i wydały setki tysięcy złotych na dośnieżenie zboczy.

 

ZOBACZ: Stoki otwarte, ale z restrykcjami. Rzecznik rządu wyjaśnia

 

Groźba zamknięcia stoków to duże uderzenie w branżę narciarską. - Ustalenia, które podjęliśmy trzy tygodnie temu były inne. Zapewniano w nich, że stoki narciarskie absolutnie nie będą zamknięte. Ale rozumiemy, że sytuacja jest taka a nie inna i może zamknięcie stacji narciarskich coś da - wyraża opinię Paweł Nowobilski. 

 

"Dlaczego właśnie my"?

 

Zastanawia się jednak, dlaczego właśnie ich miałyby objąć obostrzenia. - Dla nas jest niezrozumiałe, że galerie i miejsca, które generują duży tłok są otwarte i działają w pełni a aktywność fizyczna na świeżym powietrzu stanowi zagrożenie. Tego jako branża nie rozumiem. Aczkolwiek myślę, że dostaniemy jakieś wytyczne, sprostowanie i odpowiedzi na pytania, które na pewno padną - wyraża opinię rozmówca Interii.

 

Przypomina, że na stokach narciarskich zostało wprowadzonych wiele środków ostrożności. W Kotelnicy Białczańskiej m.in. wygrodzono dla narciarzy bezpieczne korytarze z odpowiednim dystansem. - Przede wszystkim trzeba pamiętać, że narciarz, jako jedyny sportowiec, ma na twarzy w zimie maseczkę, komin narciarski, gogle, kask a do tego rękawiczki. A więc odgórnie zachowuje środki ostrożności. Do tego, postawiliśmy ochroniarzy przy kolejkach oczekujących na wyjazd i sprawdzaliśmy, czy maseczki są zakładane - wylicza Paweł Nowobilski. 

 

ZOBACZ: Wielkie kłopoty małych firm. Coraz więcej dłużników

 

Dodatkowo, w Kotelnicy przy wejściu na stok, zainstalowano urządzenie, które weryfikuje, czy narciarz nosi maseczkę, a jeśli nie - blokuje mu karnet. - To jest system, który robi zdjęcia przy każdym przejściu na kolejkę. Osoba, która nie ma zasłoniętej twarzy jest odgórnie zablokowana. Do weryfikacji wykorzystaliśmy narzędzie, które mamy od 5 lat - wyjaśnia pracownik największej na Podhalu stacji narciarskiej.

Nie podliczają strat, podliczają koszty

 

Przestrzegane są też wytyczne dotyczące liczby osób przebywających na stokach. W Kotelnicy, powierzchnia tras narciarskich wynosi 70 ha. Zgodnie z dopuszczalnymi normami, mogłoby się po niej ślizgać 7 tysięcy narciarzy - jeden na 100 metrów kwadratowych. Dzienna liczba użytkowników zwykle nie przekracza jednej trzeciej tej liczby. - Wiemy ze statystyk, że obecnie, w weekendy, jeździ półtora do dwóch tysięcy narciarzy. Więc dopuszczalny limit nie był przekraczany - zapewnia Nowobilski. 

 

Odpowiedzialni za największą na Podhalu stację narciarską nie podliczają strat. - Podliczamy koszty, jakie w każdym dniu ponosimy. Trzeba pamiętać, że dzienny koszt utrzymania naszego ośrodka to około 300-400 tysięcy zł, a przy pełnym obłożeniu nawet do miliona złotych. Koszty, które ponieśliśmy aby naśnieżyć zbocza są ogromne i będzie je ciężko odrobić - wyznaje Paweł Nowobilski. 

 

Interia
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie