Katastrofa w Oczkowie. 42. rocznica tragedii
42 lata temu w Oczkowie (Śląskie) w katastrofie dwóch autobusów wiozących pracowników do kopalń zginęło 30 osób. Pojazdy wpadły w poślizg i runęły do Jeziora Żywieckiego. Na miejscu tragedii w niedzielę zapłonęły znicze, które złożył m.in. burmistrz Żywca Antoni Szlagor.
- Wspólnie z ks. Zygmuntem Bernatem i wiceprzewodniczącym żywieckiej rady miejskiej Krzysztofem Greniem złożyliśmy wiązankę kwiatów, zapaliliśmy znicze i odmówiliśmy modlitwę w intencji tych, którzy zginęli w tej strasznej katastrofie. Pamięć o tym wypadku i o tych ludziach cały czas jest żywa. Pamiętamy o nich nie tylko my, mieszkańcy Żywca, ale również ich przyjaciele z kopalni, którzy każdego roku oddają im cześć przy tablicy upamiętniającej te tragiczne chwile. Cześć ich pamięci – powiedział burmistrz Szlagor.
ZOBACZ: Pociąg uderzył w autobus. 20 osób nie żyje
Katastrofa wydarzyła się 15 listopada 1978 r. Nad ranem autobus wiozący górników do kopalń: Brzeszcze, Ziemowit i Mysłowice, w wąwozie Wilczy Jar wpadł w poślizg i runął z mostu w kilkunastometrową przepaść do Jeziora Żywieckiego. Kilkanaście minut później to samo spotkało drugi autobus, który spadł 3 m obok.
Dzisiaj 42. rocznica jednej z największych tragedii w ruchu lądowym w historii Polski. 15 listopada 1978 r tuż po...
Opublikowany przez Antoni Szlagor Niedziela, 15 listopada 2020
"30 ofiar w dwóch autobusach"
Akcją ratunkową strażaków dowodził wówczas kpt. Czesław Pruski. - 30 ofiar w dwóch autobusach. (…) Poszedłem na rekonesans; wszedłem do jednego autobusu. (…) Było ciemno. Miałem latarkę. Widziałem, że ci ludzie się ruszają. Głowy mieli w dół i się ruszali. Podnosiłem ich, patrzyłem, a oni mieli przy ustach takie "grzybki". Wiedziałem już z innych akcji, że ten człowiek nie żyje. Utopił się. Wyciągaliśmy ich. To straszne przeżycie. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem… Kolejni. O godz. 6. było ich już 19 – wspominał po latach emerytowany strażak.
W akcji ratunkowej uczestniczył nurek Marek Strzelichowski. - Poszukiwaliśmy tych górników, którzy nie wypłynęli; których z autobusów nie wydobyli koledzy. (…) Byliśmy ponad 4 godziny w wodzie. Warunki nie były dobre, ale ten wypadek powodował, że wielkie emocje nami rządziły. Zimna nie uczuliśmy, ale gdy strażacy nas częstowali później "góralską" herbatą, to nie umieliśmy utrzymać szklanek w rękach – wspominał.
W katastrofie zginęło 30 osób: 27 górników, wdowa po górniku, który dwa tygodnie wcześniej zginął w wypadku, oraz dwóch kierowców. Przeżyło dziewięć osób.
Błąd kierowców
Za oficjalną przyczynę wypadku prokuratorzy z Bielska-Białej uznali błąd kierowców, którzy nie zachowali ostrożności i nie dostosowali prędkości do warunków na śliskiej szosie.
Historyk Paweł Zyzak, autor książki "Tajemnica Wilczego Jaru", uważa jednak, że śledztwo było prowadzone tak, by niczego nie wyjaśnić. Zwrócił uwagę na krążącą wówczas plotkę, że świadkowie widzieli na moście milicyjny samochód. To on miał doprowadzić do wypadku.
ZOBACZ: Tragiczny wypadek na Dolnym Śląsku. 29-latek zginął na miejscu
Ofiary katastrofy upamiętnia tablica przy moście. Ich listę, ułożoną w porządku alfabetycznym, otwierają i zamykają kierowcy. Pierwszy autobus prowadził Józef Adamek, ojciec pięściarza Tomasza Adamka. Za kierownicą drugiego zasiadał Bolesław Zoń. Najmłodsze ofiary miały po 18 lat, najstarsza 48.
Tragedia w Oczkowie była drugą pod względem liczby ofiar katastrofą, jakie wydarzyły się po wojnie na polskich drogach. W największej, gdy w 1994 r. pod Gdańskiem autobus uderzył w drzewo, zginęły 32 osoby, a 43 odniosły rany.
Czytaj więcej