Strach przed drugim lockdownem. Przedsiębiorcy liczą ewentualne straty

Biznes
Strach przed drugim lockdownem. Przedsiębiorcy liczą ewentualne straty
Polsat News/ Zdj. ilustracyjne
Strach przed drugim lockdownem. Przedsiębiorcy liczą ewentualne straty

Ekonomiści szacują, że drugie "zamknięcie gospodarki" mogłoby przynieść w Polsce straty finansowe większe niż wiosenny lockdown. Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców uważa, że takie posunięcie byłoby katastrofą dla najmniejszych firm. Tymczasem przedstawiciele rządu o ponownym "zamknięciu" wypowiadają się niejednoznacznie.

Premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Adam Niedzielski w zasadzie wykluczają możliwość wprowadzenia restrykcji administracyjnych w całej Polsce i niemal we wszystkich branżach, nawet jeśli skala zachorowań na Covid-19 będzie dużo większa niż teraz. Jednak wiceminister finansów Piotr Patkowski mówi, że wielkie zamykanie gospodarki  jesienią może powrócić. Takiego rozwoju wydarzeń nie wyklucza również wicerzecznik PiS, Radosław Fogiel.

 

- Jeżeli szef resortu zdrowia powie, że lockdown jest potrzebny, to naszą rolą jest, by znaleźć na to pieniądze. Ale to musiałaby być ogólnopolska katastrofa - mówił z kolei w programie "Gość Wydarzeń" minister finansów Tadeusz Kościński. Mimo deficytu, nie ma problemów, by sfinansować sektor zdrowia - zapewnił.

 

Czarny scenariusz

 

- Nie możemy w stu procentach wykluczyć drugiego lockdownu na takim samym poziomie jak wiosną - powiedział  wiceminister Patkowski w rozmowie z RMF FM. Dodał, że pełne zamknięcie gospodarki to czarny scenariusz i wszyscy próbują go uniknąć. Jego zdaniem, bardziej prawdopodobny jest wariant polegający na punktowym wyłączaniu sektorów. Jak wyjaśnił, w praktyce oznaczałoby to zamykanie w poszczególnych regionach - restauracji, barów, kin czy teatrów.

 

ZOBACZ: Gospodarka w dobie pandemii. "Pomocy wymagają tylko niektóre branże"

 

Tylko takie rozwiązanie przyjmuje do wiadomości Adam Abramowicz, Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców. - Można wyobrazić sobie krótkotrwałą blokadę lokalnych ognisk koronawirusa. Jednak wówczas potrzebna byłaby rządowa pomoc finansowa dla przedsiębiorców z regionów dotkniętych tym problemem - oświadczył.

 

Ekonomiści podkreślają, że podstawowym celem wszystkich restrykcji wprowadzonych przez rząd było i jest spłaszczenie krzywej zachorowań. Cel został osiągnięty, a przy okazji dowiedzieliśmy się, że bardzo duża liczba osób zarażonych nie wymaga hospitalizacji. Obawy, że jeśli społeczeństwo i gospodarka nie zostaną poddane kwarantannie to polska służba zdrowia załamie się pod ciężarem epidemii są teraz dużo mniejsze niż pół roku temu.

 

Liczenie strat

 

Z wyliczeń Federacji Przedsiębiorców Polskich i Konfederacji Lewiatan, wynika że każdy dzień wiosennego lockdownu przynosił gospodarce mniej więcej 2 miliardy złotych strat. Ewentualny jesienny lockdown miałby nawet gorsze skutki, gdyż kumulowałyby się one z odłożonymi w czasie stratami, które są następstwem kwarantanny wprowadzonej w marcu.

 

Prof. Witold Orłowski przypomniał w rozmowie z MondayNews Polska, że nasz PKB w skali kwartału to około 500 miliardów złotych. Jego zdaniem wiosenny lockdown kosztował gospodarkę ponad 50 miliardów złotych. - Gdyby po raz drugi wprowadzono takie rozwiązanie, to koszty byłyby podobne. A koszty to nie tylko straty biznesu, ale także wydatki państwa i kredyty na ożywienie inwestycji – zauważa prof. Orłowski.

 

Ekonomiści szacują, że na walkę ze skutkami drugiego lockdownu trzeba byłoby wydać nawet 150 miliardów złotych. Państwo prawdopodobnie nie będzie w stanie pożyczyć takiej sumy. Natomiast dodrukowanie pieniędzy mogłoby zagrozić równowadze gospodarczej, a także przyczynić się do wzrostu inflacji.

 

– Dziś już wiemy, że po samym tylko marcowym lockdownie musieliśmy przejść od budżetu na 2020 rok bez deficytu do budżetu z niedoborem przekraczającym 100 miliardów złotych. To efekt wydatków antypandemicznych i mniejszych wpływów z różnych podatków, bo spadła produkcja i sprzedaż. Powtórzenie scenariusza z wiosny byłoby właściwie skazaniem wielu przedsiębiorstw na bankructwo, zwłaszcza w turystyce czy sferze rozrywki - podkreśla w rozmowie z MondayNews Polska prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.

 

ZOBACZ: W Europie rośnie wiara w przełamanie kryzysu gospodarczego

 

Kryzys dopiero się rozwija

 

Wszystko wskazuje na to, że w wielu sferach dopiero za jakiś czas ujawnią się skutki "zamknięcia gospodarki" na przełomie pierwszego i drugiego kwartału. Wiadomo na przykład, że nie da się uniknąć znacznego wzrostu skali zwolnień grupowych w przedsiębiorstwach.

 

Już po siedmiu miesiącach 2020 roku były one największe od 6 lat i na koniec lipca objęły 45,8 tysiąca osób. To o ponad 40 proc. więcej niż w całym 2019 roku. Jeśli druga fala cięć kadrowych w firmach dorówna wiosennej, to w końcu roku będziemy mieli pod tym względem rekord dekady.

 

- Dołek na rynku pracy dopiero przed nami - potwierdza Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP. Przypomina, że sfera zatrudnienia reaguje z opóźnieniem na spadek przychodów firm. Według Sławomira Dudka, stopa bezrobocia rejestrowanego wzrośnie pod koniec roku z obecnych 6,1 proc. do nawet 8 proc. Jednak - jak podkreśla - faktyczne skutki pandemii poznamy wraz z danymi za czwarty kwartał, a może dopiero na  początku 2021 roku.

 

Między innymi z tego powodu ekonomiści są przeciwni jesiennemu lockdownowi.  - Skuteczne państwo nie zamraża gospodarki lecz zapewnia sprawnie działanie systemowi ochrony zdrowia i umiejętnie organizuje izolację osób zarażonych i najbardziej narażonych - komentuje prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce.

 

A prof. Elżbieta Mączyńska dodaje, że walka z wirusem będzie długa i nie zakończy się w tym roku. W takiej sytuacji społeczeństwo i gospodarka nie mogą przestać funkcjonować, bo nikt na świece nie sfinansuje wielomiesięcznej powszechnej kwarantanny.

Jacek Brzeski
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie