Wypadek księdza z Ignalina na paralotni. Uratował go 300-letni dąb
O dużym szczęściu może mówić proboszcz z Ignalina (woj. warmińsko-mazurskie), który uległ wypadkowi podczas podróży paralotnią. W pewnym momencie awarii uległ sprzęt i duchowny zaczął spadać. Na szczęście zatrzymał się na 300-letnim drzewie.
- W sumie latałem kilkanaście minut. W chwili awarii zdążyłem tylko krzyknąć "Jezus Maria!" i więcej nie pamiętam – mówi w rozmowie z fakt.pl ks. Kazimierz.
ZOBACZ: Motoparalotniarz spadł na płytę lotniska. Lądował śmigłowiec LPR
Duchowny spadł na 300-letni dąb, który rośnie blisko kościoła – co uratowało jego życie. Proboszcz z Ignalina wylądował w konarach drzewa, gdzie zawisł na linkach. Był 10 metrów nad ziemią. - Mam złamane dwa żebra i dziurę w ręce. Nadziałem się na jakiś suchy konar - opowiadał.
Drugi niebezpieczny wypadek
"Prawdopodobną przyczyną zdarzenia była awaria techniczna - pęknięcie karabińczyka trzymającego linki skrzydła. W wyniku akcji ratowniczej mężczyzna został ściągnięty na ziemię przy pomocy podnośnika Państwowej Straży Pożarnej. Mężczyzna z ogólnymi obrażeniami ciała został przewieziony do szpitala. Tam też została pobrana mu krew do badań. Wszystkie okoliczności tego zdarzenia są wyjaśniane" - przekazała Komenda Powiatowa Policji w Lidzbarku Warmińskim.
Służby ws. wypadku powiadomiły przedstawicieli Państwowej Komisji Badań Wypadków Lotniczych.
ZOBACZ: Dwaj paralotniarze zawiśli na drzewach. Na ziemię ściągali ich strażacy
Jak zapowiedział duchowny, gdy tylko wyzdrowieje odprawi mszę za tych, którzy sadzili dęby 300 lat temu. Ksiądz już 16 lat temu przeżył niebezpieczny wypadek na paralotni. Zabrakło mu paliwa. Wówczas życie uratował mu świerk, na który spadł.
Lotnictwo było pasją proboszcza Ignalina od dziecięcych lat. Licencję pilota zdobył 23 lata temu.