Mieszkają w zalanym domu. Dramatyczna sytuacja 73-latki i jej syna

Polska
Mieszkają w zalanym domu. Dramatyczna sytuacja 73-latki i jej syna
"Interwencja"
Kobieta sama musiała utrzymywać rodzinę z prac dorywczych, ale nigdy nie prosiła innych o pomoc.

Wystarczyły dwie godziny ulewnego deszczu, by mały potok zamienił się w rzekę i zniszczył dorobek życia 73-letniej pani Marii ze wsi Manasterz na Podkarpaciu. Kobieta i jej niepełnosprawny syn żyją teraz w zalanym domu, który nie nadaje się do użytku. Sąsiedzi chcą pomóc, ale brakuje pieniędzy. By postawić nowy, niewielki domek, potrzeba 50 tys. zł. Materiał "Interwencji".

- Siedzę w nocy i płaczę. Tylko Bogu dziękuję, że po tym, co przeszłam, mam jeszcze troszkę tego zdrowia - mówi pani Maria.

 

Kobieta nie miała łatwo. Całe swoje 73-letnie życie spędziła skromnym, ponad stuletnim domu rodzinnym we wsi Manasterz.

 

ZOBACZ: Burze nad Polską. Brak prądu, połamane drzewa i zalane piwnice [WIDEO]

 

Kiedy zmarli rodzice, została ze starszą niepełnosprawną siostrą, która wymagała stałej opieki. Pomagała jej sąsiadka. - Ja się opiekowałam siostrą, bo ona była kaleką. Gosia przychodziła, pomagała mi pampersy zakładać, bo sama nie dawałam rady - wyjaśnia pani Maria. 

 

"Mąż nie był dobrym człowiekiem"

 

Kiedy wyszła za mąż, myślała, że będzie trochę lżej. Niestety mąż nie był dobrym człowiekiem. Kilkanaście lat temu zmarł. Została sama z niepełnosprawnym synem Zbigniewem. Dziś syn ma 52 lata. Kobieta podkreśla, że jest bardzo dobrym i pracowitym człowiekiem.

 

- Kto co sobie życzy, to co może, to pomoże. Każdemu pomoże - zapewnia.

 

Wideo: mieszkają w zalanym w powodzi domu

  

- Człowiek był od małego w biedzie wychowany, to trzeba było każdemu pomagać - dodaje syn pani Marii. - Mąż lubił wypić i o nic nie dbał. Było mi naprawdę ciężko - mówi pani Maria. Jak twierdzi, mężczyzna po alkoholu robił się agresywny.

 

- Uciekaliśmy z domu, po stodołach spaliśmy - wspomina ojca pan Zbigniew.  

 

ZOBACZ: Bohaterka programu "Nasz Nowy Dom" straciła dach nad głową. Nowe fakty ws. podpalacza

 

Kobieta sama musiała utrzymywać rodzinę z prac dorywczych, ale nigdy nie prosiła innych o pomoc.

 

- Nigdzie nie szłam po jakakolwiek pomoc, ani do gminy, ani nigdzie. Ludzie różnie korzystali. Ja żyłam skromnie. Jak mogłam, tak żyłam, ale nic, po żadną pomoc nie szłam nigdy. Chociaż mi było ciężko i nawet było tak, że mi ksiądz chciał pomóc.  Ja podziękowałam, powiedziałam, że dam radę - mówi pani Maria.

 

Teraz jednak sama nie da już rady.

 

Rozpętała się potężna burza

 

Był 26 czerwca tego roku. Pani Maria była sama w domu, bo syn poszedł  po drewno do lasu. Nad wsią rozpętała się potężna burza.

 

- To były sekundy. Sąsiad zawołał, że woda idzie coraz większa i mówi: uciekamy. Zdążyłam włożyć gumowce na nogi i wziąć kilka leków w rękę, nawet nie wiedziałam które – wspomina 73-latka.

 

- Córka mówi do mnie: mamo, tam panią Marysię chyba zalewa. Przychodzimy, a tu już jest wody po kolana. Córka poszła, przyszedł jeszcze sąsiad i pomogli ją wyprowadzić - opisuje Małgorzata Ferenc, sąsiadka pani Marii.  

 

ZOBACZ: Samolot rozbił się o dach domu. Zginęły 3 osoby

 

Gdyby nie pomoc sąsiadów, historia mogła się zakończyć się dużo gorzej.

 

- Ja już tu nie dawałam rady, już mi woda gumowce zerwała z nóg i oni mnie wyciągnęli na drogę.  Sąsiadka mnie wzięła do siebie z tym mułem, z tym wszystkim. Umyła mnie, dała mi swoje ciuchy i siedziałam do wieczora u niej. Nie wiedziałam, co tu się w domu dzieje - mówi pani Maria.

 

Wystarczyły dwie godziny ulewnego deszczu, aby mały potok przepływający tuż przy domu pani Marii zamienił się w niszczycielską rzekę. Żniwo, które ze sobą zabrała woda, okazało się dramatyczne dla staruszki i jej syna.

 

Woda zabrała wszystko

 

- Woda zabrała nam wszystko. To leciało wszystko z góry, ta gnojowica. To tak śmierdziało, że nie do wytrzymania - opisuje pan Zbigniew.

Pomóc kobiecie i jej synowi próbowali okoliczni mieszkańcy.

 

- Ludzie przyszli, młodzi w szczególności i pomogli. Sprzątali, wynosili wszystko, usuwali muł, żeby mogła tutaj zostać na razie w tym domu - mówi Małgorzata Ferenc.

 

Pani Maria spała przez kilka dni na zamokniętym łóżku. W końcu dostała nowe od gminy. Kobiecie dostarczono też czystą pościel.

 

Syn kobiety musi spać na strychu. Nie ma tam jednak warunków, bo miejsce służy jako przechowalnia rzeczy, które udało się uratować z powodzi.  Mimo ciężkich warunków, kobieta nie chce się przeprowadzać.  

 

Z gminy mi w ośrodku zdrowia zaproponowali jeden pokoik, ale nie - mówi pani Maria. Rodzina boi się o ocalałe z powodzi zwierzęta.

 

"Kto im da jeść?"

 

- Póki jeszcze dychamy na nogach, to się będzie chodzić i robić. One żyją, jak i człowiek. Jest parę kur, kaczki, kot jest. Kto im da jeść? - zastanawia się pan Zbigniew.   

 

Gmina wypłaciła pani Marii 6 tys. złotych. Ale to tylko kropla w morzu potrzeb. Starego domu nie da się już uratować. Sąsiedzi wzięli sprawy w swoje ręce. Uprzątnęli małą działkę staruszki tuż obok zniszczonego domu. Marzą, żeby na zimę mogła się z synem przenieść do nowego lokum.

 

ZOBACZ: Straciła nogę, a mąż obie. Dramat pary z Warszawy

 

- Stwierdziliśmy, że nie ma innego wyjścia, trzeba działać. Ale jak tu działać, kiedy na koncie zero - mówi sąsiadka Dorota Zapałowska, która zorganizowała pomoc i zbiórkę pieniędzy.

 

- Motywacja jest, siły są, młodzi ludzie są, chcą chętnie pomagać, ale niestety potrzebne są pieniądze - dodaje Małgorzata Ferenc.

 

Sąsiadom z pomocą lokalnych firm udało się zebrać część materiałów na budowę domu. - To będzie mały, 35-metrowy domek z gotowych elementów - wyjaśnia Dorota Zapałowska.

 

50 tys. zł, żeby zapłacić za dom

 

- Musimy mieć 50 tys. zł, żeby zapłacić za dom w surowym stanie. Firma, która będzie go stawiać, zrobi nam to całkowicie za darmo. My musimy tylko opłacić materiał - dodaje.

 

Sąsiadom zależy, żeby pomóc pani Marii i jej synowi.

 

- To są naprawdę dobrzy ludzie. Pan Zbyszek, gdy trzeba przyjść, coś pomóc na gospodarstwie, to  przyjdzie i pomoże. Nigdy nie odmówił nikomu. Zawsze jest uczynny, przyjdzie, pomoże i zrobi - mówi Małgorzata Ferenc.

 

Pan Zbigniew też rwie się do pracy. - Póki będę chodził na nogach, też będę pomagał, bo ja się roboty nie boję - zapewnia.

 

- Boże kochany, żebym ja tam cokolwiek miała. Nie chcę dużo, bo mi niepotrzebne. Tylko dla siebie i dla niego - wyjaśnia pani Maria.

msl/ "Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie