"Sprzedałem, oddałem, zabiłem". Ojciec zaginionej Moniki z Legnicy nadal nie ujawnił prawdy

Polska
"Sprzedałem, oddałem, zabiłem". Ojciec zaginionej Moniki z Legnicy nadal nie ujawnił prawdy
"Interwencja"/zaginieni.policja.pl
Po 26 latach tylko jedna osoba wie, co dokładnie stało się z Moniką z Legnicy

1,5-roczna Monika zniknęła 16 lipca 1994 r. Po raz ostatni widziana była z ojcem, za którym ślad się urwał. Za mężczyzną wystawiono list gończy, wpisano go na listę najgroźniejszych poszukiwanych przestępców. Robert B. odnalazł się trzy lata później, w Austrii. Bez córki. O tym, co dokładnie się z nią stało, wie tylko on, ale nawet po wyroku skazującym nie chce powiedzieć prawdy.

Monika ostatni raz była widziana przed apteką w Legnicy, 26 lat temu. Była wówczas pod opieką ojca - Roberta B. Gdy dziadkowie dziewczynki kupili leki i wyszli na zewnątrz, po ojcu i córce nie było ani śladu. Z rodzinnego domu natomiast zniknęła część rzeczy mężczyzny.

 

- Od początku babcia Moniki obwiniała zięcia. Opowiadała, że gdy tylko wyszła z apteki i zobaczyła, że nie ma Roberta z wózkiem, to ona wiedziała, że zrobił jej coś złego - wspomina Irmina Brachacz, reporterka "Interwencji", która zajełą się sprawą zaginięcia Moniki w 2008 r.

 

Słyszałem, że jestem poszukiwany, normalnie żyłem

 

W poszukiwania Roberta B. zaangażowała się polska policja i Interpol. Działania prowadzone były głównie w Niemczech i Austrii, gdzie wcześniej pracował mężczyzna. W 1996 roku został wpisany na listę dziesięciu najniebezpieczniejszych poszukiwanych polskich przestępców.

 

- Coś tam słyszałem, że jestem poszukiwany, ale normalnie żyłem. Kilka razy mnie policja zatrzymywała i nic się nie działo - mówił Robert B. w rozmowie z reporterką "Interwencji".

 

Do zatrzymania Roberta B. dochodzi ostatecznie w 1997 r. w Wiedniu. Po ekstradycji zaczynają się wielogodzinne przesłuchania w prokuraturze. W pierwszej wersji zeznań mężczyzna przekonuje, że sprzedał dziecko parze Polaków mieszkających w Wiedniu, którzy handlowali złotem na bazarze w Legnicy. Za dziewczynkę mieli zapłacić 20 mln starych złotych, czyli 2 tys. złotych po denominacji. Robert B. przekonywał, że kilka razy odwiedzał córkę, gdy ta była już pod opieką "nowych rodziców". Zapewniał, że "wyglądała na szczęśliwą".

 

- Za każdym razem zmieniał swoją wersję. Na początku mówił, że sprzedał dziecko za 20 mln złotych. Potem to było 5 mln. Następnie stwierdził, że jednak dziecka nie sprzedał, ale oddał i "jeszcze dopłacił" - wspomina Irmina Brachacz.

 

Mówił, że zabił, bo chciał "pochodzić po świeżym powietrzu"

 

Wkrótce wersję o sprzedaniu lub oddaniu dziecka podważa sam... podejrzany. Podczas kolejnego przesłuchania przekonuje, że dziewczynka zginęła w wypadku w Czechach.

 

W kolejnej wersji zeznaje, że zabrał dziecko spod apteki na złość teściom. Następnie dziewczynka miała wypaść z wózka i zginąć. Robert B. przekonuje, że zakopał ciało w lesie. Choć teren został dokładnie przeczesany, zwłok nie odnaleziono.

 

- Śledczy sami sugerowali różne wersje zdarzeń, a ja je potwierdzałem. Powiedziałem, że ją zabiłem, żeby pojechać na miejsce rzekomej zbrodni, pochodzić trochę po świeżym powietrzu. Zawsze to było jakieś zabicie czasu. To prawie cały dzień trwało. Zanim mnie przywieźli, odwieźli do Wrocławia. I tak czas leciał po prostu - mówił Robert B. "Interwencji".

 

ZOBACZ: Kobieta z USA twierdzi, że jest poszukiwaną Moniką z Legnicy. Zaginęła 26 lat temu

 

W ciągu kilkunastu przesłuchań mężczyzna wielokrotnie zmienia zeznania. Raz przekonuje, że została porwana, ale nie pamięta przez kogo, "przez zanik pamięci". Wśród wersji przedstawionych pojawiło się też "oddanie dziecka dobrym ludziom", a nawet oskarżenie... babci dziewczynki o złożenie Moniki w ofierze. Ostatecznie jednak poprzestał na wersji, w której stwierdził, że "nie ma pojęcia co się stało z Moniką".

 

"Prokuratura oskarżyła Roberta B. o porwanie i sprzedaż własnej córki. Akt oskarżenia wpłynął do sądu w 1998 roku. Do żadnej rozprawy jednak wówczas nie doszło. Jeszcze przed procesem Robertowi B. uchylono areszt tymczasowy. Kilka dni po wyjściu zza krat, był już ponownie za granicą" - informowała Interwencja.

 

"Chciałem dowiedzieć się co się stało z dzieckiem"

 

Nagle po 10 latach, w 2008 r. adwokat Roberta B. zwraca się do sądu w Legnicy o list żelazny dla jego klienta. Ojciec Moniki chce odpowiadać z wolnej stopy, by ostatecznie wyjaśnić sprawę.

 

- Wróciłem do kraju, żeby się dowiedzieć od teściowej czy od innych, co się z tym dzieckiem stało - zapewniał Robert B.

 

- Na procesie zeznawał policjant, który brał udział w przesłuchaniach B. Zeznał, że oskarżony non stop dodawał coś do swojej wersji wydarzeń. Kiedy śledczy wykluczali kolejne możliwości, wtedy on przypominał sobie "jakiś istotny szczegół". Wodził ich za nos, bawił się z nimi jak kotek z myszką. Miałam wrażenie, że czerpie z tego dużo radości. Był dumny z tego, że tyle razy zmieniał wersję zdarzeń - dodaje Irmina Brachacz.

 

Reporterka "Interwencji" wspomina, że podczas procesu wezwano bardzo dużo świadków. - Proces nie mógł ruszyć przez wiele, wiele lat. Gdy w końcu się rozpoczął, okazało się, że wielu świadków już nie żyje. Najbardziej przejmującą chwilą było wezwanie na świadka dziadka Moniki. Wtedy wstała jej babcia, która powiedziała, że on nie żyje od kliku lat. Dostał kolejnego zawału, w 6. rocznicę zaginięcia dziewczynki. Babcia relacjonowała, że gdy wrócił z podwórka powiedział: "Inne dzieci się bawią, a nasza Monisia nie. Nie ma jej. Nie wiemy gdzie jest". Po chwili położył się - serce nie wytrzymało - powiedziała.

 

WIDEO: materiał "Wydarzeń" o zaginięciu Moniki

   

Sąd pierwszej instancji skazuje Roberta B. na 15 lat więzienia za porwanie i sprzedaż córki. Chroni go list żelazny, postanawia więc poczekać na decyzję sądu apelacyjnego. Jednak, gdy wyższa instancja podtrzymuje orzeczenie... mężczyzna ponownie znika.

 

Do ostatecznego zatrzymania dochodzi 12 września 2013 r., ponownie w Austrii. Robert B. zostaje przekazany stronie polskiej. W końcu trafia do więzienia.

 

- W "Interwencji" zrobiłam wiele materiałów. Ale to jedna z takich historii, które zapamiętam do końca życia. Tak naprawdę do tej pory nie wiadomo co się zdarzyło. O tym wie tylko Robert B., który nie był zainteresowany o tym opowiedzieć - podsumowuje Irmina Brachacz.

 

Śledztwo wznowione po 26 latach

 

We wtorek legnicka policja poinformowała o wznowieniu śledztwa ws. zaginięcia Moniki. Okazało się, że 27-letnia kobieta mieszkająca na co dzień w USA twierdzi, że może być zaginioną dziewczynką.

 

Na zdjęcie Moniki i policyjny portret pokazujący jak dziecko może wyglądać po latach, zobaczyła na jednej z międzynarodowych grup szukających osób zaginionych. W sprawę zaangażowała się polska grupa "Zaginęła/Zaginął Cała Polska".

 

ZOBACZ: Amerykanka twierdzi, że jest zaginioną Moniką z Legnicy. Wiemy, jak wpadła na polski trop

 

- Z panią, która uważa, że może być Moniką jestem w kontakcie pod początku kwietnia. Zostałam poproszona o to przez grupę "Missing International". Teraz czekamy na przeprowadzenie testów DNA - mówiła polsatnews.pl Natalia Brand, wolontariuszka, która jest w stałym kontakcie z kobietą. Pobranie próbek zarówno od matki Moniki, jak i kobiety, która twierdzi, że może być zaginioną, utrudniają ograniczenia związane z pandemią.

bas/luq/hlk/ polsatnews.pl, "Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie