Była radna PiS: policja staje po stronie środowisk homoseksualnych
Przed Sądem Rejonowym w Gdańsku odbyła się w poniedziałek kolejna rozprawa w procesie byłej gdańskiej radnej PiS Anny Kołakowskiej i jej córki Marii, oskarżonych o użycie przemocy wobec policjantów, którzy w 2016 r. ochraniali w Gdańsku Marsz Równości.
Kończąc śledztwo w tej sprawie prokuratura skierowała wniosek o warunkowe umorzenie postępowania. Kobiety nie zgodziły się jednak na takie rozwiązanie twierdząc, że są niewinne. Sprawa trafiła więc na sądową wokandę.
Prokuratura oskarżyła Annę Kołakowską (radną PiS w Gdańsku w latach 2014-2018 - red.) i jej córkę Marię (kobiety zgodziły się na podanie danych osobowych – red.) o to, że dopuściły się przemocy wobec policjantów szarpiąc ich za tarcze. Oskarżone miały uniemożliwić funkcjonariuszom wykonanie rozkazu rozproszenia kontrmanifestacji do Marszu Równości.
- Z naszej strony nie ma żadnej winy. Nikogo nie pobiłyśmy, nie szarpałyśmy. Nie godzimy się na stawianie nam fałszywych zarzutów. Policja nieustannie staje po stronie środowisk lewicowych i homoseksualnych, zawsze przeciwko środowiskom prawicowym – powiedziała Anna Kołakowska
"Nie żyjemy w państwie policyjnym"
Zdaniem byłej radnej PiS, zatrzymanie jej córki było bezzasadne, a policjanci nadużyli swoich uprawnień. Zapewniała, że na nagraniach, które pojawiły się po Marszu Równości i zostały opublikowane w sieci, a później w mediach, nie widać, by kobiety były agresywne.
- Nie żyjemy w państwie policyjnym i nie może być tak, że policja używa środków przymusu, kiedy jej się podoba i bez uzasadnienia, a my mamy potulnie wykonywać polecenia funkcjonariuszy, nawet, jeśli próbują oni pozbawić nas praw - powiedziała Kołakowska.
ZOBACZ: Prowadziła terapię "leczącą z homoseksualizmu". Tysiące euro grzywny
- Dla mnie ważniejsze jest to, co widziałam wczoraj na ulicach polskich miast - kiedy lewactwo zakłócało marsze pamięci i msze święte z okazji upamiętnienia Żołnierzy Wyklętych. Byli agresywni wobec policjantów i tutaj nikomu nie zostały postawione zarzuty – dodała.
Podczas poniedziałkowej rozprawy wyjaśnienia złożyli policjanci - pokrzywdzony Michał H. oraz świadkowie Michał T. i Tomasz Sz.
Mężczyźni podkreślali, że wielokrotnie zeznawali w tej sprawie, jednak z uwagi na czas, który upłynął, nie pamiętają dokładnie przebiegu wydarzeń, które miały miejsce w maju 2016 roku podczas Marszu Równości.
- Ubrani byliśmy w czarne mundury ćwiczebne oraz sprzęt przeciwuderzeniowy - kamizelkę, biały kask, nakolanniki. W ręku trzymałem tarczę. Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że była taka sytuacja, że ktoś szarpał moją tarczę - mówił podczas rozprawy Michał H.
Anna Kołakowska skorzystała z prawa do zadawania pytań i poprosiła, aby pokrzywdzony wyjaśnił, skąd wiedział, że to jej córka szarpała za tarczę. Policjant powiedział jednak, że nie wie dzisiaj, kim była ta osoba.
Policjant wskazywał, że "pilnowanie porządku i ochrona uczestników tego typu manifestacji jest sytuacją stresową i dynamiczną". Podkreślił też, że w czasie pełnienia służby funkcjonariusze wykonują polecenia dowódcy.
"Jako dowódca, zatrzymuję osobę, która zachowuje się najbardziej agresywnie"
Tomasz Sz., który był wówczas dowódcą jednej z kompanii, która zabezpieczała marsz, zapewniał, że wszystkie czynności, które podjął, były zgodne z prawem.
- Jako dowódca, wychodząc przed szyk zatrzymuję osobę, która zachowuje się najbardziej agresywnie. To ja zatrzymałem oskarżoną Marię, za udział w nielegalnym zbiorowisku - wyjaśnił. Dodał, że tego dnia zatrzymane zostały również inne osoby.
Reprezentujący oskarżone kobiety adwokat Stanisław Wojtkowski dopytywał go, czy podczas takich sytuacji zatrzymuje się osobę, która znajduje się najbliżej, czy najbardziej agresywną.
- W tamtym przypadku zatrzymałem osoby, które były najbliżej. Na zabezpieczenie takich imprez powoływane są służby kryminalne, które mają za zadanie monitorować sytuację wewnątrz. Ci funkcjonariusze zatrzymują uczestników, którzy są dalej - dodał.
Kolejny z policjantów - Michał T. zeznał, że dostrzegł jak Anna Kołakowska szarpała jednego z funkcjonariuszy.
- W czasie interwencji w rejonie przystanka autobusowego widziałem zachowanie pani Anny Kołakowskiej. Była to szarpanina. (...) Oprócz kobiety inne osoby, również były agresywne i na nich skupiałem swoją uwagę, ale zapamiętałem jedną osobę - panią Annę - mówił.
"Byłabym złą matką, gdybym zostawiła córkę"
Na koniec rozprawy Anna Kołakowska wydała oświadczenie. Wspomniała o nagraniu, które - jak uważa była radna - dokładnie pokazuje, co wydarzyło się 21 maja 2016 roku.
- Podeszłam do policjantów. Przez ich tarcze i ramiona zobaczyłam, że Marysia leży na ziemi, a na niej siedział jeden z funkcjonariuszy i dociskał ją kolanem. Jedyne, co mogłam wtedy zrobić, żeby chronić moje dziecko, to było dostanie się do mojej córki i nie dopuszczenie do dalszej agresji ze strony policji wobec niej. Nie zastanawiałam się nad tym, czy mogę obejść kordon z tej, czy innej strony. Żadna matka w takiej sytuacji nie zastanawiała się nad sprawami drugorzędnymi - relacjonowała na sali rozpraw Kołakowska.
Jak przyznała, zareagowała wówczas emocjonalnie.
- Byłabym złą matką, gdybym zostawiła córkę w takiej sytuacji bez pomocy. Moim celem nie było szarpanie tarczy policjantów, ani skierowanie wobec nich jakiejkolwiek agresji. Celem mojego działania było przedostanie się do córki. Nie zaatakowałam żadnego policjanta. Chciałam jedynie odepchnąć tarczę, która blokowała mi drogę - tłumaczyła b. radna.
Następna rozprawa, podczas której przesłuchani zostaną kolejni świadkowie zaplanowana została na 16 kwietnia.
"Policja pokazała, że jest silna wobec słabych"
21 maja 2016 r. ulicami Gdańska przeszedł Trójmiejski Marsz Równości. Równolegle odbyła się też kontrmanifestacja, w której brali udział m.in. działacze środowisk narodowych. Zablokowali oni ulicę, którą zgodnie z planem, miały maszerować osoby biorące udział w marszu. W trakcie próby odblokowania ulicy doszło do starć między policją, a grupą przeciwników Marszu Równości. Wśród kilku zatrzymanych wówczas osób była m.in. Maria Kołakowska.
Dwa dni po zatrzymaniu córki radnej ówczesny szef MSWiA Mariusz Błaszczak oceniał, że policja pokazała, że jest silna wobec słabych. W jego ocenie, nieakceptowalny był fakt brutalnego potraktowania przez policję młodej kobiety, która, nic nie wskazywało na to, że jest agresywna, powalenie na ziemię tej pani, skrępowanie, przyciskanie do ziemi.
Dzień po manifestacji komendant główny policji nadinsp. Jarosław Szymczyk zlecił przeprowadzenie kontroli dotyczącej działań gdańskich policjantów. Informując o jej wynikach szef policji mówił, że "policjanci zachowali się profesjonalnie", a zatrzymanie było zasadne, bo "istniało duże prawdopodobieństwo, że osoba zatrzymana mogła dopuścić się przestępstwa". - Wątpliwości dotyczą jedynie realizacji pewnych procedur i algorytmów w kwestii zatrzymania tej osoby. Chodzi o współmierność użytych środków przymusu bezpośredniego - mówił komendant Szymczyk.
Własne postępowanie wyjaśniające przeprowadziła też gdańska KWP. Ono także wykazało, że policjanci ochraniający gdański Marsz Równości, działali zgodnie z prawem.
Czytaj więcej