Wraca sprawa krów z Deszczna. Zdaniem ekologów zwierzęta mogą zostać ubite i zjedzone

Polska

Ekolodzy obawiają się, że pomimo deklaracji ministerstwa, krowy z Deszczna zostaną zabite. Wcześniej w obronę zwierząt zaangażował się prezydent i minister rolnictwa. Padła wówczas deklaracja, że stado nie trafi do uboju. - Zdaniem ekologów zwierzęta nie zostaną ubite i zutylizowane, ale zabite i zjedzone - informuje reporterka Polsat News Anna Nosalska.

- Stado krów z Deszczna będzie odizolowane w jednym z państwowych gospodarstw - mówił z końcem maja minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski. Wcześniej Rada Sanitarno-Epizootyczna zgodziła się na wybicie stada 180 wolno żyjących krów z gminy Deszczno (woj. lubuskie). Decyzja o odizolowaniu zapadła po interwencji prezydenta Andrzeja Dudy i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

 

Jak informuje reporterka Polsat News, ekolodzy obawiają się, że skończy się na deklaracjach, a krowy zostaną zabite. - Ich obawy pojawiły się po informacji ministra, który mówił, że krowy trafią do jednego z państwowych gospodarstw, skąd później będą mogły zostać przeniesione do rolników, którzy wyrażą chęć ich przyjęcia - poinformowała Anna Nosalska. 

 

Różnica miałaby polegać na tym, że zwierzęta nie zostaną ubite i zutylizowane, ale zabite i zjedzone. Ekolodzy wybudowali miasteczko namiotowe przy powstającej zagrodzie. Ich zdaniem, jeżeli krowy trafią stamtąd do rolników, ci będą mogli zadecydować o ich dalszym losie. 

 

Ardanowski odpowiada

 

Szef resortu rolnictwa napisał w niedzielę, że krowy "czeka bezpieczny los"

 

 

Biuro Ochrony Zwierząt poinformowało, że weszło w posiadanie stada wolnych krów z gminy Deszczno. "Mamy oświadczenie ich właściciela o przekazaniu nam zwierząt. Sąd postanowił, że właściciel tego stada nie może posiadać bydła przez okres trzech lat. Tak trafiło ono do nas - na podstawie art. 38 a ust. 1a ustawy o ochronie zwierząt" - podało stowarzyszenie. 

 

 

Chodzi o stado bydła liczące 170-180 sztuk, które od wielu lat żyje na wolności w woj. lubuskim, wypasając się na polach rolników. Zwierzęta bez pomocy człowieka musiały sobie radzić ze zdobywaniem pokarmu i przetrwaniem zimy. Przystosowały się do tego znakomicie, ale z roku na rok stawały się coraz większym problemem dla mieszkańców gminy Deszczno.


Stado żywiło się na okolicznych polach i wchodziło w szkodę rolnikom, właścicielom gruntów i posesji. Było też zagrożeniem na lokalnych drogach. Do tego krowy nie są oznakowane i nie były objęte nadzorem weterynaryjnym.

O rozwiązanie problemu od lat zabiegały władze gminy. Właściciel krów ignorował jednak wszelkie decyzje i nakazy inspekcji weterynaryjnej.

W końcu jesienią zeszłego roku Powiatowy Lekarz Weterynarii w Gorzowie wydał decyzję nakazującą właścicielowi stada zabicie i utylizację krów. Podtrzymał tę decyzję sąd cywilny. Okazało się jednak, że właściciel krów nie ma na to pieniędzy.

350 tys. zł. na zabicie i utylizację

Na początku maja br. wojewoda lubuski poinformował, że minister rolnictwa przeznaczył na ten cel 350 tys. zł. Lubuski Wojewódzki Lekarz Weterynarii Zofia Batorczak wyjaśniła wówczas, że stado stanowi zagrożenie epizootyczne (chodzi o występowanie zachorowań na chorobę zakaźną - red.), epidemiologiczne, gdyż nie jest znany jego status zdrowotny i w tej sytuacji zgodnie z przepisami unijnymi i krajowymi powinno zostać zlikwidowane.

- Od kilkunastu lat stado nie jest badane w kierunku gruźlicy, brucelozy, białaczki, też nie wiemy, z jakimi zwierzętami te stado miało do czynienia, chodząc po obszarze około 400 ha, poza kontrolą, poza opieką weterynaryjną, więc dobrostan tego bydła jest również naruszony - mówiła Batorczak.

Dodała, że zgodnie z przepisami bydło o nieznanym statusie epizootycznym z uwagi na zagrożenie zdrowia publicznego nie może trafić do spożycia dla ludzi i nie może być np. przekazane innym hodowcom. Wskazywała, że pozostawienie stada na wolności może mieć poważne skutki gospodarcze dla lokalnych hodowców bydła.

Interweniowali obrońcy zwierząt

Po tym jak informacja o decyzji nakazującej wybicie stada trafiła do opinii publicznej, uaktywnili się obrońcy zwierząt, którzy apelowali o odstąpienie od tak radyklanego rozwiązania. Wskazywali, że są ludzie gotowi wziąć pod opiekę "bezpańskie" krowy. Do gminy Deszczno przyjechała nawet grupa aktywistów, by pilnować krów.

Od 12 kwietnia stado znajduje się na ogrodzonym terenie, mając do dyspozycji około 60 ha łąk. Za opiekę nad nim płaci lokalny samorząd.

 

 

msl/ Polsat News
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie