Jak poprawić jakość nauczania w szkołach? Zasugerował rewolucyjny pomysł

Polska
Jak poprawić jakość nauczania w szkołach? Zasugerował rewolucyjny pomysł
Polsat News
Jan Wróbel w programie "Najważniejsze pytania"

- Dlaczego z geografii czy z historii jednym z elementów zaliczenia roku nie jest lektura? - zastanawiał się w Polsat News Jan Wróbel. Według niego tego typu rozwiązanie mogłoby poprawić jakość nauczania. Nauczyciel odniósł się też do kontrowersji, jakie wywołuje wprowadzenie edukacji zdrowotnej w szkołach. Jego zdaniem przedmiot ten "może podzielić los przedmiotu Historia i teraźniejszość".

Jan Wróbel, autor licznych publikacji, historyk i nauczyciel w liceum, na antenie Polsat News rozmawiał z prowadzącymi program "Najważniejsze pytania" Karoliną Olejak i Przemysławem Szubartowiczem. Zapytany o swoją opinię na temat edukacji zdrowotnej w polskich szkołach, przypomniał o przedmiocie, który miał podobne okoliczności wprowadzenia do programu, a jednak nie utrzymał się długo. - Mieliśmy taki przedmiot w szkole, nazywał się historia i teraźniejszość - zaczął.

 

- To był przedmiot w szkołach średnich, a nie w podstawowych, który został z hukiem wyrzucony. Jak doszła do władzy nowa ekipa tzw. demokratycznej Polski, to HiT okazał się być niedemokratyczny - zauważył historyk.

 

Zdaniem Jana Wróbla, "edukacja zdrowotna może podzielić los HiT-u" (Historia i teraźniejszość), przedmiotu, który był realizowany w szkołach od 2022 roku i zniknął w 2024 roku. - A jeśli nawet nie podzieli jego losu, to w głowach nauczycielskich pozostanie to: "Słuchajcie, może to jest przedmiot taki nie do końca serio, nie? My się tym bardzo przejmiemy, douczymy, będziemy w akcji, a za trzy lata się okaże, że albo przedmiot zlikwidują, albo przynajmniej pozbawią go tych akcentów najbardziej ciekawych, czyli kontrowersyjnych. I co wtedy?" - opisał obrazowo.

Nauczyciel o edukacji zdrowotnej. "Chodzi o garstkę przywódców plemiennych"

Prowadzący Przemysław Szubartowicz ocenił, że w takim razie można uznać, że jesteśmy niewolnikami ideologii. - Pytanie o jakie "my" tutaj chodzi - odparł Wróbel. - Ja myślę, że chodzi tutaj o garstkę przywódców plemiennych, którzy żyją z tego, że robią z nas idiotów. Udaje się to nie najgorzej, jak widać - dodał.

 

Nauczyciel tłumaczył, że stara się unikać tego "cennego określenia z medycyny". Miał jednak krytyczne stanowisko względem tego, jak polityka może wpływać na program nauczania. - Mamy taką sytuację, że w szkole może panować przekonanie, że ona jest dla ludzi normalnych albo że musi ona wpuścić nienormalność świata zewnętrznego, czyli nienormalność nieustannej kłótni, polaryzacji - wyjaśnił.

 

ZOBACZ: Nowy przedmiot w szkole. Edukacja zdrowotna budzi kontrowersje

 

W dalszej części programu Karolina Olejak poruszyła wątek "szkoły targanej kadencyjnością". Przy tym jednak Jan Wróbel wyraził przekonanie, że w stosunku do innych sfer życia, szkoła wydaje się w lepszej sytuacji. - Nie jest tak bardzo targana, jest troszeczkę targana w stosunku do tego, co dzieje się w Polsce. Nie ma czystek jak w telewizji czy czymś takim. Jednak wciąż nie jest tak, że dyrektorzy szkół wracają, bo zmieniła się władza polityczna, tak że szkoła jest wciąż pewnego rodzaju bastionem takiej normalności - powiedział.

Internet pierwszym źródłem informacji. "Szkoła przegapiła moment"

- Pewne rzeczy muszą byś skonfliktowane, pewne sfery powinny być skonfliktowane, skoro wybraliśmy sobie demokratyczny model rozwoju kraju. Ale to, co nam wmówili przywódcy naszych plemion i naszej szamanii, to jest to, że im więcej rzeczy jest podzielonych i na siebie wściekłych, tym lepiej. A to nieprawda - dopowiedział.

 

Wróbel stwierdził, że w szkole dobrze się dzieje, gdy ludzie mają coś, co ich łączy. Powiedział też, że placówki oświaty są na ogół miejscem, w którym rodzice podejmują decyzje ze względu na dobro dziecka, a nie preferencje polityczne.

 

Gdy nauczyciel podkreślił, że "warto popracować nad środowiskiem", Karolina Olejak wspomniała o wynikach badań, mogących wywoływać niepokój. Chodziło o to, skąd uczniowie czerpią wiedzę o seksualności. Dziennikarka wyliczała, że na pierwszym miejscach kolejno są internet, znajomi i rodzice, natomiast szkoła znajduje się zdecydowanie dalej w zestawieniu.

 

ZOBACZ: Głośne weto prezydenta. Minister nie odpuszcza

 

- Szkoła przegapiła ten moment, w którym przesunęło się bodźcowanie młodzieży z bardzo wielu źródeł na głównie jedno, czyli smartfony i komputery - przyznał Wróbel. Dodał, że gdyby miał wpływ, próbowałby przekonać ludzi, że edukacja zdrowotna powinna być fundamentalnym przedmiotem, a nie przedmiotem na doczepkę, bo tych na doczepkę jest wiele.

 

WIDEO: Jan Wróbel w programie "Najważniejsze pytania"

Wróbel: Więcej problemów emocjonalnych niż intelektualnych

Jak wyjaśnił nauczyciel, problemem w utrzymaniu edukacji zdrowotnej i nadaniu jej odpowiedniej wartości może być to, że nie jest przedmiotem maturalnym, nie występuje na egzaminie 8-klasisty i, podobnie do plastyki czy wychowania fizycznego, nie rankinguje szkoły.

 

- Edukacja zdrowotna powinna, na życzenie rodziców, zostać doprowadzona do takiego poziomu, żeby miała status matematyki, status języka ojczystego. Nawet większy status niż języka angielskiego, z całym do niego szacunkiem - ocenił.

 

ZOBACZ: Chcą odpolitycznienia resortu edukacji. "Akcja uczniowska" wskazała "wymarzoną rzeczywistość"

 

Ponadto Jan Wróbel przekonywał, że dzisiaj uczniowie mają nieporównywalnie więcej problemów emocjonalnych niż intelektualnych. - Największy dzisiaj problem polskiej szkoły nie polega na tym, że uczniowie uczą się lepiej lub gorzej (...). Największy problem to jest problem z emocjami, z kłopotami, jakie sprawia dzisiejszy świat. I szkoła może albo się do tych problemów dołożyć, albo powiedzieć: Słuchajcie, mamy problemy i będziemy w szkole przynajmniej je nazywać, omawiać - powiedział.

Lektury z geografii? Pomysł na poprawę jakości nauki

Wróbel skomentował też sytuację z obowiązkowymi lekturami, których - zdaniem części Polaków - jest w programie za dużo. Stwierdził, że oczekujemy od uczniów czytania takiej samej liczby książek, jaka obowiązywała kilkadziesiąt lat temu, mimo że obecnie przedmiotów w szkole jest trzykrotnie więcej.

 

Dodał, że nauka języka polskiego obarczona jest nie tylko poznawaniem dzieł literatury, ale też przyswajaniem obszernych informacji z epok historycznych, jak barok czy renesans.

 

Nauczyciel zasugerował, że lektury mogłyby obowiązywać na różnych przedmiotach, a nie być zarezerwowane wyłącznie dla języka polskiego. - Dlaczego z geografii czy z historii jednym z elementów zaliczenia roku nie jest lektura? Ktoś powie tak: "Przepraszam, nie ma w Polsce arcydzieła literackiego, które omawiałoby kwestie od Bałtyku do Karpat". To wiecie co? Napiszmy - podsunął pomysł.

 

- Napiszmy detektywistyczną story. Mamy nawet autorów w Polsce, którzy robią dobrą literaturę dla młodzieży. Zamówmy. Napiszą na 250 stron, nie coś ogromnego, ale nie wcale takiego małego - dobrą historię, która będzie świetnie komponowała się z materiałem geografii w klasie siódmej. Wtedy dopiero młody człowiek dostawałby taki impuls, że książki służą czemuś, a nie temu, żeby z "polaka" nie dostać "pały" na koniec roku - ocenił Wróbel.

Patryk Idziak / polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie