Nieustannie włączały się kontrolki. Nagle auto stanęło w płomieniach
Pani Agnieszka z Puław zapłaciła 19 tys. zł za Fiata 500. Auto z komisu, które miało 130 tys. km przebiegu, zaczęło sygnalizować awarię już trzeciego dnia po transakcji. Później doszły informacje o kolejnych kosztownych naprawach, aż finalnie samochód spłonął. Stało się to dwa miesiące po zakupie. Materiał "Interwencji".
W styczniu pani Agnieszka z Puław kupiła swój wymarzony samochód. Przeznaczyła na ten zakup wszystkie oszczędności lecz niestety - szczęście nie trwało długo. - 18 stycznia kupiłam samochód osobowy, Fiata 500, od właściciela komisu, który zapewniał mnie, że to auto jest bezwypadkowe, że jest w pełni sprawne. Miało 130 tys. km przebiegu - opowiada Agnieszka Lewandowska.
Już po kilku dniach auto zaczęło dziwnie się zachowywać, a na pulpicie pojawiały się informacje o kolejnych, kosztownych awariach. Pani Agnieszka zwróciła się więc do komisu z reklamacją.
- Szczęście trwało trzy dni. Później zaczęły zapalać się różne kontrolki. W przeciągu dwóch tygodni od zakupu był trzy razy u mechanika. Zapłaciła za auto 19 tys. zł. Po pierwszym zapaleniu kontrolki o błędzie zadzwoniłam do właściciela komisu. Usłyszałam, że nie ma takiej możliwości żebym auto zwróciła. Jedyne co może mi zaproponować to - może pani z powrotem go przyprowadzić do nas, podpiszemy umowę i jeżeli się sprzeda, to właściciel pani odda pieniądze. Ale za jaką kwotę się sprzeda, to ja pani nie gwarantuję, że za taką jak pani kupiła - relacjonuje Agnieszka Lewandowska.
- Dzwoniła do mnie i mówiła, że znowu jakaś kontrolka się jej zapala. A to jej się dymi spod maski i to było po mechaniku, gdzie były wymieniane filtry, oleje. Tarcze wymieniliśmy, klocki - wymienia Bartosz Kraj, przyjaciel pani Agnieszki.
Auto z komisu zaczęło się psuć. W końcu stanęło
Pani Agnieszce pozostało więc jedynie dalsze, konsekwentne naprawianie auta. 15 marca miało miejsce bardzo niebezpieczne zdarzenie. - Pojechałam na zakupy do supermarketu, do apteki. Wracając musiałam zajechać, zanieść zakupy. Nie doszłam jeszcze na czwarte piętro, gdy włączył się dziwny taki dźwięk - sygnał. Wyglądając przez okno zauważyłam, że mój samochód się pali - wspomina.
Reportaż "Interwencji" dostępy na stronie programu.
Jakby tego było mało, na właścicielkę czekały kolejne wydatki.
- Strażak powiedział mi, że muszę nająć lawetę, bo samochód nie może tak stać na parkingu w takim stanie i muszę posprzątać po aucie. Czyli asfalt i chodnik, bo to wszystko było stopione. (Czyli 19000 zł za samochód, około 2000 zł na mechaników i 1000 zł za sprzątanie wraku - red.) To były wszystkie moje oszczędności, jakie miałam. Pracuję na dwa etaty, więc na ten samochód zbierałam z drugiej pracy, bo trzeba mieć czym jeździć. Samotnie wychowuję dwójkę dzieci. Jestem po rozwodzie. Zarabiam 3500 zł jako nauczyciel - tłumaczy pani Agnieszka.
Właściciel komisu nie czuje się winny
Komis nie czuje się winny i nie rozważa zadośćuczynienia pani Agnieszce. Zdaniem eksperta samozapłon w takim aucie jest bardzo mało prawdopodobny przy takim przebiegu. Kobieta zapowiada walkę o sprawiedliwość.
- Ja nie wiem czy mechanik zawinił, czy po prostu złośliwość rzeczy martwych. Nie mam na to wpływu. Ja sprzedałem tysiące samochodów w życiu i proszę mi wierzyć, że ja nie kręcę liczników, nie robię złych rzeczy z samochodami, wszystkie samochody, które kupuję są samochodami bezwypadkowymi, dokładnie je sprawdzam na miejscu. Nie kupuję szrotów. Ta kobieta miała moim zdaniem nieszczęśliwy wypadek, takie rzeczy się zdarzają - płoną nowe samochody. Ja nie wiem, co tam się wydarzyło. Nie mam zielonego pojęcia, w żadnym stopniu nie czuję się winny - usłyszała ekipa "Interwencji" od właściciela komisu.
ZOBACZ: "Interwencja": Samochód z salonu okazał się kradziony. Co dalej?
- Przyczyn może być tak naprawdę bardzo dużo. Poczynając od kwestii elektrycznych, przez układ paliwowy, kończąc na filtrze cząstek stałych. Niesprawny układ czyszczenia filtra może powodować zbyt duże nagromadzenie ilości paliwa, co przy wysokich temperaturach wypalania, oscylujących w granicach 500-600 stopni, może prowadzić do zapłonu - mówi Karol Żmijewski, mechanik, ekspert.
- Mam nadzieję, że winni poniosą konsekwencje. Ten pan poczuje jakąś odpowiedzialność w stosunku do tego, jakie samochody sprzedaje i że odzyskam po prostu swoje pieniądze - podsumowuje pani Agnieszka.