"Interwencja": Polują na ciała zmarłych w Żaganiu. Bywają szybsi od szpitala
Krzysztof M. prowadzi w Żaganiu zakład pogrzebowy. Bliscy zmarłych twierdzą, że wie o śmierci pacjenta szpitala często jeszcze przed rodziną i z tego korzysta, namawiając do swoich usług. Skąd ma adresy zmarłych oraz numery telefonów ich bliskich? Materiał "Interwencji".
Dziennikarze "Interwencji" poświęcili dwa dni, aby wykonać trwające kilka sekund ujęcie, na którym widać właściciela zakładu pogrzebowego z Żagania. Krzysztof. M. unika kamer i dziennikarzy. Tak bardzo zależy mu na tym, żeby nie odpowiadać na pytania "Interwencji", że kiedy dowiaduje się, że w okolicach jego zakładu mogą być dziennikarze, najpierw wypuszcza z firmy córkę. Ma ona ocenić, czy wyjście z budynku jest bezpieczne. Dopiero po tej procedurze sam kieruje się do samochodu.
- To jest człowiek, który do celu dąży po trupach, brzydko mówiąc. Jest bezczelny. Nachalnie ludzi do siebie nagabuje, każe im chować. Mówi, że to są ciała jego, które są przyszpitalne. Mówi, że tylko on może chować te ciała – opowiada nam były pracownik Krzysztofa M.
"Godzina nie minęła, a ten człowiek już był pod adresem babci"
Krzysztof M. poza zakładem pogrzebowym od wielu lat ma w Żaganiu prosektorium przy miejscowym szpitalu, z którym podpisał umowę na odbiór i przechowywanie zwłok do czasu przekazania rodzinie. Na ten publiczno-prywatny profil działalności przedsiębiorcy narzekają rodziny zmarłych.
- Babcia zmarła, to ciocia mówi, że godzina nie minęła, a ten człowiek już był pod adresem babci. Na początku nie wiedziałam, co się w ogóle dzieje – opowiada Barbara Lewandowska.
Krzysztof M. pojawia się bardzo szybko po zgonie starszej pacjentki w miejscowym szpitalu.
ZOBACZ: "Interwencja": "Biznes" na certyfikatach jakości. Przybywa poszkodowanych
- Dostałam telefon od cioci, która mieszka w tej samej klatce co babcia, że był jakiś pan, zostawił numer telefonu, że mamy chować babcię wyłącznie u niego – dodaje Barbara Lewandowska.
Najważniejsze pytanie brzmi: jak to możliwe, że przedsiębiorca pogrzebowy niemal od razu ma dane osobowe ludzi, którzy zmarli.
- Po prostu zostałam poinformowana o śmierci taty i niedługo po tym telefonie, może pół godziny, odebrałam kolejny telefon. Dzwonił pan z zakładu pogrzebowego, byłam zdziwiona, skąd ma mój numer telefonu. Nie udostępniałam nikomu, tylko szpital znał mój telefon do kontaktu. Nasuwa się tylko jedno podejrzenie, że dostał go od personelu szpitala – mówi córka zmarłego.
Barbara Lewandowska twierdzi, że adres jej babci również nie był ogólnodostępny.
- Nie miał go z dowodu osobistego, bo babcia miała nowy dowód osobisty, w którym nie było adresu. Wziął go pewnie z karty szpitalnej. A karty szpitalnej babcia nie miała przy łóżku, tylko była u lekarza prowadzącego – tłumaczy.
"Nie czuję kompetentny, żeby w tej sprawie odpowiadać"
Szpital w Żaganiu to filia większego szpitala w pobliskich Żarach. Na miejscu pracuje kierownik odpowiadający za funkcjonowanie tej placówki.
Kierownik: Ja się nie czuję kompetentny, żeby w tej sprawie odpowiadać.
Reporter: Ale w sprawie tego czy ktoś ze szpitala przekazuje dane zakładowi pogrzebowemu?
- Nie, w sprawie w ogóle.
- Pan jest tutaj na miejscu, więc liczyłem na to, że wie pan lepiej.
- Na pewno nikt ze szpitala nie przekazuje, nie mam takiej wiedzy, żeby ktoś przekazywał ze szpitala, bo w jakim celu miałby przekazywać?
- Zakład pogrzebowy zjawia się często jako pierwszy u rodziny zmarłych pacjentów.
- Nie znam takiej sytuacji.
"Od razu dostawał adresy i numery telefonów"
Dagmara Nieszczeżewska również działa w branży pogrzebowej w Żaganiu. Jej zdaniem zdarza się, że telefon z zakładu pogrzebowego Krzysztofa M. jest wcześniej niż ten ze szpitala.
- Bardzo często słyszę to od moich klientów. Na moje słowa, żeby takie rzeczy zgłaszać policji lub prokuraturze, bo to jest karalne, ludzie się boją. Nie wiem, co ten człowiek w sobie takiego ma, są zastraszeni jakby przez niego – ocenia.
ZOBACZ: "Interwencja". Mąż bił i poniżał. Teraz chce połowę majątku
Dziennikarze "Interwencji" odnaleźli byłych pracowników Krzysztofa M.
- Wysłał mnie do miejscowości, żebym powiadomił rodzinę o zgonie i żeby przyjechali na zakład. No to mnie zdziwiło trochę, bo chyba lekarz powinien powiadomić, nie zakład pogrzebowy. Pojechałem, ale nie powiedziałem, o co chodzi tylko, że szef z zakładu pogrzebowego prosi, żebyście państwo przyjechali. Nie mówiłem, nie wiedziałem, jak się zachować w ogóle w takiej sytuacji – opowiada były pracownik Krzysztofa M.
- Jest karta skierowania do chłodni, od razu dostawał adresy i numery telefonów. Nie życzę nikomu, ale nie wiem, czy chciałby pan się w takiej sytuacji znaleźć, że traci pan bliską osobę, a stoi gościu z zakładu pogrzebowego i panu mówi, że ma pan chować u niego. Nieprzyjemna sytuacja – dodaje inny były pracownik.
"Po prostu tata ma zakład pogrzebowy od 23 lat"
W imieniu Krzysztofa M. głos zabiera jego córka, która przedstawia się także jako jego pełnomocnik. Jest ona również współwłaścicielką zakładu pogrzebowego.
Reporter: Skąd tata ma dane osobowe osób, które umarły? Numery telefonów, adresy. No bo często pojawia się nawet zanim rodziny wiedzą, że ktoś im umarł.
Córka Krzysztofa M.: No to może naświetlę jak to wygląda. Po prostu tata ma zakład pogrzebowy od 23 lat.
- I od kogo dostaje te dane?
- W okresie 5 lat mieliśmy zgonów odebranych ze szpitala około 1200, to jest liczba bardzo duża, jak na takie małe miasteczko. Jedna na 20 osób, może to jest taka, gdzie tata wie, kto to faktycznie jest, ma bardzo dużo tutaj znajomych, nie można tego ukryć. I faktycznie czasami pozyska jakiś numer telefonu od kogoś.
"Tak jakby bitwa o ciało!"
Nasi informatorzy, a także rodziny zmarłych w szpitalu pacjentów, twierdzą, że zdarzały się interwencje policji, kiedy Krzysztof M. nie chciał wydać ciała innemu zakładowi pogrzebowemu.
- Ten zakład pogrzebowy, który ja wybrałam, nie może odebrać ciała, bo pan żąda pieniędzy, tamten pan nie chce wydać ciała. Tak jakby bitwa o ciało! – komentuje Barbara Lewandowska.
"Policja często przesiadywała tam u niego"
Na początku policja z Żagania informuje nas, że interwencji w związku z kłopotami z wydawaniem ciała z prosektorium nigdy nie było. Jednak kiedy wskazujemy konkretną datę, miejscowi policjanci zmieniają front i zasłaniają się ochroną wrażliwych danych.
Reporter: Nie może mi pan pewnie podać wszystkich szczegółów, ale co do tego, ile było takich interwencji, czy takie interwencje w ogóle były, no to myślę, że może mi pan powiedzieć.
Arkadiusz Szlachetko, policja w Żaganiu: Nie mogę, nie mogę.
- Rozumiem, a wy jesteście jakoś zaprzyjaźnieni z tym przedsiębiorcą, wy jako policjanci z Żagania?
- Panie redaktorze, naprawdę proszę nie zadawać takich pytań.
ZOBACZ: "Interwencja": Stalker wyszedł z więzienia. Nowe ofiary?
Były pracownik Krzysztofa M. twierdzi, że jego dawny szef zawsze był blisko z ważnymi mieszkańcami.
Reporter: Zna policjantów w każdym razie?
Były pracownik: Zna, policję zna. Policja często przesiadywała tam u niego.
- Na imprezach?
- Na imprezach.
Dziennikarze "Interwencji" spędzili cały dzień przed zakładem Krzysztofa M. Właściciel nie chciał do nich wyjść. Ich obecność nie spodobała się mechanikom, którym przedsiębiorca pogrzebowy dzierżawi teren obok swojej firmy. Kiedy wezwali policję, okazało się, że kamera dziennikarzy "Interwencji" nie podoba się w tym miejscu również funkcjonariuszom.
Policjant: Prosiłem pana z tą kamerą, żeby nie kierował jej pan tutaj, niech pan to odłoży!
Reporter: Ale nie może nam pan kazać odłożyć kamery, drogi panie…
- Jeżeli pana kolega nie odłoży tej kamery w tej chwili…
- To?
- Ostrzegam pana naprawdę, żeby pan nie kierował kamery w stronę radiowozu, nie filmował, nie życzę sobie tego.
- A wy znacie tego właściciela, M.?
- Nie, proszę pana, nie znam tego właściciela.
Szpital oficjalnie odpowiedział "Interwencji", że skarg na miejscowe prosektorium i pracującego tam przedsiębiorcę było niewiele, w związku z czym dyrekcja nie widzi powodów do zaprzestania korzystania z jego usług.
Materiał wideo autorstwa Leszka Dawidowicza można obejrzeć tutaj.