"Interwencja": Przez działalność radcy prawnego z Warszawy stracili wszystko

Polska
"Interwencja": Przez działalność radcy prawnego z Warszawy stracili wszystko
"Interwencja"
Rzekomo nam dał pieniądze, twierdził, że podpisaliśmy jakieś tam pokwitowanie. Powiedziałem, że nie odpuszczę bydlakowi! - zapewniał pan Zygmunt

76-letnia pani Henryka dostała sądowy nakaz eksmisji. Na starość może trafić na ulicę. A to przez sprzedaż lokalu, po której to transakcji nie zobaczyła żadnych pieniędzy. Oszukał ją warszawski radca prawny. Na jego temat zespół "Interwencji" przygotował już cztery reportaże. W końcu mężczyzna trafił do więzienia. Dla oszukanych to jednak mała pociecha.

- Proszę wejść. Proszę zobaczyć, jak ja sobie tu kawałek miejsca wygospodarowałam na spanie. Kawałek lusterka, jakaś półeczka, szafka. Nie miałam innej możliwości, tylko tutaj - opowiada 76-letnia Henryka Mulewicz z Warszawy.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Opłaty za przejście chodnikiem. Mają dość prezesa spółdzielni

 

Zanim seniorka znalazła się w malutkim mieszkaniu, wiodła spokojne życie z mężem. Małżonkowie mieli duży, własnościowy lokal na Żoliborzu. Jedenaście lat temu mąż pani Henryki zmarł i musiała ona lokum sprzedać, gdyż jej emerytura nie wystarczała na opłaty. Żoliborskie mieszkanie wycenione było na 405 tys. złotych.

Prawnik zniknął

- Zgłosił się jakiś pan. Zaprowadził mnie do tego biura na Jaracza tam i mówi: proszę pani, szybko, szybko, bo tutaj mam kupca. Ja panią na chwilę tutaj zamelduję, na Filtrowej, na chwilę. Ja mówię: no, jeżeli tak trzeba... No tak, bo tam już muszę oddać klucze. Zabrali mi klucze i tu biegiem. Jak to zobaczyłam, to mówię: rany boskie, no ale na chwilę, no to na chwilę. Pieniędzy ze sprzedaży mieszkania nie dostałam - opowiada Henryka Mulewicz.

 

Seniorka została zameldowana w lokalu, w którym miała być tylko na chwilę. Mieszkanie było w opłakanym stanie. Czas płynął. Prawnik, który miał jej pełnomocnictwo, zniknął. Kobieta zmuszona była za własne pieniądze zrobić remont.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Zezłomowano mu auto, bo było rzadko używane. Donieśli sąsiedzi

 

- To było mieszkanie, które nie miało łazienki, wszystkie ściany były w strasznym stanie, nie było podłóg ani kuchni. Kredyty zaciągnęłam, pożyczałam na okrągło, poszłam też do pracy, by dorobić i zaczęłam to remontować pomału - opowiada seniorka.

 

WIDEO: Nazwisko mężczyzny, które wymienia pani Henryka, jest kluczowe w sprawie. Po dziesięciu latach okazało się, że jest to brat właścicielki tymczasowego mieszkania. Oboje byli wspólnikami radcy prawnego

 

"Powiedziałem, że nie odpuszczę bydlakowi!"

Pani Henryka z przerażeniem stwierdziła, że padła ofiarą radcy prawnego - oszusta. W podobnej sytuacji był kiedyś Zygmunt Kalinowski. Jego historię pokazywaliśmy cztery lata temu. Problem dotyczył tego samego radcy.

 

- W tej chwili to moje mieszkanie: loch, piwnica. Zostaliśmy oszukani, okradzeni. Mecenas rzucił propozycję: co prawda suterena, ale duża i jeżeli się zgodzicie zamieszkać w niej, to ja wam wyremontuję, zrobię dwie łazienki, dwie kuchnie. Jak się zgodziliśmy na to mieszkanie, to zawiózł nas do notariusza, żeby podpisać mu upoważnienie - opowiadał wówczas Zygmunt Kalinowski.

 

Po odebraniu aktu notarialnego mężczyzna zorientował się, że jego mieszkanie zostało sprzedane, choć chciał, by je zamieniono na inne.

 

- Mówił, że nam zwróci wszystkie pieniądze i kupimy sobie inne. Sprzedał lokal za 270 tysięcy zł. Rzekomo nam dał pieniądze, twierdził, że podpisaliśmy jakieś tam pokwitowanie. Nigdy takiego pokwitowania nie podpisaliśmy, nigdy nie dostaliśmy od niego pieniędzy. To jest jego kłamstwo, jego wymysł. Powiedziałem, że nie odpuszczę bydlakowi! - mówił pan Zygmunt.

 

ZOBACZ: "Interwencja": Składowisko opon na prywatnej posesji. Sąsiedzi boją się o swoje bezpieczeństwo

 

Rok po ukazaniu się reportażu, pan Zygmunt dostał od miasta socjalne mieszkanie. Pieniędzy ze sprzedaży własnego nie odzyskał do tej pory. Dzięki jego determinacji, radca dwa lata temu trafił do więzienia. Pan Zygmunt przyjechał do pani Henryki.

Byli wspólnikami radcy prawnego

Pani Henryka: - Wprowadził mnie tutaj pan "Y".
Pan Zygmunt: - O... znam pana "Y", w naszej sprawie pada właśnie to nazwisko.
Pani Henryka: - Tak? No proszę mi coś o nim powiedzieć, bo ja tu mam…
Pan Zygmunt: - Pan "Y", z tego co w sądzie usłyszałem, był wspólnikiem pana Z. Proszę pani, Z. jeszcze siedzi. Całemu światu ogłosił, że nie posiada żadnego majątku.

 

Nazwisko mężczyzny, które wymienia pani Henryka, jest kluczowe w jej sprawie. Po dziesięciu latach okazało się, że jest to brat właścicielki tymczasowego mieszkania. Oboje byli wspólnikami radcy prawnego. Dwa miesiące temu pani Henryka dostała sądowy nakaz eksmisji. Nie ma dokąd pójść.

grz / "Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie