"Interwencja": Rolnicy okradani z nawozów. Sprawcy wpadli na gorącym uczynku
Rodzina rolników spod Lwówka Śląskiego przez kilka ostatnich lat zbierała z pól znacznie mniejsze plony niż powinna. Dzięki nadajnikom GPS zamontowanym w maszynach rolniczych, ustaliła, że na ich pola trafia znacznie mniej nawozów, niż powinno. Reszta trafia do sąsiednich gospodarstw. Na gorącym uczynku zatrzymano dwóch pracowników. Materiał "Interwencji"
- Działało to na tej zasadzie, że całe przyczepy nawozu, takie ciągnikowe, jak każdy sobie może wyobrazić, trafiały do gospodarstwa lub gospodarstw osób, które albo to dalej dystrybuowały, albo używały na własne potrzeby w gospodarstwie – mówi rolnik Mateusz Kyzioł, który pomaga ojcu prowadzić gospodarstwo.
Należy ono do Arkadiusz Kyzioła. Mężczyzna prowadzi je od połowy lat 90-tych w niewielkiej wsi niedaleko Lwówka Śląskiego. Pomaga mu syn i kilkunastu pracowników. Uprawiają rzepak, pszenicę, kukurydzę i do niedawna ziemniaki. Od 2018 roku mężczyźni zauważyli, że mimo stosowania tych samych dawek nawozów, zbierają coraz gorsze plony.
"Okradany przez kilka dobrych lat"
- I między innymi na tych ziemniakach, gdzie jest to bardzo kosztochłonna produkcja, dwa poprzednie lata były bardzo złe. Sprzedaliśmy ziemniaki w ilości około 30 procent mniejszej niż zawsze, bo reszta po prostu zgniła – opowiada Arkadiusz Kyzioł.
Rolnik twierdzi, że był "okradany przez kilka dobrych lat". - Tak naprawdę od tego 2020 roku zaczęła się analiza, co jest nie tak. Mimo że robimy wszystko tak jak wydaje nam się, że powinno być, koszty ponosimy nie mniejsze niż wszyscy na około robiący to samo, to efektu nie ma. Okazało się, że niestety, ale wyjeżdżało od nas tego towaru – mówi.
Mężczyzna twierdzi, że na pole nie trafiło tyle nawozu, ile powinno. - Pracownik potrafił jechać rozsiewaczem na pole 60-100 hektarów. Objechał je na około, zrobił przejazd pierwszy i rozsypywał pełną dawkę nawozu z zewnątrz, na około 30 metrów. Chodziło o to, żeby jak się podjedzie, było widać, że jest to prawidłowo rozsypane. A później sobie zmniejszał dawkę – twierdzi pan Arkadiusz.
Mniej nawozu na polu
Państwo Kyziołowie zaczęli podejrzewać, że dwóch pracowników gospodarstwa nawóz sprzedaje lub wywozi na pola innych rolników. W pewnym momencie postanowili uaktywnić system GPS, który fabrycznie montowany jest w maszynach. Trasy przejazdu ciągników miały potwierdzić ich przypuszczenia.
ZOBACZ: Susza rolnicza w Polsce. Rolnicy odczują dużo większe straty niż w ubiegłym roku
- Takie "typowe" zachowanie złodziei polegało na tym, że jak widzimy od 8:00 wykonują zabieg rozsiewania nawozu i dalej nasz operator, naszym sprzętem już nie trafia z powrotem na teren naszego gospodarstwa, tylko jedzie na teren gospodarstwa pasera – opowiada Mateusz Kyzioł, syn pana Arkariusza. Na potwierdzenie swoich słów mężczyzna pokazał nam tracking GPS-ów zamontowanych w ciągnikach.
WIDEO: Okradali rolników z nawozów. Wpadli na gorącym uczynku
- Gdybyśmy wiedzieli, że nawóz jest niezastosowany, to nawieźlibyśmy jeszcze raz. A żyliśmy w nieświadomości pół roku, robiliśmy inne zabiegi zgodnie ze sztuką, a zabrakło tego podstawowego, który miał zbudować plon. Takich zdarzeń było kilkadziesiąt tylko w zeszłym roku – dodaje pan Mateusz.
"Jeden z nich przyszedł i przeprosił"
Na początku 2022 roku pan Arkadiusz zatrudnił prywatnego detektywa. Ten miał prześledzić trasy, które pokonywały ciągniki i miejsca, w których zatrzymywały się na dłużej. W marcu tego roku razem z policją przeprowadzono akcję zatrzymania osób, które z gospodarstwa wywiozły nawóz. Na gorącym uczynku ujęto dwóch pracowników gospodarstwa pana Kyzioła i lokalnego rolnika, który usłyszał zarzut paserstwa.
- Zabezpieczyliśmy wtedy, z tego co pamiętam, około 15 ton nawozów, 50-60 pojemników po nawozach, które należały zdecydowanie do naszych klientów – tłumaczy detektyw Krzysztof Chmielowiec.
ZOBACZ: "Interwencja": Państwowe spółki "posiekały" prywatną działkę
- Po pierwsze, to tam nikt nic nie ukradł… bo oni byli nam dłużni pieniądze. Odebraliśmy, co swoje. Ja tego nie wywoziłem. Mój udział był tylko taki, że ja o tym wiedziałem i nic więcej – mówi były pracownik państwa Kyziołów.
Próbowaliśmy porozmawiać z Jackiem P., u którego zabezpieczono skradziony nawóz. Mężczyzna wszedł do domu nie odpowiadając na nasze pytania. W oświadczeniu przesłanym przez swego pełnomocnika podkreślił, że nie brał udziału w oszustwie, nawozy były na terenie jego gospodarstwa dwa razy, ale nie zajmował się paserstwem. I nie poczuwa się do winy za problemy gospodarcze rodziny Kyziołów.
- Jeden z nich przyszedł i przeprosił. Mówił, że nie wie, co go do tego skłoniło, ale trudno powiedzieć, że nie wiedział, jak przyznał na policji, że to nie było tylko w tym roku – mówi Arkadiusz Kyzioł.
Rolnicy czekają na wynik
Dziś rolnicy liczą straty i czekają na rozstrzygnięcie sprawy kradzieży przed sądem. Choć chyba nie wszyscy chcą, by do procesu doszło. Jak wynika z relacji państwa Kyziołów, odbyło się spotkanie między nimi, a jednym z członków rodziny mężczyzny oskarżanego o paserstwo.
Proponowano im pieniądze, a całą rozmowa została przez nich nagrana:
- Jakby można w ten sposób, że my z nawiązką panu oddamy to w gotówce. Żeby nie toczyło się to, co się toczy. Dzieci w domu, córka wczoraj widziała, jak jego skuwali, nastoletnia.
- Wie pani co, ja powiem jako syn, bo pani się do córki odnosi. Ja widziałem przez ostatnie trzy lata.
mojego tatę, który zachorował na nadciśnienie, mojego dziadka, który dostał demencji. Widziałem też komorników, którzy do nas przychodzili, przez to, że ktoś inny się na tym dorabiał. I te straty, które ponieśliśmy za sam przeszły rok, przy wstępnych kalkulacjach to jest przynajmniej 1,5 miliona złotych. Utracone korzyści plus to, co wyjechało.
- To nie był przypadek. Oni w pewnym momencie starali się to tak ubrać, że to jednorazowy wybryk. Ja wiem doskonale, że przez ostatni sezon wyjazdów tymi moimi maszynami, to było 20-klika razy – mówi Arkadiusz Kyzioł.