Interwencja. Rozwinęli hodowlę ryb, przegrali z urzędnikami

Polska
Interwencja. Rozwinęli hodowlę ryb, przegrali z urzędnikami
Polsat News
Sprawa jest obecnie w sądzie

Wieńczysław Wawerski i jego żona Danuta poświęcili ostatnie lata rozwojowi hodowli ryb. Na terenach dawnej żwirowni utworzyli sztuczne stawy. Gdy inwestycja rozkręciła się na dobre, urzędnicy podnieśli kwotę za dzierżawione przez małżeństwo tereny. Spór trafił do sądu. Hodowcy przegrali, ale nie zamierzają ustąpić. - Żywcem mnie stąd nie wezmą – zapowiada pan Wieńczysław. Materiał "Interwencji".

Pan Wieńczysław ma 68 lat. W 1989 roku wziął w dzierżawę od skarbu państwa teren znajdujący się w miejscowości Odra na Śląsku, niedaleko czeskiej granicy.

 

- Wziąłem wyrobiska pożwirowe z terenami obok, zwałami ziemi. Wybudowałem tam stawy. Roboty na siedem lat było – opowiada. - Miejscowi ludzie, którzy przychodzą do nas w grudniu po karpia, to zawsze mówią, że tu był obraz księżycowy! I zawsze pokazywali: taki kaktus mnie tu urośnie, jak on tam coś zrobi. No jednak zrobił – dodaje żona Danuta.

"Pan Wieńczysław bardzo dobrze to opracował"

Kobieta ma 65 lat i jak sama mówi, żadnej pracy się nie boi. Od dawna pomaga mężowi w gospodarstwie. - Wstaję rano, daję naszym „dzieciom” jeść. Podpływam, obserwuję, czy odpowiednio dawkują sobie karmę, bo to trzeba zwracać na wszystko uwagę. Patrzę, jak wygląda woda, czy coś się złego nie dzieje. Jeśli jest za mało zjedzone, obserwuję, czemu nie zjadły wszystkiego – tłumaczy.

 

- Zbudowałem sadze, czyli zbiorniki, w których ryba żyje, przez który przepływa woda. To jest z siatki, a nie z blachy. Jak dałem temu radę i sukces przyszedł na tych sadzach, to zaczęły się prawdziwe kłopoty – dodaje pan Wieńczysław.

 

- W tych sadzach ten karp czuje się bezpieczny, nie ma zagrożeń związanych z drapieżnictwem czy kłusownictwem. To nie da się tak kupić pierwszą lepszą paszę dla ryb. Trzeba zadbać o te walory smakowe i pan Wieńczysław bardzo dobrze to opracował – podkreśla Michał Inglot z Polskiej Akademii Nauk.

"Ja wszystko proponowałem"

Problemem są m.in. opłaty, jakich zażądało starostwo za dzierżawę gruntów pod hodowlę. - Mając osiem hektarów wody nie jesteśmy w stanie wyprodukować takiej ilości ryby, która by zaspokoiła starostwo pod względem finansowym. I to jest właśnie problem. Suma summarum skończyło się sądami, wszystkie sprawy przegraliśmy – przyznaje pani Danuta.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Rolnik wypowiedział wojnę motocrossowcom. Rozjeżdżają mu pola

 

- Wojewoda nie czyni zarzutów staroście, że ten chce, żeby ta stawka była rynkowa. Wszelka działalność na gruntach skarbu państwa ma na celu prowadzenie jakiejś działalności przez korzystającego z gruntu, a z drugiej strony jest skarb państwa, który ma obowiązek w sposób racjonalny swoje tereny wykorzystywać – mówi Daria Kolonko ze Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach.

 

- Ja wszystko proponowałem. Wszystko. Wszystkie możliwości. Wykupienia, wydzierżawienia tego na okres dłuższy. Pani kierownik wydziału powiedziała tak: nie sprzedaje się kury znoszącej złote jaja. Nigdy panu nie sprzedamy tej ziemi. Nigdy! – dodaje pan Wieńczysław.

 

WIDEO: Rozwinęli hodowlę ryb, przegrali z urzędnikami

 

To fragment oświadczenia Starostwa Powiatowego W Wodzisławiu Śląskim: "W sprawie zapadł prawomocny wyrok Sądu Okręgowego w Rybniku nakazujący (…) wydanie Skarbowi Państwa zajmowanej bez tytułu prawnego nieruchomości (…). Biorąc pod uwagę fakt, że niezakończony został spór prawny dot. wysokości odszkodowania ze strony p. Wawerskiego (…) za bezumowne korzystanie z nieruchomości, sprawy nie będziemy komentować przed kamerą".

 

- Teren jest państwowy, sadze są moje. Zabrać ich stąd nie mogę, bo są budowane do każdej wody z osobna. Gdzie ja je sobie wezmę, przecież to jest 80 sadzy? – mówi pan Wieńczysław i dodaje: W końcu chciałem się zgodzić na to, że zostawię to wszystko, ale niech dadzą coś na otarcie łez. Odpowiedź była jedna: nie dostaniesz ani grosza, a tu nie będziesz.

"Niejeden miałby chrapkę, żeby to przejąć"

Hodowca już od trzech lat jest na tym terenie bez podpisanej umowy. Mimo to wciąż płaci za użytkowanie tyle, ile było zapisane w ostatnim kontrakcie ze starostwem - 4000 zł rocznie. Do tego dochodzi 2000 zł podatku rolnego. Zdaniem urzędników kwota za dzierżawę powinna być wyższa.

 

- Wszędzie tutaj to są tereny dość atrakcyjne rekreacyjnie, więc podejrzewam, że niejeden miałby chrapkę, żeby to przejąć – mówi Bogdan Bugajski, brat pana Wieńczysława.

 

ZOBACZ: Interwencja. Slumsy w centrum Płocka. Miały być wyburzone, służą za mieszkania

 

Mężczyzna również dzierżawi teren od skarbu państwa. I tak jak brat, ma konflikt z urzędnikami, którzy wypowiedzieli mu umowę. Chce z tą sprawą iść do sądu.

 

- Wielokrotnie pisałem, że przedmiot dzierżawy ma wady, prosiłem o zmniejszenie czynszu dzierżawnego. Bardzo denerwujące, że nie można nic załatwić, porozumieć się – mówi. Wyrokiem sądu pani Danuta i pan Wieńczysław muszą opuścić teren do końca czerwca. Nie wyobrażają sobie tego. - Żaden urzędnik nie wygoni mnie stąd, że „idź sobie, szmato”. Musi mnie siłą stąd wziąć, ale żywego nie weźmie – zaznacza pan Wieńczysław.

laf / "Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie