Jean Quatremer z "Liberation": do UE trafiają ludzie u kresu kariery. Polski komisarz jest słaby

Świat
Jean Quatremer z "Liberation": do UE trafiają ludzie u kresu kariery. Polski komisarz jest słaby
Polsat News
Jean Quatremer to dziennikarz śledczy francuskiej gazety "Liberation"

W UE potrzeba najlepszych ludzi, a nie polityków u kresu kariery. Tymczasem do instytucji europejskich trafiają właśnie tacy ludzie, również z Polski. Polski komisarz jest słaby, a przyszły członek Trybunału Obrachunkowego, pan Opioła, został z Polski przegnany za defraudacje - mówi Polsat News Jean Quatremer, dziennikarz śledczy francuskiej gazety "Liberation".

Francuski dziennik "Liberation" w serii artykułów z dziennikarskiego śledztwa ujawnił handel wpływami i inne nieuczciwe praktyki, których mieli dopuszczać się sędziowie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), urzędnicy Komisji Europejskiej (KE) oraz politycy Europejskiej Partii Ludowej (EPL).

 

Brukselska korespondentka Polsat News, Dorota Bawołek rozmawiała z Jeanem Quatremerem, dziennikarzem śledczym francuskiej gazety, który tropi nadużycia władzy w instytucjach unijnych.

Dorota Bawołek, Polsat News: Pana doniesienia i oskarżenia dotyczą polityków Europejskiej Partii Ludowej i sędziów TSUE. Które z nich są najpoważniejsze?

 

Jean Quatremer: Główna część mojego dochodzenia dotyczy Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. To jest jakby finansowe sumienie europejskie, nadzorujące właściwe wykorzystanie unijnych funduszy.

Co dokładnie się stało?

Odkryłem, że w istocie żandarm zachowuje się jak złodziej. W szczególności to, że Luksemburg jest fikcyjnym miejscem zamieszkania przewodniczącego Trybunału Obrachunkowego, Klausa-Heinera Lehna, byłego eurodeputowanego CDU. To jest najcięższe oskarżenie, jakie przeciwko niemu wytaczam. Jego miesięczne wynagrodzenie - 24 tysiące euro - składa się między innymi z dodatku na mieszkanie, około 3,5 tysiąca euro, przyznanego właśnie po to, by przewodniczący rzeczywiście mieszkał w Luksemburgu. Nie można bowiem kierować luksemburskim Trybunałem, mieszkając - jak pan Lehne - w Düsseldorfie. Odkryłem ponadto, że to mieszkanie miało być zajmowane również przez pracowników jego gabinetu, czyli podwładnych Lehna. Oczywiście to jest fikcja, żaden prezes żadnego sądu nie dzieli mieszkania służbowego ze swoimi pracownikami, byłoby to sprzeczne z zasadami etycznymi instytucji europejskich. Poprosiłem więc o wyjaśnienia. Odpowiedź, jaką uzyskałem, brzmiała: robię co mi się podoba, to moje życie prywatne. Tymczasem nie - to nie jest jego prywatna sprawa, tu chodzi o wykorzystywanie unijnych pieniędzy. Wtedy dokonałem dalszych odkryć. Na przykład, że sprzeniewierzany był fundusz reprezentacyjny: opłacano z niego kolacje dla członków gabinetu przewodniczącego Trybunału i przyjęcia z udziałem biznesmenów, polityków, urzędników z innych instytucji unijnych...

 

ZOBACZ: Donald Tusk o artykule w "Liberation". "Pseudoafera", "nie ma korupcji"

To, że politycy wykorzystują publiczne pieniądze w prywatnych celach to nie nowość. Właściwie co chwila słyszymy o przypadkach malwersacji, defraudacji publicznych środków, również przez europosłów...

Ma pani rację, tylko że tutaj mamy do czynienia z unijnym stróżem prawa. Czyli tym, który wskazuje państwom, Komisji i Parlamentowi Europejskiemu, co jest defraudacją, a co nie. Jakże mogę mieć zaufanie do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego twierdzącego, że unijny budżet - pani pieniądze, moje pieniądze - był właściwie wykorzystany, skoro to sam Trybunał dopuszczał się defraudacji? A tak właśnie było, sprawa jest wyjątkowo poważna. Jeszcze poważniejsze jest inne odkrycie. Sędziowie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, TSUE, uczestniczyli w handlu wpływami podczas kolacji z lobbystami. Szwedzki sędzia przyjął zaproszenie na polowanie w Chambord, organizowane przez lobby właścicieli gruntów. Wyobraża to sobie pani? Sędzia, który robi coś podobnego?  

 

Wideo: Dziennikarz "Liberation": wierzę, że po mojej publikacji polecą głowy

Wg unijnego "Rejestru służącego przejrzystości" politycy mogą jednak uczestniczyć w spotkaniach z lobbystami czy przedstawicielami organizacji pozarządowych, jeśli mają one charakter prywatny, czyli nie omawia się w ich trakcie spraw związanych z unijną polityką. Nikomu nie można zabronić spotykać się z ludźmi w celach towarzyskich - na te zapisy powołuje się Komisja Europejska w odpowiedzi na pana zarzuty.

Problem polega na tym, że ów "rejestr przejrzystości" owszem, istnieje - ale stosuje się tylko do Komisji Europejskiej. Nie do Trybunału Obrachunkowego i nie do TSUE. Te sądy nie mają swoich reguł transparencji. Co się zaś tyczy rozróżnienia między sferą prywatną a publiczną: jeśli dobrze rozumiem, duńska Komisarz do spraw Konkurencji Margarethe Vestager może przyjąć dwutygodniowe zaproszenie szefa Google'a na prywatną wyspę i przekonywać: ależ nie, nie mówiliśmy o polityce europejskiej, tylko się bawiliśmy. I to wystarczy? 

To hipotetyczny przykład.

Tak, hipotetyczny, ale niech posłuży do pokazania, że to jest argument nie do przyjęcia. Jeśli jesteś komisarzem europejskim, sędzią TSUE czy członkiem Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, twoje zachowanie musi być całkowicie bez zarzutu. Nikt cię nie zmusza do pełnienia tych funkcji, możesz przecież wykonywać inny zawód. Jeśli już jednak przyjąłeś tę rolę, musisz się z niej rozliczać, musisz być w zgodzie z przejrzystością i moralnością jeszcze bardziej niż politycy czy sędziowie krajowi. Musisz być poza wszelkim podejrzeniem.

 

ZOBACZ: Zbigniew Ziobro wysyła list do Ursuli von der Leyen. "Skandal w TSUE"

Pana doniesienia przedrukowało część europejskich dzienników, ale nie wszystkie. Część uważa bowiem, że zarzuty nie są wystarczająco mocne. Usłyszeć też można, że jako dziennikarz lewicowej gazety "Liberation", próbuje pan oszczerstwami w stronę polityków centro-prawicy pomagać europejskim socjalistom, którzy zaczynają teraz mocno walczyć o władzę w Brukseli. Choć zgodnie z zawartą z chadekami umową mieli drugą część kadencji szefa PE oddać centro-prawicy, to teraz nie chcą na to pozwolić zwracając uwagę na rosnącą siłę lewicy w wielu europejskich krajach i potrzeby jej reprezentacji w Brukseli. Próbuje pan im pomóc?

Zdumiewa mnie opinia niektórych dziennikarzy, że defraudacja, konflikt interesów, kupczenie wpływami, to nie są w gruncie rzeczy poważne sprawy. Tym, co tak sądzą, radzę odejść z dziennikarstwa. To nie pierwsza afera, o jakiej piszę. Przypomnę, że to ja ujawniłem nadużycia francuskiej komisarz Edith Cresson, co w efekcie doprowadziło do odwołania całej komisji Jacquesa Santera w 1999 roku. Wtedy też część mediów twierdziła, że to nic poważnego. Tutaj, w Brukseli, żyjąc w swoistej bańce z czasem zaczyna się lekceważyć wszystko. I szuka się jakichś szczególnych powodów, które motywują dziennikarza - jakby etyka zawodowa nie wystarczyła. No tak - słyszymy - on jest z lewicy, więc próbuje się dobrać do polityków prawicy... Nie, mnie chodzi o coś innego. O to, że w ciągu 20 lat panowania, niemiecka kanclerz Angela Merkel umieściła swoich ludzi na wszystkich poziomach instytucji europejskich. I całość tych instytucji jest dziś kontrolowana przez prawicę, zarówno politycznie, jak i administracyjnie. A co się dzieje wtedy, gdy ma się władzę absolutną? Nadużywa się jej. Dlatego potrzebna jest przeciwwaga dla władzy. Obecnie w Brukseli, przykro mi to mówić, jedyną istniejącą kontrwładzą są media. Bo tutaj nie ma opinii publicznej, bo pracujący tu politycy i urzędnicy wyobrażają sobie, że wszystko do nich należy, więc mogą robić wszystko, co im się podoba. My, dziennikarze, musimy być zatem tak bezlitośni, jak to tylko możliwe.     

Myśli pan, że po pana publikacji polecą głowy?

Wierzę, że polecą. Część dziennikarzy bagatelizuje zarzuty, one jednak są tak poważne, że do dymisji powinien się podać zwłaszcza przewodniczący Europejskiego Trybunału Obrachunkowego Klaus-Heiner Lehn. On się dopuszczał defraudacji, inaczej tego nazwać nie można. Dalej prowadzę swoje śledztwo w sprawie eurokomisarza Johannesa Hahna, który w oczywisty sposób mieszał interesy prywatne z publicznymi. On również powinien odejść. Zauważmy, że przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zażądała, by ustąpił irlandzki komisarz Phil Hogan tylko dlatego, że w swoim kraju w trakcie przyjęcia miał on naruszyć antycovidowe reguły sanitarne. Doskonale - wyrzucamy pana Hogana, ale uznajemy, że w porządku jest pan Hahn, który poluje i bankietuje z lobbystami i o tym nie informuje? Coś tu się nie zgadza.        

Pana doniesienia zostały opublikowane tuż przed początkiem francuskiej prezydencji w Unii. Wiem, że nie darzy pan sympatia Prezydenta Macrona. To celowe rzucanie kłód pod nogi?

W Niemczech władzę stracił blok CDU/CSU, więc pomyślałem, że to jest dobry moment, żeby w instytucjach europejskich zabrano się wreszcie za porządki. Żeby powiedzieć jasno: za dużo jest wszędzie członków CDU/CSU i Europejskiej Partii Ludowej, za dużo Niemców i Austriaków na stanowiskach związanych z władzą. To są żarty z Unii Europejskiej. Dostarczyłem więc dowody, że potrzebne są zmiany, że nastał czas reform. I co stwierdzam?

 

Że moje teksty, że moje dochodzenie drażni wszystkich. Dlaczego? Dlatego, że z konserwatystami z CDU/CSU negocjowały w gruncie rzeczy wszystkie formacje europejskie, by coś uszczknąć dla siebie. Jeśli poprzecie naszego kandydata na przewodniczącego europarlamentu, to będziecie mieli swojego komisarza - i tak dalej. W gruncie rzeczy zaszkodziłem małym kombinacjom, kumpelskim układzikom, które właśnie są ustalane w Brukseli. To się nikomu nie podoba.

Za to za ostatnie doniesienia uwielbia pana skrajna prawica. Nie przeszkadza to panu, jako osobie o lewicowych poglądach?

Można nad tym ubolewać, ważniejsze jest jednak co innego. Obywatele nie są głupcami. Wiedzą, że coś nie gra w Brukseli i Luksemburgu. To dlatego jest tak dużo nieufności wobec instytucji europejskich. Europejska idea pokoju jest coraz częściej odrzucana. Zgoda, głównie przez formacje skrajne, ale do tych formacji też trzeba się zwracać. Tymczasem tutaj mamy ludzi, którzy mają dostęp do wszelkich dóbr, konsumują beztrosko i są przekonani, że w Europie wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie, nie jest.

 

Dlatego potrzeba ujawniać i potępiać podobne skandale, tak by się więcej nie powtarzały. Potrzeba tu najlepszych ludzi, a nie polityków u kresu kariery. Tymczasem do instytucji europejskich trafiają właśnie tacy ludzie, z wszystkich krajów Wspólnoty, również z Polski. Polski komisarz (rolnictwa Janusz Wojciechowski - red.) jest słaby, a przyszły członek Trybunału Obrachunkowego, pan Opioła, został z Polski przegnany za defraudacje, a teraz go zobaczymy w tym Trybunale. Niebywałe! Tutaj potrzebni są najlepsi, poza wszelkimi podejrzeniami.

Dorota Bawołek/pdb/ml/ / Polsat News
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie