"Interwencja". Policjanci strzelali do schizofrenika. Toczą się dwa śledztwa

Polska
"Interwencja". Policjanci strzelali do schizofrenika. Toczą się dwa śledztwa
Polsat News
33-letni pan Jacek był zamknięty w swoim pokoju. Miał nóż

Pięciu policjantów próbowało obezwładnić chorego na schizofrenię, trzymającego nóż w rękach i zamkniętego w swoim pokoju pana Jacka. Skończyło się na oddaniu dwóch strzałów, z których jeden przeszył mężczyznę na wylot. Rodzina wini policję za brak profesjonalizmu. Ta tłumaczyła śledczym, że inne środki przymusu nie pomogły, a mężczyzna rzucił się na funkcjonariuszy z nożem. Materiał "Interwencji".

Pani Alicja i pan Szczepan mieszkają w małej wsi pod Piotrkowem Trybunalskim. Starsze małżeństwo mieszka z dwojgiem dzieci: 47-letnią pani Zofią i 33-letnim, cierpiącym na schizofrenię paranoidalną panem Jackiem, który 13 maja zamknął się w swoim pokoju.

Mężczyzna miał nóż. Cierpi na paranoję

- Ta jego choroba polegała na tym, że mu się wydaje że jest śledzony przez służby wywiadowcze i akurat tak mu to się nasiliło, że wyobrażał sobie, że te służby wywiadowcze są pod naszym domem. Po prostu bałam się o niego, tym bardziej, że jest już po jednej próbie samobójczej sprzed kilku lat – opowiada pani Zofia.

 

ZOBACZ: Sam z chorą na schizofrenię siostrą. Grozi im bezdomność

 

Pani Zofia ze strachu o życie brata zadzwoniła na numer alarmowy 112. W międzyczasie rodzina postanowiła zdjąć drzwi do pokoju pana Jacka. Mężczyzna siedział na kanapie i trzymał w ręku nóż. 

 

WIDEO: Policjanci strzelali do mężczyzny cierpiącego na schizofrenię paranoidalną

 

 

- Przyjechało dwóch ratowników karetką i dwóch policjantów z Sulejowa. Weszli na górę i rozmawiali z Jackiem. Stwierdził, że strasznie się boi, a nóż trzyma do obrony, bo zaraz przyjdą ze służb wywiadowczych i będą chcieli go zabić – relacjonuje  pani Zofia.

"Zadzwonili po prawo do użycia broni"

- On nie chciał wyjść. Przedtem słyszałam jak dzwonili i mówili, że trzeba użyć coś. Żeby zadzwonić, żeby dali im prawo do użycia broni, bo on nie wyjdzie – twierdzi pani Alicja.

 

- Zadzwonił sobie po jakąś specjalną jednostkę, a oni po prostu przyjechali wykonać zadanie. W rogu telewizora widać ślad po kuli, a drugi jest w ścianie. Jak się okazało, policjanci oddali do Jacka dwa strzały – dodaje pani Zofia.

 

ZOBACZ: Zwolnienia lekarskie z powodu zaburzeń psychicznych. Duży wzrost

 

Pan Jacek Trafił do szpitala, gdzie przeszedł operację. Mężczyzna wciąż walczy o powrót do zdrowia. Jego rodzina nie może pogodzić się z tym, co go spotkało. - Tego się nie spodziewaliśmy. Trzeba samemu próbować na wszystkie sposoby, a nie wzywać bandziorów z policji. Już wiem, że nie są to normalni ludzie – uważa pani Alicja. 

 

- Zobaczyłam, jak brata wywlekli w takim specjalnym pokrowcu, była krew i plaster na brzuchu. Zaczęłam krzyczeć, dlaczego go postrzelili w brzuch. Odpowiedzieli, że on zaatakował policjanta i ten policjant musiał się bronić – mówi pani Zofia.

 

Przebiegiem tego zdarzenia zajęła się prokuratora. Toczą się dwa postępowania. Jedno wobec pana Jacka,  któremu grozi od roku do 10 lat pozbawienia wolności za atak na funkcjonariusza policji. Drugie dotyczy postępowania policjantów.

"Najwyżej jakiegoś paralizatora..."

- Z ustaleń śledztwa wynika, że policjanci użyli paralizatora, ale on nie pomógł unieszkodliwić pana Jacka. Rzucił się on na policjantów z nożem i trzykrotnie ugodził jednego z nich w klatkę piersiową. Na szczęście funkcjonariusz był ubrany w kamizelkę służbową, która uchroniła go przed odniesieniem obrażeń. Dwukrotnie użyto paralizatora, a także pałki służbowej, jednak te środki nie przyniosły spodziewanego skutku w związku z tym jeden z funkcjonariuszy użył broni służbowej – opowiada Magdalena Czołnowska-Musioł, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.

 

- Takiego szczupłego chłopczyka, co on tam miał siły, mój Boże, niejadek.  Jakiegoś najwyżej paralizatora, bliżej podejść, patyka jakiegoś przez rękę uderzyć i to wszystko by było – uważa pani Alicja, mama pana Jacka.

 

Zwróciliśmy się o wypowiedź do Komendy Miejskiej w Piotrkowie Trybunalskim jednak do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi na zadane pytania. - Myślę, że pracują tam niedoświadczeni, niewyszkoleni ludzie, bo w sumie do nas na tę interwencję domową przyjechało pięciu policjantów. Czy oni nie mogli w jakiś bardzie pokojowy sposób odebrać tego noża? Od chorego człowieka? – zastanawia się pani Zofia, siostra pana Jacka.

pdb/ sgo / PAP
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie