Zamiast obracać pieniędzmi klientów, firma brała na nich kredyty

Polska
Zamiast obracać pieniędzmi klientów, firma brała na nich kredyty
Polsat News
Początkowo wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Zainwestowana, niewielka kwota rosła, klient mógł na bieżąco obserwować swoje zyski na platformie internetowej

Mieli inwestować pieniądze, okazali się oszustami i gangsterami. Firma Global Maxis zamiast obracać środkami klientów brała na nich kredyty. Kilkaset osób z całej Polski straciło oszczędności życia, wielu zostało z długami. Gdy poszkodowani próbowali odzyskać pieniądze byli wyśmiewani i zastraszani. Więcej o godz. 19:30 w programie "Państwo w Państwie" w materiale Przemysława Siudy.

Profesjonalna strona internetowa, wykresy pokazujące zyski, dziesiątki pozytywnych recenzji w internecie i adres w biurowcu w centrum Warszawy – tak wyglądała jeszcze kilka miesięcy temu otoczka wokół firmy Global Maxis. Problem w tym, że nic nie było prawdą – rosnące słupki z zarobkami były animacją, numer licencji na prowadzenie inwestycji był zmyślony, recenzje nagrali opłaceni statyści, a w stołecznym wieżowcu nikt nigdy nie słyszał o takiej firmie. Niestety, zanim wyszło to na jaw, setki polaków straciło oszczędności życia.

 

- 160 tysięcy to samych pożyczek wzięli. A mieliśmy jeszcze odłożone pieniądze na życie, na leki. Wyczyścili wszystko, do zera – mówi Marzanna Walkowiak, oszukana przez firmę Global Maxis.

 

Nakłanianie klientów 

 

Oszuści tygodniami wydzwaniali do potencjalnych klientów, przedstawiając się jako profesjonalni brokerzy. Jednak zamiast od razu namawiać na inwestycje, najpierw budowali zaufanie i wyciągali informacje od swojej ofiary. Dla każdego mieli przygotowany inny życiorys, w którym wszystko, począwszy od imienia i nazwiska, było zmyślone.

 

ZOBACZ: Oszustwo na ZUS. Emerytka nie dała się nabrać

 

Gdy po drugiej stronie słuchawki słyszeli młodą matkę, opowiadali o swoich problemach z dzieckiem, które udało się rozwiązać dzięki pieniądzom. Gdy dowiedzieli się, że rozmawiają z niepełnosprawnym, mówili o kłopotach zdrowotnych i lepszych lekach na które w końcu mogą sobie pozwolić. Gdy oszust zdobywał pełne zaufanie swojej ofiary, przystępował do ataku.

 

WIDEO: Zamiast obracać pieniędzmi klientów, firma brała na nich kredyty

  

 

- Dzwonili do mnie prawie pół roku. Mówiłem, że się na tym nie znam, ale oni przekonywali, ze nie muszę się obawiać, że wszystkim się zajmą. No to przelałem im 850 złotych. Po prostu chcieliśmy żyć spokojnie, jak ludzie, żeby na wszystko starczało, na jedzenie, na leki... - opowiada Wiesław Walkowiak, jeden z oszukanych.

 

"Specjalna aplikacja" 

 

Początkowo wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Zainwestowana, niewielka kwota rosła, klient mógł na bieżąco obserwować swoje zyski na platformie internetowej. W pewnym momencie po raz kolejny dzwonił broker, tym razem z propozycją wypłaty zarobionych środków.

 

Jednak aby to zrobić, potrzebna była instalacja aplikacji, która jak tłumaczył, miała służyć do weryfikacji tożsamości. W rzeczywistości był to program do zdalnej obsługi komputera - po instalacji oszust miał pełny dostęp do sprzętu swojej ofiary, w tym do bankowości elektronicznej. W kilka minut czyścił konto i brał wysokie kredyty.

 

ZOBACZ: Kredyt we frankach. "Banki nie spieszą się z ugodami"

 

To są w pełni legalne aplikacje, używane przez informatyków, szczególnie teraz w dobie pandemii. Służą do zdalnej pomocy ze sprzętem. Można to porównać do noża - jest to bardzo przydatne narzędzie, ale można też je wykorzystać straszny sposób i zrobić komuś krzywdę – tłumaczy ekspert od cyberbezpieczeństwa Mirosław Dąbrowski.

 

Scenariusz gangsterski 

 

Kiedy tylko udało się wyłudzić pieniądze, oszuści zrzucali maskę inwestorów, a zmieniali się w gangsterów. Dzwonili po raz kolejny do swoich ofiar i kpili z nich. Śmiali się, że dali się tak naciągnąć i wulgarnie ich wyzywali. Gdy ofiary domagały się zwrotu pieniędzy spotykały się z groźbami. Osoby, które jeszcze do niedawna udawały przyjaciół przez telefon, tym razem mówiły o połamaniu nóg dzieciom, zgwałceniu żony, czy w końcu zabiciu całej rodziny.

 

Z analityka giełdowego zmienił się w gangstera, zaczął mnie obrażać, grozić. Przestraszyłam się, bo nie wiadomo kto to może być i do czego jest zdolny, tu przecież chodzi o ogromne pieniądze. A przecież mają moje pełne dane, adres... - mówi Katarzyna Wanat, oszukana.

 

Działalność firmy nie była w żaden sposób nadzorowana przez instytucje państwowe. Komisja Nadzoru Finansowego nie umieściła jej na liście ostrzeżeń publicznych, bo jak mówią, zajmują się firmami finansowymi, a GlobalMaxis taką nie jest – nigdy nie zainwestowała ani złotówki.

 

ZOBACZ: "Uprowadził córki, zastraszał żonę". Nowe ustalenia ws. jednego z najbogatszych ludzi świata

 

Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Krakowie, jednak jest ono bardzo skomplikowane. Telefony wykonywane były z biur na Ukrainie, a sama firma jest zarejestrowana na małej wysepce na Pacyfiku. Organy ścigania nie są w stanie nic zrobić - firma nadal działa, brokerzy dzwonią do ludzi, a strona internetowa dalej jest dostępna.

 

"Nie mamy nad nimi żadnego władztwa"

 

My nie mamy narzędzi, żeby mówiąc kolokwialnie, pójść do siedziby firmy i wyprowadzić z niej wszystkich w kajdankach. Oni nie prowadzą realnej działalności na rynku finansowym, więc nie mamy nad nimi żadnego władztwa, nie możemy nawet nakazać żeby zamknęli stronę internetową – tłumaczy Jacek Barszczewski z Komisji Nadzoru Finansowego.

 

Na razie wiadomo o 150 pokrzywdzonych osobach, jednak skala oszustwa może być zdecydowanie większa. Wiele osób ze wstydu, że dało się naciągnąć, bądź strachu przed gangsterami nie zgłasza przestępstwa. Już teraz straty są szacowane na ponad milion złotych. Więcej o 19:30 w programie "Państwo w Państwie" w materiale Przemysława Siudy.
Przemysław Siuda/ Polsat News
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie