"Sytuacja jest dramatyczna". Ekspert WHO o epidemii w Polsce

Świat
"Sytuacja jest dramatyczna". Ekspert WHO o epidemii w Polsce
PAP/Lech Muszyński
Zdaniem eksperta współpracującego z WHO trzeba byłoby zrobić testy nie tylko pacjentom bezobjawowym, ale też osobom z kontaktu

- Sytuacja jest dramatyczna, dlatego, że zakażenia koronawirusem są bardzo rozproszone po całej Polsce. To może najbardziej martwić - mówi w rozmowie z Interią dr Łukasz Durajski, członek WHO w Polsce. Ale też stawia ostrą diagnozę: - Osoba, która nie zakłada maseczki, jest egoistą i świadomie naraża kogoś, kto jest chory, na śmierć. Trzeba to wyraźnie powiedzieć.

Tak źle jak we czwartek jeszcze nie było. Najnowsze dane z Ministerstwa Zdrowia wskazują, że w czwartek zanotowano aż 4280 nowych zakażeń i 76 ofiar. W ciągu jednego dnia liczba przypadków skoczyła o prawie 1300.

 

- Jeśli przypadki są rozproszone, to trudniej je opanować, bo kontrola nad nimi jest znacznie mniejsza. Do tego dochodzi jeszcze inny ważny element: w zasadzie żadnej kontroli nie mamy nad przypadkami bezobjawowymi. I to jest ogromny problem - mówi dr Durajski.

 

Czy w obecnej sytuacji można temu w jakikolwiek sposób zaradzić?

 

Zdaniem eksperta współpracującego z WHO trzeba byłoby zrobić testy nie tylko pacjentom bezobjawowym, ale też osobom z kontaktu. Dzisiaj dzieje się tak tylko w przypadku tych, którzy mają objawy.

ZOBACZ: 4280 nowe przypadki koronawirusa w Polsce. Nie żyje 76 osób

 

Dr Durajski mówi, że przede wszystkim powinna być przekazywana spójna informacja. - Co chwilę jest inny komunikat i ludzie też mogą być zdezorientowani. Z drugiej strony, nastąpiło poluzowanie, społeczeństwo uznało, że wirus poszedł na wakacje tak jak i my. W efekcie mamy sytuację, jaką mamy. Niestety, wszyscy zbieramy tego pokłosie.

Dr Durajski podaje konkretną sytuację sprzed kilku dni. Do przychodni miała przyjść mama z dziewczynką, która kasłała. 

 

- Chodziło o osłuchanie, jaka mogła być przyczyna. Podczas wcześniejszej teleporady okazało się jednak, że ośmiolatka jest ze szkoły, gdzie nauczycielka ma koronawirusa. A zatem w ogóle w takiej sytuacji nie powinna się przemieszczać, a tym bardziej przychodzić do przychodni. Bo to jest narażanie pacjentów, którzy pojawiają się z innymi kłopotami zdrowotnymi - zwraca uwagę ekspert.

 

"Bagatelizowanie spowodowało, że społeczeństwo zaczęło luzować zasady"

 

Problemem - jak przekonuje - nie są więc zalecenia, które obowiązują, ale ich egzekwowanie. - Ludzie słyszeli, że wirus jest w odwrocie, że mamy problem z głowy... Nie! Żaden ekspert zajmujący się szeroko pojętym zdrowiem publicznym tak nie mówił, słyszeliśmy to tylko od polityków. Tymczasem to bagatelizowanie spowodowało, że społeczeństwo zaczęło luzować zasady - mówi.

 

ZOBACZ: Cały kraj w żółtej strefie. Obowiązkowe maseczki

 

Przywołuje też inne przypadki. - Pacjenci mają zgłaszać się do przychodni lekarza rodzinnego po zaświadczenie, że mogą być zwolnieni z noszenia maseczek. Po pierwsze, to generowanie dodatkowego ruchu, po drugie - pacjenci narażeni powinni właśnie nosić maseczki, także dla własnego bezpieczeństwa.

 

- Myślałem, że przy takim tempie wzrostu zachorowań bariera pięciu tysięcy może zostać przekroczona w połowie października, ale wiele wskazuje na to, że stanie się to jeszcze wcześniej. To dowód, że sytuacja jest naprawdę poważna - podsumowuje dr Durajski.

"Interia"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie