Radykalne kroki Kijowa. Jak Ukraina walczy z koronawirusem?

Świat
Radykalne kroki Kijowa. Jak Ukraina walczy z koronawirusem?
PAP/EPA/STEPAN FRANKO
Na Ukrainie brakuje testów. Te, które czasem można gdzieś zdobyć kosztują często ponad 10 tys. hrywien (ok. 1600 zł).

Na Ukrainie oficjalnie stwierdzono zaledwie trzy przypadki zakażenia koronawirusem, w tym jeden zgon, ale Kijów podejmuje radykalne kroki w walce z zagrożeniem epidemią. Od północy zamyka granice.

Na Ukrainę przez dwa tygodnie nie wjadą cudzoziemcy, bo zakaz wjazdu nie będzie dotyczył obywateli Ukrainy. Ci jednak zostaną poddani dwutygodniowej kwarantannie. Wcześniej Kijów zdecydował się na zamknięcie szkół i uczelni. Obowiązuje też zakaz zgromadzeń. Ten jest notorycznie łamany. Kijowskie restauracje i puby pękają w szwach, w metrze jak co dzień tłumy. Spore grupy przeciwników prezydenta Zełenskiego regularnie gromadzą się pod jego biurem.

 

Nie chodzi o walkę z epidemią

 

Powodem demonstracji nie są rygorystyczne środki walki z epidemią, ale ostatnie kontrowersyjne działania w Donbasie. Chodzi o zawarte na posiedzeniu Trójstronnej Grupy Kontaktowej 12 marca porozumienie w Mińsku. Ma powstać Rada Konsultacyjna, a jej uczestnikami mają być przedstawiciele tak zwanych "ludowych" republik, wspieranych przez Rosję. Zdaniem opozycji oznacza to zdradę państwową, bo nie godzi się na bezpośrednie rozmowy z separatystami a nie z reprezentującą ich w Mińsku Rosją. Moskwa z resztą zarzeka się, że nie ma z konfliktem na wschodzie Ukrainy nic wspólnego.

 

ZOBACZ: Psychoterapeuta o tym, jak przetrwać czasy pandemii. "Piotr Witwicki Podcast"


Na razie debata publiczna skupia się głównie na Donbasie, bo oficjalna mała liczba chorych z koronawirusem nie wywołuje paniki. Ukraińskim problemem jest jednak powszechny brak testów. Panuje powszechne przekonanie, że chorych jest więcej.

 

- To rzeczywiście dziwne, że mamy tylko trzy przypadki wirusa z Azji. Ukraina to przecież duży europejski kraj, przez który przepływają duże potoki ludzi, głownie przez międzynarodowe lotnisko Boryspol - zastanawia się w rozmowie z polsatnews.pl Ołeh Biłecki, dziennikarz telewizji Ukraina24.

 

To nie będzie cudowne remedium

 

Jego zdaniem zamknięcie granicy nie będzie cudownym remedium na wirusa. - Ciągle mówi się, że ci, którzy mieli wirusa już tu są - twierdzi ukraiński komentator.


Na Ukrainie brakuje testów. Te, które czasem można gdzieś zdobyć kosztują często ponad 10 tys. hrywien (ok. 1600 zł). Prezydent Zełenski obiecuje rozprawę ze spekulantami i twierdzi, że w ciągu najbliższych dniach na Ukrainę dotrze wielka dostawa testów.

 

ZOBACZ: 16 nowych przypadków koronawirusa. Pierwsze zakażenia w Gdańsku

 

- Wtedy zapewne okaże się, ile naprawdę mamy zakażonych - mówi Ołeh Biłecki. A reakcją na te wieści może być panika. Miesiąc temu jej oznaki można było odczuć w kilku miastach, kiedy ich mieszkańcy nie chcieli wpuścić rodaków ewakuowanych z Chin. Doszło do starć z policją.

 

- Rząd ma powody do obaw - zaznacza Ołeh Biłecki. Ukraińska służba zdrowia, jego zdaniem, jest w fatalnej kondycji i może nie być gotowa na hospitalizację na masową skalę. Poza tym - zaznacza rozmówca polsatnews.pl - na Ukrainie mieszka 11 milionów emerytów, który tej epidemii mogą nie przeżyć - ostrzega Biłecki.

Juliusz Głuski
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie