Terror, z którym nie radzą sobie Niemcy
Zabójstwa, podpalenia, pogróżki i zorganizowana przestępczość. Tak wygląda dziś skrajnie prawicowy terroryzm w Niemczech. Ale ten, kto myśli, że akcje prawicowych ekstremistów są konsekwencją polityki uchodźczej, jest w wielkim błędzie. A neonaziści mają jeden cel, wywołać polityczny chaos i doprowadzić do upadku demokracji - pisze Tomasz Lejman w Tygodniku.
Na drodze stoją im polityczni przeciwnicy, policjanci, sędziowie i dziennikarze. To oni znaleźli się na celowniku skrajnej prawicy, podobnie jak obcokrajowcy, migranci i innowiercy. Śmierć tych ostatnich, choć zabrzmi to dziwnie, na obecnym etapie ma być dla ekstremistów pewnym symbolem.
ZOBACZ: "Następna stacja: BERLIN SZCZECIŃSKI!". Narodziny i upadek wielkiego dworca
Skrajnie prawicowy terroryzm pełza w Niemczech od wielu lat. Tyle, że służby bardzo często nie traktowały tego problemu poważnie. Liczne raporty dotyczące przestępstw motywowanych politycznie, koncentrowały się na islamistach i lewicowych ekstremistach. Nic dziwnego, bo to właśnie te ugrupowania publikowały swoje manifesty. Policja, wywiad wewnętrzny i opinia publiczna - wszyscy wiedzieli, czego w swojej brutalności chciała Frakcja Czerwonej Armii (RAF). Podobnie było z Islamistami. Ale o skrajanej prawicy przez lata było cicho. Ona po prostu była. Zdaniem ekspertów z German Institute on Radicalization and De-radicalization Studies, od początku lat '70. do roku 2019 w Niemczech z rąk neonazistów zginęło 229 osób. Dokonali oni 2173 ataków, przeważnie były to podpalenia. Ale ataków może być więcej, bo statystyki nie zwierają przypadków, w których mówi się o podejrzeniu, że to skrajna prawica stała za danym czynem.
Kebabowe zabójstwa
O tym, że służby przez lata prowadziły śledztwa w złych kierunkach, pokazuje przykład skrajnie prawicowego ugrupowania NSU (Narodowo – Socjalistyczne Podziemie). Na przełomie wieku w Niemczech w dziwnych okolicznościach zaczęli ginąć ludzie. Konkretnie migranci. To byli właściciele małych kiosków i imbisów. Media mówiły o "kebabowych zabójstwach".
ZOBACZ: Strzelaniny w Niemczech. Nie żyje 11 osób
Dopiero w roku 2011, przy okazji śledztwa dot. tajemniczej śmierci dwóch neonazistów, służby trafiły na ślady wskazujące na to, że za serią morderstw stoi dobrze zorganizowana skrajnie prawicowa grupa. To ona była odpowiedzialna za śmieć ludzi i ataki. Niemcy byli w szoku. Prokuratura i policja pierwszy raz otwarcie przyznały, że przez lata w Niemczech działała neonazistowska organizacja terrorystyczna, która zamordowała dziewięciu migrantów i policjantkę. Ale na koncie były jeszcze 43 próby zabójstw, 15 napadów z użyciem broni oraz trzy zamachy. W grupie NSU aktywnie działało od 100 do 200 osób. Terroryści finansowali się m.in. napadając na banki.
Na celowniku służby i dziennikarze
Mimo, że na jaw wyszło, że skrajna prawica nie ogranicza się do rozpowszechniania swojej ideologii, służbom w Niemczech nie udało się opanować sytuacji. W ostatnich latach tworzyły się kolejne grupy, które gotowe były do przeprowadzenia powstania. Przekaz był jasny: obalić system. Na celowniku znaleźli się przede wszystkim polityczni przeciwnicy, policjanci, żołnierze Bundeswehry i dziennikarze.
W ostatnich dwóch latach niemiecki wywiad wewnętrzny zwrócił uwagę na to, że w internecie skrajna prawica zaczęła organizować liczne imprezy firmowane jako sporty - walki lub rockowe koncerty. Ale pod płaszczykiem takich eventów, kryła się rekrutacja nowych członków gotowych na wszystko. Platformą komunikacji stał się darknet, który służył również do zakupu broni i materiałów wybuchowych. Powstały całe listy potencjalnych ofiar. Jedną z takich list wykryły służby w Berlinie. Na celowniku znalazło się blisko 500 osób.
Obywatele rzeszy
Federalny Urząd Kryminalny (BKA) twierdzi, że obecnie 60 osób w Niemczech jest gotowych do przeprowadzenia skrajnie prawicowego ataku. To według agentów osoby szczególnie niebezpieczne. W porównaniu do roku 2012 ta liczba wzrosła pięciokrotnie. Szef BKA Holger Münch podczas prezentacji ostatniego raportu dot. przestępstw motywowanych politycznie, zwrócił uwagę na fakt, że ostatnie lata to przede wszystkim wzrost brutalności skrajnej prawicy. Ale pojawia się jeszcze jeden problem. To obywatele rzeszy - Reichsbürger. Tak mówi o sobie grupa ludzi, którzy nie akceptują obecnego sytemu politycznego w Niemczech i negują konstytucję. Mają własne dokumenty i kierują się prawem, które obowiązywało w latach '30., gdy na czele rządu stał Adolf Hitler. Są gotowi do rewolucji. Zdaniem niemieckiego wywiadu wewnętrznego, w Niemczech może żyć nawet 19 tys. takich osób. Dla tutejszych służb są poważnym problemem. "Obywatele rzeszy" nie tworzą jednolitych struktur, działają jak samotne wilki, co utrudnia ich kontrolę.
ZOBACZ: Rosjanie w mundurach ze swastyką. Historia pewnej kolaboracji
Skrajnie prawicowe macki docierają również do Bundeswehry, policji i elitarnych służ. Przykładem jest grupa Uniter założona przez Andre S. żołnierza i członka elitarnej jednostki KSK. Niemieckie media w ostatnim czasie informowały o kilku przykładach rozpowszechniania neonazistowskiej propagandy wśród mundurowych.
Niemieckie służby sobie nie radzą
Niemcy stanęli przed poważnym problemem, bo skrajnie prawicowy terroryzm wciąż wymyka się spod kontroli, a dotychczasowa strategia jest mało skuteczna. Odstępy pomiędzy kolejnymi atakami terroru wciąż maleją. Wystarczy spojrzeć na ostatnich 12 miesięcy. W lipcu z rąk prawicowych ekstremistów zginął lokalny polityk w Hesji, Walter Lübcke. Podejrzanym jest Stephan E. - mężczyzna, który złożył obszerne wyjaśnienia, przyznając się do tego, że działał w strukturach neonazistowskich. Sprawcą ataku na synagogę w Halle w październiku 2019 roku był również mężczyzna, który prawdopodobnie funkcjonował w podobnych strukturach, choć śledztwo wciąż trwa. Prawnik aresztowanego przyjął strategię, w której podkreśla, że nie trzeba być skrajnym prawicowcem, żeby być antysemitą. W lutym tego roku udało się w ostatniej chwili udaremnić atak na jeden z niemieckich meczetów. Zatrzymano 12 ekstremistów z tzw. grupy S, którzy chcieli powtórzyć masakrę z Christchurch. W końcu w Hanau z rąk szaleńca ginie 10 osób. Celem byli migranci. Sprawca w swoim manifeście nie ukrywał swoich poglądów. A napisał, że należy zgładzić narody, których z Niemiec nie da się wypędzić.
ZOBACZ: Niemiecki Bundestag pozbawił neonazistowską partię NPD dotacji z budżetu
Szczególnie ten ostatni atak pokazał, jak bardzo niemieckie służby nie radzą sobie z prawicowym ekstremizmem. Sprawca masakry w Hanau już w listopadzie ubiegłego roku wysyłał do prokuratura federalnego pismo, w którym pojawiły się fragmenty jego manifestu. Napisał,ale nikt na treść tego listu nie zwrócił uwagi.
Czytaj więcej