Rokita: ryzykowna gra prokurator Pieniążek
Agenci CBA pierwotnie odstąpili od rewizji gabinetu prezesa NIK, pod wpływem jego sprzeciwu motywowanego immunitetem. Powrócili do rewizji dopiero wtedy, gdy powtórnie nakazała im to prokurator Elżbieta Pieniążek. Polecenie białostockiej prokurator ma w Polsce charakter politycznego precedensu - pisze w Tygodniku Jan Rokita.
Takie rzeczy się niestety zdarzają. A drastycznym i stosunkowo bliskim nam przykładem są Czechy w 2013 roku. Przez blisko dwa lata tajna grupa śledcza inwigilowała centrum rządu, w tym ówczesnego premiera Petra Neczasa, w związku z podejrzeniami korupcyjnymi. Śledczy podsłuchiwali rozmowy toczone w kancelarii premiera i monitorowali proces podejmowania kluczowych decyzji w państwie, ale także rozwój małżeńskiego konfliktu premiera z jego żoną oraz romansu z szefową kancelarii.
ZOBACZ: Agenci CBA przeszukują mieszkanie syna prezesa NIK
W końcu, 13 czerwca o świcie, grupy policyjne wkroczyły jednocześnie z rewizjami do szeregu mieszkań, firm i banków, ale przede wszystkim - do gabinetów premiera i jego współpracowników. Sensacyjny skandal obyczajowy, który w ten sposób został ujawniony, doprowadził do dymisji Neczasa, a w rezultacie do trwałej utraty władzy przez czeskich konserwatystów. Były premier zajął się potem biznesem i do dziś dnia nic nie wiadomo, aby skazano go za korupcję. Jednak prawdziwy - to znaczy polityczny cel całej operacji, za którą stał prezydent Zeman, został osiągnięty. Przewrót polityczny w kraju się udał.
Spór adwokatów Banasia z prokuraturą i CBA
Ta historia jest warta przypomnienia obecnie w Polsce, bo - jak widać na pierwszy rzut oka - pod pewnymi względami przypomina akcję podjętą 19 lutego przez służby śledcze przeciw prezesowi NIK Marianowi Banasiowi. Oczywiście, podsłuch i rewizja w gabinecie szefa rządu - to z perspektywy państwa fakty bardziej kuriozalne, niźli podobne zdarzenia w Najwyższej Izbie Kontroli. Ale NIK w polskich warunkach, z racji prawa do kontrolowania wszystkich, nawet najbardziej tajnych struktur państwowych, jest instytucją bardzo wrażliwą i z tego powodu konstytucyjnie bardzo silnie chronioną. Specjalny przepis konstytucji (art. 206) przyznaje prezesowi NIK najwyższy poziom ochrony prawnej, czyli tzw. "immunitet formalny".
Można oczywiście teraz wieść iście talmudyczny spór, czy ów immunitet obejmuje zakaz policyjnej rewizji w gabinecie prezesa; taki właśnie spór rozpoczęli już adwokaci Banasia z białostocką prokuraturą i CBA. Jednak z perspektywy państwa - to bynajmniej nie rozstrzygnięcie owego sporu jest czymś naprawdę doniosłym. Doniosły jest fakt, że takie skrajne sytuacje, jak podsłuch, rewizja, zajęcie dokumentów, czy wejście policji do któregoś z kluczowych urzędów w państwie nigdy nie świadczy o zdrowiu i sile państwa, ale raczej o toczącej go słabości i chorobie.
Presja i opór
Marian Banaś stoi pod poważnymi zarzutami, formułowanymi przez dwie państwowe instytucje. Generalny Inspektor Informacji Finansowej obwinia go o nadużycia podatkowe przy prowadzeniu spraw sławnej krakowskiej kamienicy (tak przynajmniej ustalili dziennikarze, bo sam GIIF treść swego doniesienia obkłada klauzulą tajności), zaś Centralne Biuro Antykorupcyjne o ukrywanie źródeł majątku i składanie fałszywych deklaracji majątkowych. Jest jasne, że rzecz jest arcypoważna, bo dotyczy prania brudnych pieniędzy.
Ale to przecież nie wszystko. Bo mamy jeszcze cały cykl tekstów śledczych z ubiegłego roku na temat roli Banasia w ochranianiu uczestników "mafii vatowskiej" w resorcie finansów oraz głośny swego czasu reportaż telewizyjny, sugerujący współpracę prezesa NIK z krakowskim gangiem sutenerów. Mimo upływu kilku miesięcy opinia publiczna nadal nie wie, czy i w jakim stopniu wszystkie te zarzuty potwierdzone zostały w raporcie służb specjalnych, sporządzonym dla premiera Morawieckiego. Owszem, jakieś przecieki z tego raportu (jak to zwykle w Polsce) znalazły się w domenie publicznej, jednak Morawiecki - na przekór apelom opozycji i publicystów, tekstu owego raportu nie ujawnił. To zasadniczy błąd Morawieckiego. Błąd, który sprawia, że opinia publiczna nie ma dziś podstaw, aby wyrobić sobie choćby jako tako orientacyjne zdanie w zasadniczej - z perspektywy interesu publicznego - kwestii. Czy mianowicie, jak z góry twierdzą politycy opozycji, podjęta 19 lutego policyjna akcja w gmachu NIK to w istocie "wojna gangów" (termin lewicowego posła Gawkowskiego)? Czy wręcz przeciwnie, to jakaś zupełnie nadzwyczajna konieczność, wynikająca z biegu śledztwa toczonego przez białostocką prokuraturę?
ZOBACZ: Marszałek Sejmu zaprosiła prezesa NIK na spotkanie
Pozostają więc hipotezy. Na zdrowy rozum - raczej trudno przypuścić, by Banaś przechowywał w swoim NIK-owskim gabinecie dokumenty, mogące potwierdzać fałszywość jego oświadczeń majątkowych albo nadużycia podatkowe. Tym bardziej, że wszystkie te zarzuty dotyczą okresu sprzed jego prezesury. Wieczorne środowe oświadczenie rzecznika prokuratury białostockiej, który w taki właśnie sposób uzasadnia nasłanie agentów na NIK, kieruje się zatem dość wątpliwą logiką. Być może więc, idzie raczej o wywarcie dalszej presji na prezesa NIK, aby podał się do dymisji, co (nawiasem mówiąc) byłoby z perspektywy interesu publicznego najlepszym rozwiązaniem.Jednak dotychczasowa postawa Banasia wskazuje raczej na to, że im silniejsza presja jest nań wywierana, tym bardziej stanowczy staje się jego opór. W tej mierze ewidentnym błędem było już wcześniejsze wyrzucenie z pracy w kontrolowanym przez rząd banku Pekao SA syna prezesa NIK, pod jakimś pretekstem, w który i tak nikt rozsądny przecież nie uwierzył. Ci, którzy podjęli tamtą decyzję mogli zresztą przypuszczać, jaka będzie naturalna psychologiczna reakcja ojca, o którym przecież wiadomo, że w tragicznych okolicznościach stracił drugiego syna.
Polecenie białostockiej prokurator
Możliwe też, że istota sprawy tkwi w swoistym pokazie siły ze strony białostockiej prokuratury. Z informacji na temat przebiegu zdarzeń 19 lutego w NIK wiadomo bowiem, iż agenci CBA pierwotnie odstąpili od rewizji gabinetu prezesa, pod wpływem jego sprzeciwu motywowanego immunitetem. I powrócili do rewizji dopiero wtedy, gdy powtórnie nakazała im to prokurator Elżbieta Pieniążek.
ZOBACZ: Oświadczenie Banasia. Prezes NIK zapowiedział skargę
Polecenie białostockiej prokurator ma w Polsce charakter politycznego precedensu. Warto bowiem zdać sobie sprawę, iż poziom konstytucyjnej ochrony prawnej szefa NIK jest taki sam, jak prezydenta państwa i marszałka sejmu, zaś premier dysponuje ochroną konstytucyjną już na wyraźnie niższym poziomie. Skoro więc obecny precedens rewizji gabinetu prezesa NIK na polecenie prokuratury zostanie uznany za rzecz zwyczajną, nie będzie już odtąd w Polsce przeszkód, aby w przyszłości w Warszawie zrealizował się scenariusz czeski z 2013 roku. Tego faktu powinna być świadoma zarówno marszałek Witek, do której po ochronę zwrócił się Banaś, ale także premier Morawiecki oraz prezydent Duda, w końcu najwyższy strażnik konstytucji. Jeżeli teraz będą się po prostu bezwolnie przypatrywać wydarzeniom w NIK, to ryzykują, że pewnego dnia także do ich gabinetów w Alejach Ujazdowskich czy na Krakowskim Przedmieściu wkroczą agenci z poleceniem prokurator Pieniążek (albo dowolnego innego prokuratora), aby przeprowadzić rewizję i zająć komputery oraz dokumenty dotyczące najważniejszych spraw państwa. Wtedy będzie za późno na argumenty o politycznym "zamachnięciu się" na państwo. To dzisiaj jest właściwy moment, aby rządom prokuratorów postawić rozsądne i wyraźne granice.
Czytaj więcej