Śpiewak: sprzedane pokolenie w państwie z papieru

Śpiewak: sprzedane pokolenie w państwie z papieru
Polsat News
Dzisiaj ceny nieruchomości są dwukrotnie, a nawet trzykrotnie wyższe niż w czasie wejścia Polski do Unii Europejskiej.

Gospodarka rośnie, płace rosną, przedsiębiorstwa notują gigantyczne zyski. Jeśli jest tak super, to czemu jest dla wielu jest tak źle? W wyjątkowo ciężkiej sytuacji są młodzi ludzie, którzy wchodzili na rynek pracy w ciągu ostatniej dekady. Znaleźli się w pułapce drogich mieszkań, niskich pensji i śmieciowych form zatrudnienia - pisze Jan Śpiewak.

Jakiś czas temu poprosiłem w mediach społecznościowych, żeby ludzie wysyłali mi swoje historie związane z mieszkaniem. Odzew mnie zaskoczył. Dostałem dziesiątki wiadomości, które układają się w jeden wzór. Koszty mieszkania przytłaczają pokolenie dwudziesto- i trzydziestolatków. Wynajem jest dla nich zbyt drogi, a kredyt niedostępny, bo nie mają zdolności kredytowej albo odłożonego wkładu własnego. Założenie rodziny w Polsce urasta do heroicznego aktu, który wymaga od młodych ludzi ogromnych wyrzeczeń. Tysiące młodych ludzi znalazło się w pułapce. Stres z tym związany źle wpływa na psychikę i rodzinne życie. Wolny rynek mieszkaniowy okazał się iluzją, która zamienia niezależnych ludzi w chłopów pańszczyźnianych. Nawet jeśli kogoś już stać na mieszkanie - wybór jest ograniczony, a wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

 

Skrzywdzone pokolenia

 

Każde pokolenie twierdzi, że nie miało łatwo. Pokolenie powojenne podnosiło kraj z ruin. Pokolenie baby boomersów wchodziło w dorosłość w kryzysie gospodarczym epoki późnego PRL-u. Jest jednak wiele powodów, żeby sądzić, że młode pokolenie będzie miało ciężej niż poprzednie. Pokolenie millenialsów, a więc tych urodzonych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, z zazdrością patrzy na tych, których było stać na kredyt hipoteczny. Większość młodych nie ma zdolności kredytowej albo szansy na uzbieranie wkładu własnego. Dzisiaj w Warszawie taki wkład to około 100 tysięcy złotych za dwupokojowe mieszkanie. Jak tyle uzbierać, jeśli na wynajem idzie często połowa pensji? W jakich warunkach i jak długo trzeba żyć, żeby pozwolić sobie na luksus zadłużenia się na całe życie? Jak podłe czasy nastały możemy się przekonać po tym, że za szczęśliwych mogą uchodzić ludzie, którzy zapakowali się po uszy w kredyty.

 

ZOBACZ: Minister inwestycji i rozwoju: ok. 60 tys. budynków z wielkiej płyty może być zmodernizowanych

 

Dzisiaj ceny nieruchomości są dwukrotnie, a nawet trzykrotnie wyższe niż w czasie wejścia Polski do Unii Europejskiej. Dzięki poluzowaniu polityki kredytowej miliony ludzi zaciągnęły wtedy kredyty na całe życie, żeby mieć gdzie mieszkać. Biorąc kredyt na mieszkanie musimy niemal drugie mieszkanie sprezentować bankowi w postaci odsetek. Do tego składamy się na jedne z najwyższych marży w polskim biznesie, które w branży deweloperskiej zbliżają się do trzydziestu procent. Ten system został skonstruowany przez polskich polityków, którzy po 1989 zniszczyli budownictwo społeczne w kraju a następnie rozpoczęli transfer miliardów złotych w programy wspierające banki i deweloperów. Jednocześnie parlament de facto zlikwidował planowanie przestrzenne w Polsce zamieniając miasta w wizualny śmietnik i zdejmując z deweloperów odpowiedzialność za zapewnienie chociażby minimum infrastruktury na budowanych w środku pola osiedlach. Nie zdziwiłbym się, gdyby budowa mieszkań w Polsce opłacała się bardziej niż handel narkotykami. Nic dziwnego, że wiele najgłośniejszych afer III RP miało związek z obrotem nieruchomościowymi vide afera reprywatyzacyjna, afera Banasia, afera SKOK-u Wołomin, czy SKBanku.

 

Wyzwania czyli nierozwiązywalne zagadki

 

Nasi politycy ciągle nam mówią: radź sobie sam, walić biedę i państwo to zło. Sami jednak wraz z superbogatymi żyją w pełnym socjalizmie. Parlamentarzyści maja dziesięciokrotnie wyższą sumę wolną od podatków niż zwykli śmiertelnicy. Polscy superbogacze nie płacą podatków albo płacą znacznie niższe niż klasa średnia i najubożsi. To właśnie na nich spada ciężar utrzymania państwa, które mimo zapowiedzi rządu Prawa i Sprawiedliwości jest coraz bardziej papierowe. Uniwersytety zamieniły się w szkółki zawodowe przyuczające do pracy w korporacji. Głównym produktem eksportowym kraju nie są elektryczne samochody obiecane przez Morawieckiego, ale tania siła robocza. Służba zdrowia jest w stanie przedzawałowym, średnia wieku pielęgniarek zbliży się niedługo do wieku emerytalnego. Z obiecanych stu tysięcy mieszkań na tani wynajem zbudowano dziewięćset. Państwo nie potrafi sobie poradzić z tak prostymi problemami jak walka ze smogiem, czy zabici na drogach. Dla naszej klasy politycznej te wyzwania stanowią nierozwiązywalne zagadki. 

 

Posiedzenie SejmuPAP/Rafał Guz
Posiedzenie Sejmu

 

 

ZOBACZ: Zadłużenie młodych przekroczyło 1 mld zł. Dług rekordzisty to ok. 3,5 mln zł

 

Emigracja ciągle jest jedną z podstawowych polityk socjalnych rządu. Nadwyżki "zbędnej" populacji po prostu wyrzuca się na Zachód. Łatwe i przyjemne. Nie trzeba nic robić i jeszcze działa jak wentyl bezpieczeństwa. Powodem wyjazdów są przede wszystkim żenujące niskie zarobki w Polsce i wysokie koszty życia. Rząd Prawa i Sprawiedliwości rozumie frustrację Polaków, dlatego wzięło na sztandary podniesienie płacy minimalnej i finansowe wsparcie dla rodzin. Pensja minimalna to na rękę ciągle ledwie 420 euro. Jak przeżyć za takie pieniądze stanowi jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic polskich rodzin. W rzeczywistości jest to utrzymanie na granicy biologicznego podtrzymania egzystencji. Program 500+ poprawił chwilowo dramatyczną sytuację polskich rodzin, ale nie rozwiązał żadnych systemowych problemów. Stał się fasadą, za którą ukrywają się politycy. 500+ jest jak zastrzyk znieczulający, który ma przykryć ból wywoływany przez chorobę polskiego państwa i usług publicznych. Jego wartość dodatkowo zjada rozpędzająca się inflacja, która może przyspieszyć po zapowiadanych podwyżkach cen prądu i nadchodzącej suszy. 

 

Patopolityka i praca do śmierci

 

Wiele wskazuje na to, że czeka nas katastrofa naturalna bez precedensu. Zima była sucha i ciepła. W Warszawie nie było pełnego dnia z pokrywą śnieżną. Co w tym czasie robią nasze władze samorządowe i centralne? Niszczą na gigantyczna skalę środowisko naturalne. Wycina się 150-letnie drzewa o pomnikowych wymiarach, w samorządach betonuje się wszystko i wszędzie. Tysiące zrewitalizowanych rynków zalanych betonem i granitem świadczy o cywilizacyjnym i intelektualnym upadku polskiego państwa. W miastach i na przedmieściach każdy skrawek ziemi musi zamienić się w deweloperkę. Prawdziwa cywilizacja śmierci.

 

ZOBACZ: Lewica Razem chce budowy tanich mieszkań na wynajem. "Wielki, europejski program"

 

Nikt już w państwo i jego instytucje nie wierzy. Wszystko jest politycznym spektaklem, który ma przykryć zawłaszczanie państwa przez partię i jej nominatów. Polska jest jak zastaw czerwonego sukna z kart Potopu. Tylko tym razem nie rozrywają go Szwedzi, Turcy i Prusacy, ale nasi właśni polscy patopolitycy. Nikt z moich rówieśników nie wierzy, że będzie mieć na starość jakąkolwiek emeryturę. Plaga śmieciówek i fikcyjnego samozatrudnienia powoduje, że będziemy pokoleniem, które na starość będzie głodować. W przypadku naszych starszych braci i sióstr w grę wchodzi jeszcze odwrócona hipoteka. W naszym przypadku już chyba tylko na wzór amerykański praca do śmierci albo oddawanie krwi za pieniądze. Oczywiście jeśli do emerytury w ogóle dożyjemy. Nasza klasa polityczna zainteresowana jedynie tym jak przytulic parę złotych. Jej perspektywa wyznacza jedna kadencja. Myśląc w perspektywie czterech lat można mieć w nosie  globalne ocieplenie. Nie interesuje ich, co zostawią po sobie swoim dzieciom. Po nas choćby potop brzmi dewiza odrealnionych elit. Dzisiaj powinno brzmieć: po nas choćby pustynia.

Jan Śpiewak
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie