Ratownicy szukają grotołazów. "Samo wyjście z tej jaskini zajęło nam 8 godzin"

Polska

- Szanse grotołazów na przetrwanie są coraz mniejsze i niestety musimy bardzo poważnie brać pod uwagę ten problem - powiedział naczelnik TOPR Jan Krzysztof. Ratownicy podkreślają, że jaskinia jest "potężna" i ma ogromną ilość bardzo wąskich korytarzy. - Samo wyjście z tej jaskini zajęło nam dzisiaj 8 godzin - powiedział Marcin Świerczek z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego z Bytomia.

- Na chwilę obecną nie udało nam się potwierdzić miejsca, gdzie przebywają poszkodowani - poinformował Świerczek.

 

- Jeśli chodzi o obszar działania, trudność, dostępność tego miejsca, bardzo niską temperaturę na miejscu, akcja przebiega w ekstremalnych warunkach - dodał.

 

- Wydaje mi się, że jesteśmy kilka, kilkanaście metrów od poszkodowanych - poinformował dodając, że jest wśród ratowników potężna determinacja żeby ratować zaginionych. Ratownik podkreśla, że jaskinia jest "potężna" i ma ogromne ilości korytarzy, przy czym są one bardzo wąskie. 

 

- Nie sądziłem do tej pory, że w Polsce mamy tak rozległe jaskinie - stwierdził.

 

Porównując akcję ratowniczą w jaskini do akcji górniczych powiedział: - Tutaj, nie możemy skorzystać z aparatów oddechowych.

 

Dodał, że ratownicy nie mogą również liczyć na jakikolwiek transport pomocniczy, np. windy czy wózki.

- Samo wyjście z tej jaskini zajęło nam dzisiaj 8 godzin - podsumował.

 

Świerczek powiedział, że prace w jaskini przebiegają wieloetapowo i są w to zaangażowane potężne środki.

 

Na pytania reporterów o szanse na przeżycie poszkodowanych, odpowiedział:

- Oczywiście, nie takie przypadki historia zapisywała. Tak jak to mówimy "zawsze po żywego".

 

"W jaskini panują trudne warunki"

 

Poszukiwani grotołazi są członkami jednego z wrocławskich klubów speleologicznych. Eksplorowali mało znane korytarze jaskini.

 

- W jaskini panują trudne warunki. Temperatura wynosi około 4 stopni Celsjusza. Obawiamy się o życie poszkodowanych. Kluczowym pytaniem dla nas jest, czy przetrwali. Nadal nie wiemy gdzie oni są, a odcinek, który usiłujemy udrożnić ma około 30 metrów. Nie wiemy czy poszkodowani trafili na jakiś ciąg boczny, bo nikt dokładnie nie spenetrował tego korytarza jaskini – powiedział Krzysztof.

 

  

 

Poinformował, że w poniedziałek następuje duża rotacja ratowników, biorących udział w akcji poszukiwania dwóch grotołazów. - Są to głównie specjaliści z TOPR i słowackiej Horskiej Zachrannej Służby, z którymi blisko współpracujemy - mówił Naczelnik TOPR.

 

Naczelnik zdementował też doniesienia o odebraniu dźwięków od strony uwięzionych grotołazów. - Próby nawiązania kontaktu kończyły się niczym, nie ma żadnego kontaktu - powiedział.

 

Zbyt wielkie stężenie tlenku węgla

 

Jak przekazał naczelnik TOPR, od północy pirotechnikom biorącym udział w akcji nie udało się dokonać kolejnego strzelania. Przyczyną jest zbyt wysokie stężenie tlenku węgla w bardzo ciasnej przestrzeni, uniemożliwiające wejście w miejsca poprzednich odstrzałów.

 

Działania ratowników polegają na wierceniu otworów strzałowych, załadunku materiału wybuchowego, strzale i transporcie urobku w górę jaskini.

 

- Ratownicy pracują tam na leżąco, nie mając prawie przestrzeni wokół siebie, więc i wiercenie, zakładanie ładunków, i ewentualne wycofanie przy jakimkolwiek zasłabnięciu jest po prostu niemożliwe - wyjaśnił Krzysztof.

 

Naczelnik TOPR podkreślił, że akcja ma cały czas charakter ratunkowy. - Dopóki nie dojdziemy do nich, staramy się tutaj działać w kierunku ratowania. Ciągle na to liczymy, choć szanse są niezwykle małe - powiedział.

 

"Ratownicy muszą wszystko zanieść na plecach"

 

- Pod względem ciasnoty, konieczności przeciskania się działania w jaskini można porównać do akcji zawałowych w kopalniach. Jednak jeśli chodzi o obszar działania, trudność dostępu do tego miejsca czy występującą tam niską temperaturę, trzeba powiedzieć, że ta akcja przebiega w naprawdę ekstremalnych warunkach - powiedział Marcin Świerczek z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego (CSRG) w Bytomiu.

 

- Podczas akcji w kopalni z reguły można wykorzystać infrastrukturę, np. transport kolejowy na dole. Tutaj wszystko ratownicy muszą zanieść na plecach - dodał, przyznając, że nie wiedział, iż w Polsce są tak rozległe jaskinie. 

 

W opinii ratownika, jednym z kluczowych parametrów decydujących o możliwościach przeżycia poszukiwanych grotołazów jest dostęp powietrza do miejsca, gdzie się znajdują.

 

- Mamy nadzieję, że jest dopływ świeżego powietrza, że mają czym oddychać - to jest najważniejsze w takich akcjach, zarówno u nas w kopalni, jak i tutaj - mówił.

 

"Zawsze idziemy po żywego"

 

Marcin Świerczek przypomniał powtarzane często przez ratowników górniczych przekonanie, że uczestnicząc w akcjach, zawsze idą z nadzieją, że poszukiwani żyją.

 

- Nadzieja umiera ostatnia; my mówimy, że zawsze idziemy po żywego - podkreślił, wskazując na potężne siły i środki zaangażowane w akcję ratowniczą i olbrzymią determinację ratowników.

 

- Po co byłoby ratownictwo, gdyby nie było chęci ratowania; po to jesteśmy. Także ze swojego doświadczenia - zawsze do samego końca mówię o uratowaniu - powiedział przedstawiciel CSRG, wyrażając nadzieję, że poszukiwani żyją i czekają na ratunek.

 

- Nie takie przypadki historia zapisywała - czy to w górnictwie, czy to w ratownictwie górskim; zawsze idziemy po żywego - podsumował.

 

"Mamy wrażenie, że oni są niedaleko"

 

Z informacji czwórki grotołazów, którzy bezpiecznie wyszli na zewnątrz wiadomo, że uwięziona dwójka wyposażona jest w skromny zestaw jaskiniowy. Na pewno posiadają folię NRC (tzw. koc ratunkowy) chroniącą od utraty ciepła.

 

- To w zasadzie wszystko, co ich chroniło przed utratą ciepła. Kiedy mieli jeszcze bezpośredni kontakt głosowy poinformowali swoich towarzyszy, że siedzą właśnie w foliach NRC. Kontakt z nimi był właśnie od tej strony, od której prowadzimy poszerzanie korytarza. Mamy wrażenie, że są oni niedaleko, może być to kilkanaście metrów, ale czas dotarcia to już zupełnie inna kwestia – wyjaśnił naczelnik TOPR.

 

  

 

"Próbowali eksplorować nowe tereny jaskini"

 

- Ekipa sześciu osób penetrujących Jaskinię Wielką Śnieżną jest związana z jednym z klubów speleologicznych z Wrocławia. Grotołazi próbowali eksplorować nowe tereny jaskini. Byli bardzo dobrze przygotowani do takiej eksploracji – dodał Krzysztof.

 

Zdaniem ratowników, dwóch uwięzionych grotołazów, idąc przodem, prawdopodobnie podczas swoich działań niechcący odcięli możliwość odpływu gromadzącej się w jaskini wody, która w ciągu pół godziny wypełniła nieckę odcinając im możliwość wyjścia.

 

- W ten rejon jaskini wcześniej dochodzili grotołazi, ale nie wiemy, czy poszukiwani są w kompletnie nowym miejscu, gdzie schronili się przed wodą – dodał naczelnik TOPR.

 

Sprzęt do burzenia monolitycznych ścian

 

W rejonie działań cały czas trwają poszukiwania. W nocy poszukiwania prowadziło łącznie 26 ratowników w tym TOPR, słowaccy ratownicy górscy, grupa specjalistyczna ratownictwa wysokościowego z PSP w Krakowie i ratownicy górniczy.

 

Specjaliści od wysadzania skał z KGHM przywieźli do Zakopanego system do burzenia monolitycznych ścian. Ma zostać użyty w trakcie poszukiwań w Jaskini Wielkiej Śnieżnej dwóch grotołazów.

 

Fachowcy z KGHM przeszkolą w Zakopanem ratowników TOPR z użycia tego sprzętu i jeżeli jego zastosowanie będzie możliwe w warunkach jaskini to zostanie on zabrany w rejon poszukiwań.

 

W przygotowaniu system wentylacyjny

 

Naczelnik wyjaśnił, że duży problem stanowi odprowadzanie z jaskini spalin powstających podczas eksplozji materiałów kruszących skały.

 

Ratownicy spróbują więc zamontować system wentylacyjny. Jest on niezbędny aby usunąć z korytarzy tlenek węgla i wtłoczyć tam tlen. Jest to konieczne dla zapewnienia bezpieczeństwa ratownikom, którzy z powodu braku miejsca nie mogą pracować w maskach tlenowych.

 

- Sami jesteśmy ciekawi, czy uda nam się zmontować i czy to zadziała w tych trudnych warunkach - mówił Jan Krzysztof. 

 

- Przygotowujemy też inne wersje tego systemu wentylacyjnego – to jest kluczowa sprawa, nie wykluczając również innych działań, łącznie z próbą podejścia znów od drugiej strony w dalszej perspektywie, próby obniżenia poziomu wody - te rzeczy są wszystkie przygotowywane, ściągany jest sprzęt, przygotowywani ludzie - zaznaczył ratownik.

 

Według niego elementy prostego systemu wentylacyjnego, zasilanego ze spalinowych agregatów są już transportowane w rejon jaskini i w ciągu 4-5 godzin powinny znaleźć się na miejscu.

 

Podkreślił, że prace są prowadzone w bardzo wąskim korytarzu, gdzie może pracować tylko jedna osoba na przodzie. - Ratownik ma mało przestrzeni, nie ma wymiany powietrza, zużywa błyskawicznie tlen, musimy usunąć niebezpieczne gazy i wtłaczać powietrze i w tym powietrzu pracować – robi się to bardzo skomplikowane i zagrożeń jest bardzo dużo - zaznaczył Krzysztof.

 

Woda zalała część korytarza

 

Ratownicy górniczy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu, którzy biorą udział w akcji, mają użyć specjalistycznej kamery wideoendoskopowej. Ten sprzęt ma pomóc w penetrowaniu wąskich przestrzeni na odległość do 15 metrów.

 

Dwaj poszukiwani grotołazi weszli do Jaskini Wielkiej Śnieżnej w Tatrach wraz z czterema towarzyszami w czwartek. Dwóch z nich zostało odciętych przez wodę, która zalała część korytarza w tzw. Przemkowych Partiach. Ostatni kontakt głosowy ze swoimi towarzyszami poszukiwani mieli w sobotę około godz. 2 w nocy.

 

Ratownicy zostali powiadomieni o kłopotach w sobotę późnym popołudniem.

 

Jaskinia Wielka Śnieżna to najdłuższa i najgłębsza jaskinia w Tatrach. Długość jej korytarzy wynosi niemal 24 km, choć nie wszystkie z nich zostały dokładnie zbadane. Jest to jaskinia o skomplikowanych, wąskich korytarzach i przesmykach, która posiada kilka otworów wejściowych.

luq/las/wka/dc/ml/ PAP
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie