Lekarze rezydenci zmienili miejsce protestu. Powód: zagrożenie epidemiologiczne. "Odbieramy to jako jedną z form nacisku"
Głodujący w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie rezydenci musieli w środę zmienić miejsce protestu. Z holu przy wejściu przenieśli się do podziemi. Powodem ma być zagrożenie epidemiologiczne. - Głowy wszystkich rezydentów wypełnione są domysłami. Obawiamy się o inne miejsca w całym kraju, w których odbywają się protesty - powiedział Polsat News protestujący rezydent Tomasz Karauda.
O przeniesienie protestu w inne miejsce poprosiły władze stołecznego szpitala.
- Jest czymś symptomatycznym, że znów wieczorem dostajemy informację, co do której musimy się szybko zastosować. Wczoraj późnym wieczorem dostaliśmy informację, że głodujący rezydenci są potencjalnym zagrożeniem epidemiologicznym dla szpitala. W związku z tym poproszono nas, żebyśmy w trybie natychmiastowym przenieśli się piętro niżej i oddzielili się w ten sposób od chorych oraz zredukowali liczbę protestujących do 20 - wyjaśnił w rozmowie z Polsat News Karauda.
Jak dodał, protestujący zmuszeni byli "odwołać" kilkanaście osób, które przyjechały z całego kraju, by wesprzeć protest. - Musieliśmy umieścić ich w prywatnych mieszkaniach i przerwać im głodówkę - dodał.
"Nie ma cech infekcji, biegunek, chorób zakaźnych"
Karauda podkreślił, że do tej pory współpraca z dyrekcją szpitala układała się "bardzo dobrze".
- Nie mamy żadnych doniesień odnoszących się do rzeczywistych czynników epidemiologicznych panujących wśród rezydentów. Nie ma tu cech infekcji, biegunek, chorób zakaźnych. Nie mamy żadnych rzetelnych informacji, na których mamy się oprzeć. Tylko samo czyste polecenie dyrekcji, do którego się zastosowaliśmy - tłumaczył.
"Niewykluczone, że będziemy musieli opuścić szpital"
Zapytany, czy odbierają polecenie przeniesienia protestu jako formę jego utrudniania, Karauda odpowiedział: "trudno nam to komentować w sposób jednoznaczny, ale głowy wszystkich rezydentów wypełnione są domysłami".
- Obawiamy się o inne miejsca, w których odbywają się aktualnie protesty w całym kraju i dołączają się kolejne miasta, czy rezydenci protestujący tam także będą źródłem zagrożeń epidemiologicznych - dodał.
Jak podkreślił, "niewykluczone, że będziemy musieli opuścić szpital, jeśli naciski niewiadomego pochodzenia będą trwały dalej".
"Nie zatrzymamy się"
- Mamy mieszankę gniewu, niezrozumienia z wciąż nasilającą się mobilizacją środowiska. Wciąż odbieramy to jako jedną z form nacisku, bądź chęć wypchnięcia nas ze szpitala, z mediów. Tak, żebyśmy z Warszawy zniknęli - podkreślił Karauda.
- Komunikat niech będzie jasny: nie zatrzymamy się. Mamy poparcie całej Polski. Idziemy naprzód i te działania bardziej nas mobilizują, niż każą nam się wycofać - dodał.
17 dni protestu głodowego
Lekarze rezydenci protestują od 2 października. Część z nich prowadzi protest głodowy w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie.
W sobotę ich przedstawiciele złożyli w kancelarii premiera pismo, w którym przedstawili swoje postulaty.
W poniedziałek w Warszawie przedstawiciele Porozumienia Zawodów Medycznych spotkali się, aby rozmawiać o sytuacji w związku z trwającym protestem rezydentów. Po spotkaniu zapowiedziano rozszerzenie protestu rezydentów na inne zawody medyczne.
Dołączenie do protestujących zadeklarowali przedstawiciele innych zawodów medycznych i lekarze z innych placówek.
Polsat News, polsatnews.pl
Czytaj więcej