Jak nie znaleźć zaginionego. "Państwo w Państwie" dziś o 19.30 w Polsacie i w Polsat News

Polska

Rodzina zaginionego mężczyzny wyręczyła policję. Znalazła go w 30 minut. Policja, dysponując takimi samymi danymi, nie potrafiła tego zrobić w dwa… miesiące. Dlaczego? Może dlatego, że policjanci dali psu tropiącemu również rzeczy ojca zaginionego mężczyzny, a nie samego zaginionego, a do tego popełnili jeszcze inne błędy. Więcej o tej sprawie w dzisiejszym programie "Państwo w Państwie"

Paweł Bogdan zaginął w październiku 2015 roku. Miał 32 lata. Był towarzyski, kochał muzykę, komponował.
 
Jak twierdzi jego rodzina, policjanci przez dwa miesiące od zgłoszenia zaginięcia, właściwie nic nie zrobili, żeby go znaleźć. Zniecierpliwieni sami zaczęli poszukiwania, wraz ze znajomymi ratownikami z Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

 

Rodzina ma pretensje do policji

 

Mieli te same dane, jakie miała policja, czyli wiedzieli, gdzie logował się włączony telefon pana Pawła. Znaleźli ciało błyskawicznie już po trzydziestu minutach w miejscu, które rzekomo wcześniej kilka razy przeszukiwała policja.
 
- Przez dokładnie pięćdziesiąt dni policja w żaden sposób nie dotarła do jakiejkolwiek informacji, gdzie mógłby się Paweł znajdować - mówi jego siostra.
 
Rodzina mężczyzny jest rozgoryczona. Ma ogromne pretensje do funkcjonariuszy. Skoro mieli dane logowania się telefonu, to powinni ten teren dokładnie przeszukać. Zdaniem rodziny, policjanci tego nie zrobili, bo inaczej znaleźliby ciało. Albo nawet jeszcze żyjącego mężczyznę.
 
- To olbrzymi wstyd, hańba i porażka policji. Do dzisiaj mam ogromne wyrzuty sumienia, że im zawierzyłem, zaufałem - nie kryje oburzenia ojciec pana Bogdana.

 

Popełnili szereg błędów
 
Policjanci popełnili w tej sprawie wiele błędów. Już na samym początku błędnie zakwalifikowali pana Pawła do kategorii osób zaginionych. Powinien być w tej "ważniejszej", ponieważ był chory na epilepsję.

 

Z tego powodu należało go jak najszybciej odnaleźć. W poszukiwaniach policjanci użyli psa tropiącego, ale z domu zaginionego mężczyzny wzięli nie tylko rzeczy pana Pawła, ale też rzeczy jego ojca.
 
- Pomylili ubrania. Dlatego pies nie podjął żadnego tropu - mówi siostra zaginionego mężczyzny.
 
Jak to możliwe, że policjanci nie znaleźli jeszcze żywego pana Pawła, skoro jego telefon był włączony do czasu, aż wyładowała się bateria?
 
- Gdyby od razu szukali, jestem pewna, że akcja zakończyłaby się powodzeniem - mówi siostra pana Pawła.

 

Prokuratura problemu nie widzi
 
Jednak zdaniem prokuratury policjanci wszystko zrobili tak, jak powinni. Prokuratorzy odmówili wszczęcia śledztwa. Do tej pory nie ustalili okoliczności zaginięcia i przyczyny śmierci mężczyzny.

 

Nie wiadomo, od kiedy,  dlaczego nie żył i jak trafił w miejsce, gdzie go znaleziono. Oczywiście nie mają sobie nic do zarzucenia.
 
Więcej już w najbliższą niedzielę w reportażu Małgorzaty Cecherz.
 
W drugiej części wrócimy do sprawy Piotr Głąba, który uległ wypadkowi podczas pracy. Kilka miesięcy temu podczas realizacji reportażu, nasza reporterka Agnieszka Zalewska, złożyła zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

 

Prokuratura wszczęła postępowanie, ale bardzo szybko je umorzyła. W programie powiemy dlaczego.

 

polsatnews.pl

kun/paw
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie