Kosztowna renowacja aut. U braci M. stracili ogromne pieniądze
Bracia M. z Poznania zajmują się renowacją aut i motocykli. Reporterzy "Interwencji" Polsatu dotarli do osób, które wpłaciły im pokaźne zaliczki, a później miały problem nawet ze skontaktowaniem się z warsztatem. Po wielu miesiącach odnaleźli swe pojazdy… w częściach.

Bartłomiej Stachowiak oddał braciom M. do renowacji Chevroleta Corvette C3. - Rocznik produkcji 1978, auto było na chodzie. Wartość prac, które oni mieli włożyć, wycenili na sześćdziesiąt tysięcy złotych. Natomiast wszystkie uszczelki, części zawieszenia, silnika miały być po mojej stronie – opowiada.
Poznań. Ostrzegają przed renowacją aut u braci M. "Zaczęły się wymówki"
Po pewnym czasie mężczyzna zaczął mieć zastrzeżenia do tempa prac braci. - Zaczęły się wymówki. Nie może się spotkać, bo wraca z Katowic, z zagranicy, a to jest chory, to miał wypadek, co chwilę coś. W czerwcu 2024 roku pojechałem już bez umawiania się z nimi, brama była otwarta, więc wszedłem na posesję, bo widziałem już mój samochód z daleka, który stoi pod wiatą. No i ten samochód był w stanie opłakanym – mówi.
Pokazuje też reporterom "Interwencji" zdjęcia chevroleta. - To jest mój samochód po roku renowacji. Okazało się, że po roku zastałem śmietnik. Inaczej tego nazwać nie można – dodaje.
Z kolei Marcin Cwalina wstawił do poznańskiego warsztatu Mercedesa R107 z 1986 roku. - Stwierdziliśmy, że dobrze by było to auto doprowadzić do stanu, nazwijmy to, oryginalnego. Zupełnie jak sprzed lat. Wpłaciłem braciom M. 110 tysięcy złotych na części i etapy prac do wykonania przy tym samochodzie. Auto pierwotnie miało być wykonane w trzy miesiące. Odzywali się cały czas, ale coraz trudniejszy był kontakt, gdy chciałem przyjechać i obejrzeć to auto – tłumaczy.
W końcu mężczyzna zażądał zwrotu samochodu. - Powiedzieli: "No dobra, proszę przyjechać". Ale przyjeżdżam, a ich nie ma – wspomina.
ZOBACZ: "Interwencja". Rozstawiają w domu dziecięce baseny. Bezradność mieszkańców kamienicy
Pani Eleonora powierzyła braciom M. pamiątkę rodzinną: prawie 70-letni motocykl po swoim dziadku. Zależało jej na tym, aby odrestaurować go jak najszybciej. Chciała, aby po raz ostatni zdążył się nim przejechać jej umierający ojciec. - Mieli wykonać usługę na urodziny mojego taty w styczniu. Rozkręcił motor i zapłaciliśmy może z 13 tysięcy złotych na tym etapie. Po tym rozkręceniu zapadła cisza – relacjonuje pani Eleonora Imbierowicz.
- To był motocykl kompletny, ale mocno sfatygowany... Trzeba było go rozebrać, wypiaskować, polakierować, odnowić silnik – zaznacza Piotr Imbierowicz, mąż pani Eleonory.
"Jeszcze zmusili Piotra, żeby ich przeprosił"
Zniecierpliwiona brakiem kontaktu z mechanikami rodzina ponownie udała się do warsztatu. Stan motocykla zszokował.
- Ja tę ramę widziałam przez płot, a Mikołaj M. wtedy mówił, że prace są na ukończeniu – wspomina pani Eleonora.
To zapis rozmowy małżeństwa z Mikołajem M.:
- Powiedziałeś, że będziesz w Niemczech dzisiaj…
- Miałem być, ale nie jestem.
- Dobrze, to zacznijmy od tego, że zobaczymy, co jest zrobione, ok?
- Znaczy, tu nie zobaczysz, bo ja tego tutaj nie robię. Nie wiem, kto ci powiedział, że tu robię.
- A co tam stoi pod płotem?
- Pod płotem? Gdzie?
- Z tamtej strony. Stoi rama od Panonii i skrzynka.
- Tam nie stoi skrzynka od Panonii.
- A możemy tam podejść?
- Nie możemy, bo tam mam burdel.
- Głupa palisz.
- Nie palę głupa, tam nie ma skrzynki od Panonii. Nie pozwalam, żebyś nagrywał mój wizerunek, rozumiesz? Nie umiesz się normalnie dogadać – jeszcze przez dwa tygodnie ci nie wydam tego motoru, bo nie ma tu mnie przez dwa tygodnie i mojego brata. I nikt tu nie wejdzie.
ZOBACZ: "Interwencja". Milionowe długi prezesa. Pracowników zostawił z niczym
Państwo Imbierowiczowie musieli m.in. podpisać ugodę, by dostać to, co zostało z motoru. - Napisał na kartce taką ugodę, gdzie wypisał, co mi oddaje, że ja się zrzekam roszczeń i pod takim warunkiem, podpisaniem tego mi te części odda – mówi Piotr Imbierowicz.
- Oprócz podpisania tego świstka, oni jeszcze zmusili Piotra, żeby ich przeprosił. I przeprosił. Bo po prostu wiedział, że to jest jedyna szansa, żeby mój tata dostał swój motor. Kupiliśmy inną Panonię i po prostu te części, które się dało, przełożyliśmy. No bo po prostu mój tata musiał dostać swój motor. Przed śmiercią. Już nie pojeździł, bo już nie mógł jeździć, ale siedział na ganku i Piotr obwoził innych ludzi z rodziny. Naszych bliskich po prostu – dodaje Eleonora Imbierowicz.
Kilka tygodni temu pani Eleonora umieściła w mediach społecznościowych post ostrzegający przed współpracą z Mikołajem M. Twierdzi, że zgłosili się do niej wówczas inni ludzie, którzy również czują się przez niego poszkodowani. W tej chwili ma to być kilkanaście osób. Zdaniem rozmówców "Interwencji", w rzeczywistości może ich być jednak znacznie więcej.
- Tutaj widzimy to, co zostało z mojego samochodu, czyli przód od Corvetty, tam jest maska żółta, za panem zbiornik paliwa… Na półce u góry, w tej folii leżą moje fotele i jakieś części od mojej karoserii, nawet tutaj widzę, że mamy klapkę od zbiornika paliwa - wskazuje Bartłomiej Stachowiak, z którym odwiedzamy teren dawnego warsztatu braci M.
Śledztwo prokuratury. "Należy oczekiwać przełomowych decyzji"
Pół roku temu śledztwo w sprawie braci M. wszczęła poznańska prokuratura. Wciąż trwają jednak przesłuchania poszkodowanych i świadków. Nikt nie usłyszał żadnych zarzutów. Przynajmniej na razie. - Myślę, że w tej chwili mamy już materiał na tyle uprawdopodobniający popełnienie przestępstwa, że należy niebawem, w bliższym czasie, oczekiwać przełomowych decyzji w tej sprawie – informuje Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Kiedy "Interwencja" realizowała reportaż, bracia pojawili się na terenie warsztatu, który kiedyś wynajmowali. Twierdzą, że nikomu nie wyrządzili żadnej krzywdy.
Reporter: Jesteście winni tej pani kilkadziesiąt tysięcy złotych…
Łukasz M.: W zeszłym tygodniu mieliśmy się dogadać na jakieś konkretne raty, tak?
Reporter: Rozpoznaje pan ten samochód?
Mikołaj M.: To nie jest samochód, tylko część maski.
Reporter: Gdzie jest reszta?
Mikołaj M.: Ja mam się panu tłumaczyć?
Reporter: Czy możemy pojechać do was i pokazać, co zrobiliście przy tym samochodzie?
Mikołaj M.: Nie, bo nie jesteśmy dziś na to przygotowani. Byliśmy dziś umówieni z tym panem na godz. 14, a nie z tym panem.
Reporter: No, ale pan mówi, że wykonaliście pracę.
Mikołaj M.: Ale nie jesteśmy przygotowani, żeby się z tym panem spotkać.
Łukasz M.: Ci ludzie zostaną wezwani do prokuratury z trzema zarzutami karnymi. I to nie chodzi o mnie, tylko o Mikołaja w tym przypadku, bo to jego oczernili w internecie…
Materiał "Interwencji" zobaczysz tutaj.
Widziałeś coś ważnego? Przyślij zdjęcie, film lub napisz, co się stało. Skorzystaj z naszej Wrzutni
Czytaj więcej