"Interwencja". Rozstawiają w domu dziecięce baseny. Bezradność mieszkańców kamienicy

Dramat mieszkańców kamienicy w Połczynie-Zdroju. Najpierw w ich budynku wybuchł pożar, a od stycznia obiekt niszczeje nieremontowany. Dzieje się tak, mimo że kamienica była ubezpieczona i jej zarządca dostał odszkodowanie. Lokatorzy robią, co mogą, by ratować budynek. Wewnątrz rozstawili dziecięce baseny, by zbierać wodę podczas deszczów. Materiał "Interwencji".
W nocy z 22 na 23 stycznia w kamienicy przy Staszica 5 w Połczynie-Zdroju wybuchł pożar. Nikomu nic się nie stało, jednak wszyscy mieszkańcy budynku zostali bez dachu nad głową.
- Początkowo nikt z nas nie zorientował się, że jest to pożar. Trwało to bardzo szybko. Wyszliśmy w tym, w czym spaliśmy - wspomina Agata Mańkiewicz-Smolarek.
- Pamiętam, że złapałam tylko akt notarialny, dokumenty i wyszłam z domu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Potem wróciłam po psa jeszcze - opowiada Dagmara Wysocka.
ZOBACZ: To na ich dom spadł dron. "Mierzyłam ciśnienie, nagle usłyszałam huk"
- Zarzewie ognia było tak rozprzestrzenione, że praktycznie nie było szans, żeby cokolwiek zrobić, tylko czekać na straż pożarną. Wyszedłem przed budynek i tam staliśmy, obserwowaliśmy całą akcję. Miałem stan przedzawałowy, już potem nie pamiętam… Wiem, że do karetki mnie zabrano i odwieziono do szpitala - relacjonuje Tadeusz Jakubowski.
Zaraz po pożarze pięciu rodzinom doraźnej pomocy udzielili ich bliscy oraz burmistrz. Rodzina pani Agaty znalazła się jednak w wyjątkowo trudnym położeniu.
Pożar kamienicy w Połczynie-Zdroju. Zarządca umywa ręce
- Pierwsze trzy tygodnie spędziliśmy u mojej koleżanki, która udostępniła nam mieszkanie, a po trzech tygodniach wynajęliśmy mieszkanie obok, u sąsiadów, którzy są za granicą i pracują. Wynajęli nam po prostu mieszkanie. W tej chwili musimy płacić raty kredytu, musimy płacić tutaj fundusz remontowy i koszty wynajmu mieszkania. Te wynoszą 3 tys. zł, koszty kredytu to prawie 2 tys. i jeszcze 700 zł, więc to jest prawie 6 tys.. Mamy troje dzieci, jedno jest z niepełnosprawnością. Mąż pracuje, ma około 8-9 tys. zł. Nie wiem, jak długo damy radę. Na życie pozostaje nam niewiele, tym bardziej, że to 5 osób - mówi Agata Mańkiewicz-Smolarek.
Kamienica jest własnością wspólnoty, która ustanowiła i najęła zarządcę. Mieszkańcy byli przekonani, że ten zajmie się formalnościami związanymi z odbudową dachu. Niestety - tak się nie stało.
ZOBACZ: "Interwencja". Kulisy zbrodni w Starej Wsi. Tajemnice Tadeusza Dudy
- Na drugi dzień po pożarze zadzwoniła do mnie policja, żebym przyjechał otworzyć mieszkania, bo biegły sądowy z zakresu pożarnictwa chce sprawdzać piece. Taka była sugestia, żeby zarządca jak najszybciej zabezpieczył dach, bo stropy są gliniane i jak przyjdą deszcze, to runie cała kamieńca. Jak to powiedzieliśmy panu zarządcy, to przyjechał, rzucił nam plandeki na podłogę i mówił, żebym ja chodził do urzędu miasta i prosił strażaków, burmistrza o zabezpieczenie dachu - twierdzi Grzegorz Jakubowski, mieszkaniec kamienicy.
Inny mieszkaniec, Piotr Smolarek dodaje: - My po pożarze to nie mieliśmy nic, żadnych strat, dopiero później, jak przyszedł deszcz.
Mieszkańcy zabezpieczyli dach... dziecięcymi basenami
Kamienica była ubezpieczona, jednak wszystkie dotychczas wypłacone środki pochłonął koszt rozebrania kominów, pogorzeliska, wywiezienia gruzu oraz przygotowanie projektu ewentualnej odbudowy. Jedyne zabezpieczenie w miejsce spalonego dachu zbudowali sami mieszkańcy.
- Powstała konstrukcja, to jest tak jakby mój pomysł na zabezpieczenie sąsiadów i przed zawaleniem budynku. Chodzi o nałapanie wody w dziecięce baseny, które kupiłem za własne pieniądze, bo już nie miałem innego pomysłu, jak zabezpieczać ten dach - mówi Grzegorz Jakubowski.
Przed pożarem mężczyzna żył na 120 metrach kwadratowych. - Dziś moje mieszkanie jest warte zero, a wcześniej na pewno około 400 tysięcy złotych. Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że kamienica będzie do rozbiórki. Od zarządcy nie słyszymy dziś nic. A tak naprawdę po pożarze widzieliśmy w nim Boga. Myśleliśmy, że to jest facet na odpowiednim stanowisku, który nam pomoże, a nic zrobił nic, od czasu pożaru nic - dodaje Grzegorz Jakubowski.
ZOBACZ: "Interwencja". Zbudowali dom, który niszczy ich życie. Winią hydraulika
- Proszę się zwrócić do zarządu. Tam są uchwały podjęte przez wspólnotę i proszę się zapoznać z dokumentami, a potem przychodzić do mnie. Ja już jestem po pracy, a pracuję do 15:00. Oni się tam nie mogą dogadać. Wiecie panowie, no to jak się żrą między sobą ludzie, ich tam jest sześciu, no to wiecie… No ja działam na zasadzie ustawy o własności lokalowej. Są właściciele, podejmują decyzje. Tam prawdopodobnie, bo tak mi mówił projektant, że będzie potrzebne zrobienie nowego wieńca. Jak będzie wieniec, to budynek będzie otwarty przez trzy miesiące. Czy oni tam to teraz zabezpieczą, czy nie… Tam będzie śnieg, za chwilę będzie wrzesień, zanim oni zaczną roboty, to będzie listopad, to tam poleci wszystko - słyszymy od zarządcy nieruchomości.
Dotychczasowy zarządca wypowiedział umowę zarządowi wspólnoty. Mieszkańcy więc z problemem zostają sami. Ich zdaniem nie da się odbudować kamienicy za pieniądze z ubezpieczenia. Pani Agata i jej mąż nie wiedzą, jak długo jeszcze uda im się utrzymać 5-osobową rodzinę za 3000 zł miesięcznie.
- Cały czas się boję. Nie wiem, co dalej. Nie wiadomo, ile to wszystko potrwa z kamienicą. A wiadomo, przecież remont mieszkania też trzeba zrobić, tak że mamy jedną wielką niewiadomą - podsumowuje Agata Mańkiewicz-Smolarek, matka trojga dzieci.
Materiał wideo dostępny na stronie programu "Interwencja".
Czytaj więcej