Ewakuowany z Azowstalu: dzieci przez dwa miesiące nie widziały słońca

Świat
Ewakuowany z Azowstalu: dzieci przez dwa miesiące nie widziały słońca
YouTube/AZOV media
Dzieci przebywające w schronie w Azowstalu

- Nie mieliśmy informacji, liczyliśmy, że każdy dzień będzie ostatnim wojny - mówił na antenie Polsat News Roman Papusz, pracownik ewakuowany z zakładów Azowstal. Jak dodał, przebywające w schronie dzieci praktycznie przez dwa miesiące nie widziały słońca. - My, dorośli, liczyliśmy sekundy między ostrzałami, żeby wyjść na chwilę na zewnątrz, zorganizować żywność - opowiadał.

- Od 4 marca do dnia ewakuacji 1 maja znajdowaliśmy się w schronie - mówił na antenie Polsat News Roman Papusz, który pracował w fabryce Azowstal od 20 lat. Po ewakuacji z okupowanego Mariupola z całą rodziną udał się do Polski.

                            

- W schronie trzymaliśmy się razem, testowaliśmy, w jaki sposób zorganizować sobie tam życie. Zdobywaliśmy żywność, wodę, tak jak w zwykłym życiu. Z taką różnicą, że były stałe ostrzały, bombardowania - opowiadał Papusz.

 

- Jasne, to nie jest normalne życie, ale gdybyśmy zaczęli panikować, byłoby jeszcze gorzej. Trzymaliśmy swoje nerwy na wodzy - dodał.

Ewakuowany z Azowstalu: Dzieci nie widziały słońca

Jak mówił Papusz, przebywające w schronie dzieci praktycznie przez dwa miesiące nie widziały słońca. - My, dorośli, liczyliśmy sekundy między ostrzałami, żeby wyjść na chwilę na zewnątrz, zorganizować żywność - wspominał.

 

- Trudno przechować to w pamięci, trudno nam wspominać to, co stało się z Mariupolem. Zburzone domy, zburzone życie, śmierć - trudno to przyjąć - mówił mężczyzna.

 

ZOBACZ: Wojna w Ukrainie. Były dowódca pułku Azow: siły zbrojne opracowują plany odblokowania Mariupola

 

Jak opowiadał, zna fabrykę w Mariupolu dobrze, dlatego wiedział, że jest tam schron, do którego może zabrać rodzinę.

 

- Poszedłem na zmianę do pracy, zabrałem rodzinę, moja zmiana trwała dwa miesiące - powiedział Papusz.

 

Jak wspomina, na początku mieli ze sobą zapasy wody i żywności na jakieś dwa tygodnie.

"Liczyliśmy, że każdy dzień będzie ostatnim dniem wojny"

Roman Papusz wspominał także o najmłodszej osobie w schronie - to czteromiesięczny Wania. - Nie było dla niego mleka. Dzieci jadły to, co dorośli - opowiadał.

 

- Nie mieliśmy informacji z internetu, liczyliśmy, że każdy dzień będzie ostatnim dniem wojny - wspominał mężczyzna. Pierwszy raz o ewakuacji usłyszeli około 20 kwietnia. Byli przygotowani na upuszczenie schronu 27 kwietnia. Ostatecznie udało im się wyjechać 1 maja.

 

- Baliśmy się wyjść ze schronu, przejechać przez miasto, baliśmy się, że mogą nas oszukać i wywieźć do Rosji - mówił Papusz.

 

Gdy już wyjechali z fabryki, przejeżdżali koło swoich domów.

 

ZOBACZ: Wojna w Ukrainie. Żony oficerów batalionu Azow: papież zapewnił o modlitwie i że zrobi, co możliwe

 

- Widziałem swój dom, wypalone dziewiąte piętro - opowiadał mężczyzna. - Myślę, że nie ma już tam domów, które można odbudować - dodał.

 

Zdrowie nie pozwoliło mu na pozostanie w Mariupolu i dołączenie do wojska. - Mam słaby wzrok. Gdyby nie to, zostałbym w Mariupolu i bronił go - stwierdził Papusz.

 

Jak mówił, w jego pamięci zostały szczególnie trudne chwile, o których nie chce wspominać. - Chwile, kiedy trafiałem pod ostrzał czołgu. Trudno wspomina się te sekundy, kiedy cudem zostałem wśród żywych - dodał.

an/ml / Polsat News / polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie