Polka z zatrzymanego samolotu: byłyśmy przekonane, że samolot spada

Polska
Polka z zatrzymanego samolotu: byłyśmy przekonane, że samolot spada
Polsat News

W niedziele samolot linii Ryanair został zmuszony do lądowania w Mińsku z powodu rzekomego ładunku wybuchowego na pokładzie. W samolocie przebywali również Polacy, w tym Ewa Sidorek, wykładowczyni Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Suwałkach. "Byłyśmy przekonane, że samolot spada"

W niedzielę samolot relacji Ateny-Wilno linii Ryanair został zmuszony do lądowania w Mińsku. Doszło do tego w wyniku informacji o  rzekomej bombie na pokładzie. Poderwane zostały białoruskie myśliwce MiG-29, które manewrowały wokół samolotu. Celem Białorusi był pasażer Raman Pratasiewicza, były współredaktor kanału Nexta, który jest uznany przez władze białoruskie za "ekstremistyczny".

 

Wiele państw nazwało to działaniem aktem "państwowego terroryzmu" bądź piractwem.

 

Na pokładzie samolotu przebywały cztery Polki - wykładowczynie oraz rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. prof. Edwarda F. Szczepanika w Suwałkach.

 

- ​Starałyśmy się zachować spokój. Chociaż w momencie, gdy samolot zaczął wykonywać bardzo gwałtowne ruchy, a obsługa pokładu zachowywała się bardzo nerwowo, to towarzyszyła nam tylko jedna myśl - byłyśmy przekonane, że samolot spada - mówiła Polsat News Ewa Sidorek, wykładowczyni Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Suwałkach, pasażerka samolotu zatrzymanego w Mińsku.

 

ZOBACZ: Samolot Ryanair zmuszony do lądowania. Paweł Jabłoński, MSZ: to są działania terrorystyczne

 

- Po chwili usłyszeliśmy komunikat, że mamy usiąść, zająć miejsca i że za 15 minut lądujemy w Mińsku - mówiła pasażerka. Sidorek przyznała, że samolot od wylądowania w Wilnie dzieliło około 10 minut. - Gdzie Mińsk, a gdzie Wilno? - mówiła.

Choć wykładowczyni zapewniła, że po wylądowaniu poczuła "chwilę ulgi", to później pasażerów zaskoczył widok "mnóstwa samochodów wjeżdżających na płytę lotniska". - Straż lotniska, straż pożarna i kordon wojskowy uzbrojony "po zęby". Dodatkowo różni przedstawiciele służb i psy tropiące. Ten obraz też nie napawał optymizmem. Jeżeli człowiek jest zdezorientowany i nie wie, co się dzieje, to po prostu się boi. To uczucie nam towarzyszyło - komentowała.

"Odcięto nam internet"

- Cała procedura trwała bardzo długo. Wypuszczali nas z samolotu po pięć osób. Wszyscy przeszli drugą kontrolę osobistą. Mimo że były nasze dokumenty, to wypytywano nas o nazwiska - relacjonowała Sidorek.

 

- W pewnym momencie odcięto nam internet. Mieliśmy kontakt telefoniczny z konsulatem na Białorusi, ale otrzymaliśmy informację, że nikt do nas nie przyjdzie - mówiła pasażerka.

- Była toaleta. Jedzenia po chwili zabrakło, wodę można było kupić. W takich sytuacjach ekstremalnych człowiek nie czuje głodu. Dzisiaj te emocje odpuszczają - dodała pasażerka.

"Nikt nie wiedział ile osób zostało na lotnisku"

Polka widziała, jak zatrzymano Ramana Pratasiewicza, którego następnie odeskortowało czterech żołnierzy.

 

- Potem stłoczono nas na małej przestrzeni na lotnisku, pilnowały nas służby. Obok mnie siedziała młoda dziewczyna. Powiedziała, że też jest z Białorusi. Pytała, czy może opuścić lotnisko i udać się do domu. Żołnierz odpowiedział, że będzie musiała lecieć do Wilna. Potem jednak okazało się, że leciała razem z zatrzymanym i ją też zatrzymano - przekazała pasażerka.

 

- Kiedy wróciliśmy do samolotu, to tak naprawdę nikt nie wiedział, ile osób zostało na lotnisku, ile osób nie wsiadło do samolotu - dodawała.

 

ZOBACZ: USA potępia Białoruś za zmuszenie samolotu do lądowania w Mińsku

 

Ewa Sidorek zapewniła, że nie miała pojęcia, że leci samolotem razem z poszukiwanym dziennikarzem. Zapewniła też, że nie doszło do żadnej awantury na pokładzie.

 

- Chyba ten chaos informatyczny był robiony po to, by pokazać, że to (awaryjne lądowanie - red.) było potrzebne i wymagane - dodała Sidorek.

wys/ sgo / Polsat News
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie