Rocznica wyborów 4 czerwca. Prof. Dudek: "To powinno być główne święto III RP"

Polska
Rocznica wyborów 4 czerwca. Prof. Dudek: "To powinno być główne święto III RP"
Kancelaria Sejmu
Plakaty z wyborów 4 czerwca 1989 r.

- Powinniśmy świętować 4 czerwca jako symboliczną datę, która uruchomiła procesy niszczące komunizm nad Wisłą - powiedział w rozmowie z polsatnews.pl prof. Antoni Dudek.

31 lat temu, 4 czerwca 1989 r., na mocy porozumień między władzami PRL a częścią opozycji odbyły się częściowo wolne wybory parlamentarne. Zwycięstwo „S” otworzyło nową epokę w najnowszych dziejach Polski oraz wpłynęło na proces upadku komunizmu w Europie Środkowej. 4 czerwca 1989 r. odbyła się I tura wyborów do Sejmu i Senatu. Wybory zakończyły się zwycięstwem „Solidarności”, którego rozmiary zaskoczyły nie tylko komunistów, lecz i stronę opozycyjną. 

 

Kandydaci Komitetu Obywatelskiego uzyskali 92 mandaty, strona koalicyjna ani jednego. Z kolei w wyborach do Sejmu „Solidarność” zdobyła 160 ze 161 możliwych do zdobycia miejsc. Kandydaci koalicyjni z 299 przysługujących im mandatów uzyskali zaledwie trzy. Natomiast na 35 kandydatów z listy krajowej, na której znajdowali się czołowi przedstawiciele koalicji rządowej, tylko dwaj otrzymali ponad 50 proc. głosów, co zgodnie z ordynacją oznaczało, że pozostali zostali wyeliminowani, a 33 mandaty poselskie będą nieobsadzone.

 

Rozczarowaniem była stosunkowo niska frekwencja, która w zależności od regionu wynosiła od 71 do 53 proc. Największe poparcie uzyskali kandydaci „S” w województwach południowo-wschodnich oraz na Dolnym Śląsku; stosunkowo najmniejsze na zachodzie, m.in. w województwie zielonogórskim. W kampanii nie wzięła udziału część przywódców radykalnych środowisk opozycyjnych. Do bojkotu wyborów wezwały „Solidarność Walcząca” oraz Federacja Młodzieży Walczącej. Żądały odsunięcia PZPR od władzy i przeprowadzenia w pełni wolnych wyborów parlamentarnych.

 

ZOBACZ: Prezydent skierował do Sejmu projekt ustawy. Chodzi o dodatek solidarnościowy

 

Przy okazji rocznicy 4 czerwca rozmawiamy z prof. Antonim Dudkiem, politologiem, historykiem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. 

 

Pierwsze skojarzenie z 4 czerwca?

Należę do tych, którzy uważają, że jest co świętować. To nie były demokratyczne wybory, ale moim zdaniem to w ogóle nie były wybory. 

A co?

Plebiscyt ubrany w szaty wyborów - nie demokratycznych, ale kontraktowych. Plebiscyt dotyczący przyszłości przedsięwzięcia pod nazwą Polska Rzeczpospolita Ludowa. I plebiscyt ten wypadł negatywnie. A spory, które się dziś toczą, powinny raczej dotyczyć tego, czy Polacy wykorzystali wszystkie szanse, które tamten 4 czerwca otworzył, jak na przykład o to, czy dekomunizacja mogłaby być głębsza. Ale to wszystko dotyczy już czasu późniejszego - gdyby 4 czerwca 1989 roku był inny, gdyby komuniści uzyskali większą legitymizację od społeczeństwa, to rozstanie z PRL byłoby dużo trudniejsze. 

Przyjęło się, że ta data to czerwona, choć może tylko symboliczna kartka dla komunizmu. 

I dlatego uważam, że to wystarczający powód, by świętować. Moim zdaniem w miejsce 1 maja, które jest świętem zniszczonym przez komunistów i utrzymywanym dziś tylko dlatego, że politycy boją się zabrać Polakom weekend majowy, powinniśmy świętować 4 czerwca. To powinno być główne święto III RP - jako symbol daty, która uruchomiła procesy niszczące komunizm nad Wisłą.

Brzmi pięknie, ale jak wgryzamy się w szczegóły, to krytycy łatwo wypomną: wybory tylko częściowo wolne, ordynacja zmieniana w trakcie wyborów, komuniści grający nie fair w sprawie listy krajowej. 

Z perspektywy radykalnych antykomunistów wybory czerwcowe nie układały się tak, jak wyobrażali sobie upadek rządów komunistycznych. Ale taki był wtedy układ sił w Polsce: i wynikał z woli Polaków - Polacy po prostu chcieli pokojowej transformacji. Ceną za ten scenariusz była jego pewna ułomność, częściowa abolicja. Proszę jednak zwrócić uwagę, że poza Rumunią odbyło się to podobnie w większości krajów. Jaka była alternatywa na stole? Scenariusz bałkański i upadku Jugosławii?

Czyli dziś toast?

Tak, zdecydowanie, z pełną świadomością, że jest to data, która ma swoja wady. Tak jak i 11 listopada ma swoje wady. Dziś mało kto pamięta, że świętowanie tej daty wprowadzono tak naprawdę po to, by spotęgować kult Piłsudskiego. Cóż to bowiem za data? Mamy świętować, że kolaboracyjna Rada Regencyjna dała nadzór Piłsudskiemu nad wojskiem? Niemniej jednak wszyscy uznają dziś ten termin jako symbol - i podobnie jako symbol nadaje się 4 czerwca, ze wszystkimi ułomnościami tej daty, o których Pan wcześniej wspomniał.

I Pana zdaniem skończy się podobnie? Że za 10 czy 20 lat uznamy 4 czerwca jako ważną, dobrą datę?

Tak. Mało tego, wszyscy dzisiejsi główni adwersarze sporu o III RP: od braci Kaczyńskich począwszy, przez Geremka, Kuronia i Kwaśniewskiego, będą mieli własne ulice. Proszę zerknąć na dzisiejszy Trakt Królewski i znów, wróćmy na chwilę do II RP: gdyby Pan powiedział Polakowi w latach 30., że idąc od Belwederu będzie mijał pomniki Piłsudskiego, Witosa i Dmowskiego, to kazałby Panu stuknąć się w głowę. A fakty są takie, że z czasem emocje słabną, a ludzie potrafią docenić rolę przywódców, którzy mieli swój wkład w dzieło II RP. Tak też będzie i z III RP.

Jest i ta część społeczeństwa, która datę 4 czerwca kojarzy nie tylko z wyborami, ale i odwołaniem rządu Jana Olszewskiego.

Jedno mogę powiedzieć na pewno: rząd Jana Olszewskiego był z pewnością pierwszym rządem III RP mającym w pełni demokratyczny mandat, bo został wyłoniony po w pełni demokratycznych wyborach. Ale mówienie o tym, że po 4 czerwca 1992 nastąpiła zapaść czy jakiś odwrót dekomunizacji, jest zakłamywaniem rzeczywistości. Rząd Olszewskiego upadł nie z powodu lustracji, bo to był tylko pretekst, który przyspieszył cały proces o kilka-kilkanaście dni. To był rząd mniejszościowy. Gdyby premier Olszewski w demokratycznym parlamencie zbudował większość, potrafił przekonać do swoich racji i swojego programu lustracji i dekomunizacji, to tak właśnie by się stało. Ale Polacy mieli taki, a nie inny stan świadomości. Wałęsa nie użył przecież wojska - ten Sejm był taki, a nie inny z woli wyborców. Zwolenników dekomunizacji radykalnej była w Polsce mniejszość. A i poziom skłócenia obozu solidarnościowego był duży, po rządach Olszewskiego i Suchockiej urósł do tego stopnia, że to postkomuniści wygrali wybory. To twarde fakty, na których jednak przez lata prawica zbudowała mitologię, że rząd usunięto w tajemniczych okolicznościach.

Pana zdaniem Olszewski przegrał po prostu z sejmową układanką? 

Premier Olszewski wierzył, że nie jest możliwa jakakolwiek inna większość w tym Sejmie. Był przekonany, że jak już jego rząd został wyłoniony, to będzie istniał do kolejnych wyborów parlamentarnych. A tak po prostu się nie stało: tylko tyle i aż tyle, mówienie o spisku jest nieporozumieniem. Historia przyznała mu jednak rację co do tego, że byli agenci komunistycznych służb faktycznie zasiadali wtedy w Sejmie, że Lech Wałęsa miał przeszłość agenturalną, ale tego nie można przekładać na całościową tezę, że to sprawa lustracji była decydująca. Nawet gdyby nie ruszał sprawy lustracji, ten rząd i tak by upadł. 

Czy ten nasz rocznicowy spór sklei się Pana zdaniem po latach? I skąd Pana zdaniem tak duże emocje, skoro od tamtych wydarzeń minęły już trzy dekady?


Dlatego, że ludzie, którzy dominują w polskiej polityce, są dziećmi 4 czerwca. Wielka kariera Jarosława Kaczyńskiego zaczyna się 4 czerwca, gdy zostaje senatorem z woj. elbląskiego i architektem rządu Tadeusza Mazowieckiego, po stronie drugiej Donalda Tuska nie ma dziś w czynnej polityce, ale większość polityków zostało sformatowana przez uczestników tamtych wydarzeń. Ciągle nie dokonała się pełna zmiana pokoleniowa. Dopiero gdy wejdą zupełnie inni ludzie, to spór o 4 czerwca będzie podobny do kłótni o przewrót majowy Piłsudskiego. To wszystko potrwa jeszcze kilka lat, ale powoli wygasa - w tej dekadzie stanie się to anachronicznie. 

maf/ml/ polsatnews.pl, pap
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie