Nim został pierwszym dandysem PRL-u. Wojenne losy Leopolda Tyrmanda

Nim został pierwszym dandysem PRL-u. Wojenne losy Leopolda Tyrmanda
Wikimedia Commons/Adrian Grycuk
Leopold Tyrmand to pisarz, publicysta, znawca jazzu. Urodził się 16 maja 1920 roku w Warszawie, zmarł 19 marca 1985 roku.

Lwów, Wilno, Mainz, Frankfurt nad Menem, Wiedeń, wreszcie norweskie Brum – to kolejne przystanki na wojennej drodze Leopolda Tyrmanda. Gdyby zależało to od przyszłego "króla bikiniarzy", zwiedziłby je pewnie jako turysta. Zmuszony przez okoliczności, przemierzał jednak Europę w innych rolach. Zresztą, niewiele zabrakło, aby wybrał odwrotny kierunek i zameldował się w Kraju Kwitnącej Wiśni.

1938 rok to w życiu Leopolda Tyrmanda pierwszy poważny krok w dorosłość. Właściwie skok, bo jak inaczej nazwać podjęcie studiów architektonicznych w Paryżu? Zamiast mieszkania w kamienicy z rodzicami, mieszkanie z równolatkami w studenckiej bursie. Zamiast Warszawy – "Paryża Północy", Paryż rzeczywisty – z witrynami pełnymi żywnościowych i odzieżowych rarytasów spod różnych szerokości geograficznych. Niestety, dla Leopolda zwykle niedostępnych – względnie zamożna rodzina Tyrmandów nad Wisłą, nad Sekwaną nie mogła zrobić na nikim wrażenia swoim majątkiem.

 

W związku z tym, Lolek dzielił czas między uczelniane ławy i deskę kreślarską, a stoliki paryskich lokali i odbywające się tam jam sessions. Efekt? Rosnąca z dnia na dzień miłość  do jazzu i ekstrawaganckich ubiorów – w Paryżu Tyrmand zetknął się z francuską subkulturą zazou, opartą na kraciastych marynarkach i wąsach typu pencil. Na hali sportowej marynarki szły jednak w odstawkę – jako członek akademickiej drużyny koszykarskiej, musiał dostosować się do stroju kolegów. Ciekawe, jak znosiła ten fakt indywidualistyczna natura Tyrmanda…

 

ZOBACZ: Zmarła Wanda Warska. Wokalistka jazzowa miała 87 lat

 

Do Warszawy Leopold wrócił po roku na wakacje – z bagażem wiedzy, wspomnień i dobrze opanowanym językiem francuskim. Nim nadszedł wrzesień 1939, zdążył jeszcze obejrzeć piłkarską reprezentację Polski w meczu z wicemistrzami świata, Węgrami – biało-czerwoni wygrali 4:2. Niestety, kilka dni później wybuchła wojna – Tyrmand ruszył w drogę, a raczej tułaczkę, mającą zaprowadzić go po pięciu latach do Norwegii. Póki co, obrał kierunek na wschód, gdzie organizowano nowe jednostki Wojska Polskiego. Nie byłby sobą, gdyby nie wyróżnił się z tłumu – "przez cały wrzesień nie rozstawał się z flakonem brylantyny".

 

Zachód liczony w metrach kwadratowych

 

Przeprawa przez Bug, Lwów i Wilno – tak wyglądała wędrówka Tyrmanda. Do miasta Mickiewicza przybył może nie "goły i wesoły", ale do tego miana niewiele zabrakło – jak zapamiętał jego wileński przyjaciel, Leszek Zawisza, "z ubrań miał głównie garnitur i rękawice bokserskie". Niewiele, a jeśli dodać brak lokum, przyszłość rysowała się nieciekawie – na szczęście dzięki Zawiszy Leopold wynajął pokój, i to w willi. Sąsiedzi? Między innymi Ludwik Sempoliński i ojciec Edwarda Dziewońskiego.

 

O Wilnie lat 1939-1940 można powiedzieć wiele, ale nie to że stało jazzem – jedyny zespół jazzowy Lowki Iligowskiego grywał w kawiarni "U Dormana". Tym częściej zaglądał tam Tyrmand, podziwiający Lowka improwizującego na klarnecie i saksofonie tenorowym – na przestrzeni wielu miesięcy był to jego jedyny kontakt z "muzyką buntu". Wizyty "U Dormana" stały się dla 20-latka namiastką Zachodu, także z tego względu, że zapoznał tam Franciszka Walickiego, po latach ojca chrzestnego polskiego rock and rolla.

 

Dyskusje z Walickim i innymi przedstawicielami polskiej kultury, toczone w wileńskich kawiarniach, pogłębiały horyzonty, ale debatami człowiek nie opłaci pokoju. Lolek zdecydował się więc na dwuznaczny krok – podjął pracę jako redaktor "Prawdy Komsomolskiej", organu Komunistycznego Związku Młodzieży Litwy. Spod jego pióra przez niemal rok wychodziły takie "dzieła": "Dziś w nocy (…) nawiązaliśmy jeszcze jedną nitkę, drobną i cieniutką, ze społeczeństwem ZSRS. Przyrzekliśmy sobie, że nitkę tę będziemy pogrubiać, aż utworzy się z niej potężny sznur współpracy ze Związkiem Sowieckim".

 

Konspiracja czy socjalizm?    

 

Czym tłumaczyć ten epizod, utrwalony w ponad 140 felietonach? Zdaniem Walickiego angaż Tyrmanda w sowieckiej propagandówce stanowił dowód na jego "przyczadzenie komunizmem". Z kolei Zawisza przekonywał, że Leopolda nie sposób wiązać z linią polityczną pisma, że to był tylko sposób na przeżycie. Sam zainteresowany bronił się przed zarzutami, utrzymując że artykuły w "Prawdzie Komsomolskiej" służyły mu do informowania Polaków o życiu publicznym Wilna.

 

Tak czy siak, nawet jeśli Tyrmand przez jakiś czas był zafascynowany socjalizmem, szybko w jego miejsce wybrał konspirację. Przyjęty w szeregi Związku Walki Zbrojnej przez majora Juliana Kulikowskiego, zajmował się głównie transportem przesyłek i ludzi. Zakres jego podziemnych obowiązków obejmował również drukowanie pisma "Za naszą i waszą wolność". Do dziś zachowały się niektóre numery, np. z 19 marca 1941 roku, poświęcony 21 rocznicy przyjęcia przez Józefa Piłsudskiego tytułu Marszałka.

 

Na Zachód przez Wschód? Tyrmandowe plany podróży koleją transyberyjską do Japonii, a  stamtąd do Francji, to kolejny dowód, że pisarz nie czuł się dobrze w "sowieckim raju". Do jego opuszczenia potrzebne było jednak przekroczenie granicy, a do przekroczenia granicy – wiza, najlepiej japońska. Tę ostatnią w hurtowych ilościach podrabiali fałszerze, sęk w tym, że wciąż na jedno nazwisko – Rosenkrantz. Oszustwo w końcu wyszło na jaw i Tyrmand mógłby pokazać dowolnemu falsyfikatorowi nawet setki banknotów – odpowiedzią były bezradnie rozłożone ręce.

Wikimedia Commons/Adrian Grycuk

 

Między radzieckim młotem, a niemieckim kowadłem

 

Zamiast koleją, Leopolda czekała inna podróż – z NKWD-zistami w roli przewodników. 16 kwietnia 1941 roku do willi, w której pomieszkiwał, wparowało bowiem kilku "smutnych panów" i rozpoczęło rewizję. Szafka po szafce, milimetr po milimetrze – w przypadku Tyrmanda przyniosło to "materiały obciążające" w postaci mapy Europy Środkowej i Bałkanów oraz flagi amerykańskiej. Na szczęście, znaczna część jego biblioteki, m.in. książka "Rosja w obozie koncentracyjnym", leżała bezpiecznie w ziemi, zakopana obok domu kilka dni wcześniej.

 

Podczas przesłuchań Tyrmand próbował obciążyć winą nieosiągalnego dla NKWD znajomego – Zarębę, ale bezskutecznie. Wyrok: 8 lat więzienia, identyczne dostali Zawisza i inny kolega, Andrzej Kornowicz. Historia nie pozwoliła jednak Leopoldowi zagrzać długo miejsca w celi – gdy wybuchła wojna niemiecko-radziecka, więźniów z Łukiszek zaczęto transportować na wschód. W tym Tyrmanda, ale jego pociąg zatrzymał się po 10 kilometrach jazdy, trafiony bombami. Okazja do ucieczki nie lada i autor "Dziennika 1954" jej nie zmarnował  - pożegnał Sowietów wraz z Zawiszą i Kornowiczem.

 

Niestety, opuszczenie więziennego transportu nie równało się końcowi tułaczki – jako osoba pochodzenia żydowskiego, Tyrmand był stale zagrożony przez Niemców. Nadzieją na względny spokój byłoby zdobycie katolickiej metryki, ale nie udało się jej załatwić – ani podczas pobytu w podwileńskich wioskach, ani w samym Wilnie. Pobyt to zresztą eufemizm, Tyrmand cały czas się ukrywał, aż na początku 1942 roku zdecydował się na desperacki ruch. Swoje kroki skierował bowiem do Arbeitsamtu – nazistowskiego urzędu pracy i zgłosił się na roboty do Rzeszy.

 

Człowiek, co pracy się nie boi

 

Bronić się przed lwem, wchodząc do jego paszczy: pomysł szatański, ale na miarę osobowości Tyrmanda. Z fałszywymi papierami trafił więc do Mainz, gdzie pracował jako tłumacz i kreślarz. Kolejny przystanek to Frankfurt nad Menem, gdzie zawodowym orężem Leopolda stały się taca, talerze oraz szklanki. W kelnerowaniu wprawił się na tyle, że później lubił mawiać o sobie "były kelner", a wolne frankfurckie chwile poświęcał na tworzenie wierszy, wizyty w swingowych klubach i …romans. Wprawdzie związek z Niemką Erni tak szybko wygasł, jak się pojawił, ale na pamiątkę Tyrmand zostawił sobie jej zdjęcie w albumie byłych kochanek – z ironicznym podpisem "rassenschande", tzn. "zhańbienie rasy".

 

W Rzeszy zdążył jeszcze zahaczyć o Wiedeń i Hotel Minerwa – najpierw jako palacz, potem jako zamiatacz podwórka hotelowego i czyścibut. "Ile można być szczurem lądowym?" – czy zadawał sobie wówczas to pytanie? Tego nie wiadomo, ale wiosną 1944 Tyrmand zdecydował się na kolejną zmianę, tym razem radykalną. Z świeżo poznanym Holendrem, Peterem van Diggele, ruszyli nad wybrzeże, aby zaciągnąć się na jakikolwiek statek płynący do Szwecji. Plan udał się połowicznie, gdyż trafili na pokłady dwóch towarowców – Diggele "Helli", a Tyrmand "Charlotty Cords".

 

"Oblepiony potem i węglowym pyłem, o zdartych, połamanych paznokciach (…) rozciągałem jakieś brezenty, ciągnąłem potwornej długości i grubości liny, ostatnim wysiłkiem woli i kręgosłupa wlokłem za bosmanem monstrualny szlauch" – po latach swoje doświadczenia marynarskie Tyrmand zawarł m.in. w "Niedzieli w Stavanger". Ile na jej kartach prawdy, ile fikcji literackiej – tę tajemnicę autor "Złego" zabrał do grobu. Pewne jest, że "Charlottę" opuścił w porcie w Stavanger, niebawem został złapany przez Norwegów i odesłany do obozu Grini w miejscowości Brum. Stamtąd wypuszczono go w listopadzie 1944, a resztę wojny spędził na lądzie - jako pracownik Czerwonego Krzyża. O morzu jednak nie zapomniał, czego gwarantem był towarzysz zimowych wieczorów – szalik z motywami Kriegsmarine…

 

Przy pisaniu tekstu korzystałem z publikacji: "Zły Tyrmand" Mariusza Urbanka i "Biografia Leopolda Tyrmanda : moja śmierć będzie taka, jak moje życie" Marcela Woźniaka.

 

Leopold Tyrmand to pisarz, publicysta, znawca jazzu. Urodził się 16 maja 1920 roku w Warszawie, zmarł 19 marca 1985 w Fort Myers na Florydzie. Postać owiana legendą, ikona polskiego świata artystycznego lat pięćdziesiątych XX wieku, łączony jest ze zjawiskiem "bikiniarzy", chociaż sam się za bikiniarza nie uważał.

Tomasz Czapla
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie