Brytyjska prasa: kraj na krawędzi wyborów, torysi w stanie rozpadu
Brytyjskie media podkreślały w środę skalę podziałów w rządzącej Partii Konserwatywnej po tym, jak premier Boris Johnson stracił większość parlamentarną i przegrał kluczowe głosowanie, które otwiera drogę do dalszego opóźnienia brexitu.
We wtorek posłowie sprzeciwiający się bezumownemu brexitowi przejęli kontrolę nad porządkiem obrad Izby Gmin, aby zablokować taki scenariusz wyjścia kraju z Unii Europejskiej. Opozycja - do której podczas głosowania dołączyło aż 21 posłów Partii Konserwatywnej, usuniętych później karnie z klubu parlamentarnego - zebrała 328 głosów przy zaledwie 301 na rzecz rządu (przewaga 27 głosów).
"Partia Konserwatywna w stanie dezintegracji"
Dzięki temu zwycięstwu w środę parlament będzie - wbrew woli rządu - obradował nad opozycyjnym wnioskiem, otwierającym drogę do zablokowania bezumownego brexitu i do potencjalnego opóźnienia brexitu do 31 stycznia 2020 r., jeśli porozumienie z Brukselą nie zostanie wypracowane do 19 października.
Posłowie zagłosują też nad rządowym wnioskiem w sprawie rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych.
"Financial Times" ocenił, że po wtorkowej porażce w głosowaniu nad porządkiem obrad i rozłamie w partii rządzącej "Wielka Brytania jest na krawędzi wyborów parlamentarnych, a Partia Konserwatywna w stanie dezintegracji".
"Polityczni eksperci często mówili, że Partia Konserwatywna może się podzielić w procesie wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, ale wtorek (...) był dniem, w którym ten rozłam przyjął widoczną formę, kiedy niektórzy z najbardziej szanowanych torysów sprzeciwili się Johnsonowi" - napisał dziennik.
Jak podkreślono, spór wewnątrz ugrupowania sięgnął zenitu, gdy grupa 21 posłów Partii Konserwatywnej, usuniętych później za głosowanie wraz z opozycją - w tym aż ośmiu ministrów i wnuk Winstona Churchilla - oskarżyli najbliższego współpracownika Borisa Johnsona o "kompletną pogardę dla partii".
W odpowiedzi sojusznicy premiera oskarżyli rozłamowców o "histeryczne" zachowanie i "niszczenie" rządowych planów w sprawie brexitu.
"Johnson brutalnie dostał w twarz"
Centrowy "The Times" ocenił z kolei, że Johnson "nie ma większości, a jego strategia w sprawie brexitu pogrążyła się w chaosie".
"Każdy ma plan, dopóki nie dostanie pięścią w twarz - mawiał były mistrz świata wagi ciężkiej Mike Tyson. Wczoraj, w 42. dniu swojego urzędowania jako premier, Johnson brutalnie dostał w twarz" - podkreślono w komentarzu redakcyjnym, dodając, że "niezależnie od tego, jaki miał plan w dniu, gdy obejmował stanowisko, z pewnością nie zakładał porażki 27 głosami podczas pierwszego sprawdzianu dla jego rządu w Izbie Gmin".
Dziennik ostrzegł, że szef rządu "musi przygotować się na jeszcze brutalniejsze ciosy" w środę. Wskazuje, że posłowie prawdopodobnie odrzucą rządową propozycję rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych co najmniej do czasu, aż przyjęty zostanie ponadpartyjny projekt ustawy przeciwko bezumownemu brexitowi.
"Johnson może winić tylko siebie. Stało się jasne, że jego decyzja o zawieszeniu prac parlamentu na pięć tygodni, choć zgodna z konstytucją, opierała się na błędnej ocenie sytuacji politycznej i skłoniła posłów przeciwnych wyjściu (z UE) bez porozumienia, by działać szybciej, niż pierwotnie planowali" - oceniła gazeta.
"Times" konkluduje, że lider opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn może nie zgodzić się na przedterminowe wybory, bo "z pewnością jest w interesie laburzystów, aby odmówić wyborów przed 31 października, i (w ten sposób) sprowadzić na Johnsona kolejne polityczne upokorzenie" - czyli wydłużenie procesu brexitu co najmniej do 31 stycznia 2020 r.
Inaczej sytuację ocenił konserwatywny "Telegraph", który uznał, że "wczorajsze wydarzenia w Izbie Gmin potwierdziły to, co wszyscy wiedzieliśmy od dawna: ten parlament nie nadaje się do pełnienia swoich obowiązków".
"Obrzydliwy brak szacunku dla naszej demokracji"
Jak przypomniano, w wyniku nieudanej kampanii wyborczej w 2016 roku premier Theresa May - mimo obiecujących sondaży - nie zdołała uzyskać samodzielnej większości w parlamencie, "w efekcie podtrzymując sytuację, w której większość posłów jest za pozostaniem w UE".
"Znaleźliśmy się w sytuacji niezwykłego paradoksu: rząd nie chce wyborów, ale może być zmuszony do ich rozpisania, z kolei Partia Pracy od lat się ich domagała, a teraz mówi, że najpierw trzeba wykluczyć scenariusz bezumownego brexitu" - analizował "Telegraph".
"Zwolennicy pozostania (Wielkiej Brytanii) w UE rzucali w stronę rządu każdą możliwą obelgę: nazywali go niedemokratycznym, oskarżali o prawicowy zamach stanu, mówili, że premier jest marnym dyktatorem. Jednak teraz to oni obawiają się wyborów, bo boją się porażki. Żenujące" - ocenił dziennik.
"Premierzy mogą być autorytarni - kilku takich mieliśmy - ale podobnie może być z parlamentem. Obecny, wraz ze swoim spikerem (Johnem Bercow), chętnie narusza proces, aby opóźniać (wyjście kraju z UE) tak długo, aż skończą się wszystkie terminy" - wskazał.
Podobnie kryzys w parlamencie scharakteryzował popularny tabloid "Sun", ostrzegając proeuropejskich posłów, że Brytyjczycy "wezmą wyborczy odwet na zwolennikach pozostania (kraju) w UE, którzy próbują powstrzymać brexit". Obecną sytuację ocenił jako "haniebną".
"Odpychające jest samozadowolenie i obrzydliwy brak szacunku dla naszej demokracji (...) marksistowskiej Partii Pracy, Liberalnych Demokratów, oderwanych od rzeczywistości rozłamowców z Partii Konserwatywnej i grających pod publiczkę byłych posłów torysowskich" - wyliczono.
Gazeta kpiła, że przeciwnicy wyjścia kraju z UE mogą wręcz poprosić Brukselę "o sześć, może 10 lat" opóźnienia brexitu. Jak dodaje, "bez wątpienia zgodzą się na wszystko, co postanowi Unia".
Obecnie Wielka Brytania powinna opuścić UE 31 października.
Czytaj więcej