Wałęsa: list od Kiszczaka mógł być sfabrykowany, nie otrzymałem go
- Z moim charakterem szantaż by się im nie udał - tak Wałęsa odpowiedział na pytanie, czy znaleziony w Stanford list gen. Kiszczaka z 1993 roku dowodzi podejmowanych podczas jego prezydentury prób szantażu. Były prezydent powiedział, że list do niego nie dotarł.
Wywiad ukazał się w środę na portalu "Rzeczpospolitej".
W Hoover Institution Library & Archives w Stanford w USA odnaleziono nieznane wcześniej dokumenty z kolekcji gen. Czesława Kiszczaka, m.in. jego list do Lecha Wałęsy z 1993 roku. W wywiadzie z byłym prezydentem padło pytanie, czy Wałęsa był szantażowany w latach swojej prezydentury i czy grożono mu ujawnieniem informacji o jego "ewentualnej współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa".
Kiszczak pisze do Wałęsy. Amerykanie nie ujawniają za jaką kwotę kupili materiały. Więcej w https://t.co/uKpudayRRT: https://t.co/rilIFa89cq pic.twitter.com/JdVVaiw4vc
— PolskieRadio24.pl (@PR24_pl) 12 grudnia 2018
Dziennikarz Jacek Nizinkiewicz zapytał byłego prezydenta RP, czy w latach swojej kadencji otrzymał list od gen. Kiszczaka i czy próbowano go szantażować groźbą ujawnienia informacji o "jego przeszłości".
Wałęsa odpowiedział, że nie otrzymał listu, a generał Kiszczak nie próbował się z nim kontaktować. Wyraził przypuszczenie, że list nie został dostarczony na adres kancelarii prezydenta w 1993 roku, tylko sfabrykowany później.
"Nie zgodziłbym się na niszczenie dokumentów na temat przeszłości"
W odpowiedzi na stwierdzenie dziennikarza "Rzeczpospolitej", że "według dziennikarzy, którzy dotarli do dokumentów, są one prawdziwe, nie były podrabiane" były prezydent powiedział: "Tak oni mówią, ale trzeba to sprawdzić. Nie wiem tego". Zaznaczył, że nigdy nie zgodziłby się na niszczenie dokumentów dotyczących jego przeszłości. Jak przekonywał, pełna dokumentacja zawierała informacje o jego oporze wobec SB. Ta jednak została zniszczona. "Spalona dokumentacja zawierała moją prawdziwą walkę i dokumenty z tej walki" - powiedział.
Rozmówca "Rzeczpospolitej" zaprzeczył też, jakoby gen. Kiszczak próbował wywierać nie niego wpływ wiedzą na temat jego ewentualnej współpracy z SB. "Na co to miałoby być Kiszczakowi w tamtym czasie? Nie, proszę pana. Postanowiłem wyczyścić swoje sprawy i powiedzieć, kto robił ze mnie agenta, i do dziś to robi, to próbowano wyprzedzić moje uderzenie. Cała ta sprawa była od początku do końca robiona. SB fabrykowało dokumenty i wysyłało do różnych osób, w tym do Anny Walentynowicz. Bezpieka robiła wszystko, żeby mnie zohydzić społeczeństwu" - odpowiedział. Przekonywał także, że kiedy kandydował na prezydenta, sfabrykowane dokumenty wysyłano do kancelarii jako anonimy. "Minister Krzysztof Kozłowski zbierał te anonimy i wkładał do teczki. Teczkę przejął jego następca, Antoni Macierewicz, i ogłosił mnie agentem, przedstawiając teczkę TW Bolka. Tak powstała teczka na mnie. Próbowałem o tym wszystkim powiedzieć, to oni chcieli mnie wyprzedzić" - powiedział Lech Wałęsa.
Zapewnił, że nigdy nie był szantażowany przez Czesława Kiszczaka dokumentami na temat jego przeszłości. "Nigdy Kiszczak mnie nie szantażował. Ja jestem nie do szantażowania. Gdyby Kiszczak próbował mnie szantażować, to dopingowałby mnie tym do jeszcze większej walki. Z moim charakterem szantaż by się im nie udał" - dodał. Na słowa dziennikarza odwołujące się do opinii historyka Antoniego Dudka, według którego ujawniony list nie stawia w dobrym świetle ani jego, ani jego prezydentury, Lech Wałęsa odpowiedział: "To ja wywarłem wpływ na to, żeby gen. Kiszczak nie został premierem. To ja, Lech Wałęsa, nie zgodziłem się na premiera Kiszczaka. Czy agent zablokowałby taką nominację? Nigdy nikomu nie dałem się zaszantażować i nigdy nikomu nie dam się zaszantażować. Wałęsę można zabić, ale nie pokonać! Nie zapominajcie o tym".