Usiłował zabić żonę kilka dni przed rozprawą rozwodową. "Może sama się nadziała"
Przed Sądem Okręgowym Warszawa-Praga ruszył proces 59-letniego Leszka K. Mężczyzna oskarżony jest o usiłowanie zabójstwa swojej żony na kilka dni przed rozprawą rozwodową. Oskarżony twierdzi, że dźgnął kobietę nożem, bo dosypała mu leków do herbaty.
Pierwsza rozprawa odbyła się w środę. Składowi orzekającemu w sprawie Leszka K. przewodniczy sędzia Joanna Zaremba. Do zdarzenia doszło w lutym tego roku. Mężczyzna przyjechał do Wołomina z Finlandii, gdzie od dłuższego czasu pracował. W rodzinne strony ściągnęła go założona przez żonę sprawa rozwodowa.
Prokurator Radosław Masłosz z Prokuratury Rejonowej w Wołominie zarzuca Leszkowi K., że 2 lutego, "będąc pod wpływem alkoholu", "działając w zamiarze ewentualnym pozbawienia życia", zamachnął się na żonę kuchennym nożem i "usiłował dźgnąć ją w brzuch". Trafił w rękę, bo kobieta się zasłoniła. Kolejnym ciosom zapobiegł dorosły syn pary. Oskarżony miał tego samego dnia grozić pozbawieniem życia także znajomym żony, których powołała na świadków w sprawie rozwodowej.
Leki w herbacie
- Zrozumiałem zarzuty. Nie przyznaję się, będę składał wyjaśnienia - powiedział Leszek K. Tłumaczył, że konflikt między nim a żoną nie wynikał ze złożonego przez nią pozwu rozwodowego, ale z braku porozumienia w sprawie podziału majątku. - Domagałem się spłaty 130 tysięcy. Rodzina nie chciała mi tego oddać - wyjaśnił.
Według jego relacji 2 lutego żona rozpuściła mu "jakieś środki psychotropowe" w herbacie. Miał po nich stracić przytomność. Następnie kobieta "wywołała awanturę, podczas której została ranna". Twierdził także, że małżonka była "w zmowie z policjantami, którzy brali udział w interwencji".
Stronniczy, zdaniem oskarżonego, był także stawiający mu zarzuty prokurator. Oskarżony uważa, że żona dosypała mu leków do herbaty, żeby się na nim zemścić. Mówił, że obawiał się z jej strony prowokacji, ponieważ wcześniej znalazł "dokumenty obciążające żonę" i złożył na nią zawiadomienie do urzędu skarbowego. Zarzekał się, że nigdy nie groził kobiecie pozbawieniem życia. "Zostałem wrobiony (…) Nie widzę powodu, dlaczego miałbym odbywać jakąś karę" - twierdził K.
Pytany, jak doszło do sytuacji, w której jego żona została ranna od noża, odpowiedział: "Może to było z mojej winy, a może sama się nadziała". Nie pamiętał, żeby to on pierwszy zaatakował.
"Wróci i skończy co zaczął"
51-letnia pokrzywdzona inaczej zapamiętała tamten wieczór. Twierdziła, że odkąd próbowała rozstać się z mężem, wielokrotnie jej groził, straszył, mówił, że wszystko nagrywa. 2 lutego wróciła z synem do domu. Usłyszała, że w kuchni mąż tłucze szkło. Rozpętała się awantura. Kobieta wybiegła na klatkę schodową, prosiła sąsiadkę o wezwanie pomocy. - Wtedy zorientowałam się, że mąż jest tuż za mną, idzie w moją stronę, a ja nie mam gdzie uciec - zeznała.
- Mąż doszedł do mnie, zamachnął się tym nożem. Zrobiłam unik, zasłoniłam się ręką. Po chwili się zorientowałam, ze leje się krew - powiedziała pokrzywdzona. W sądzie zeznała, że w uniknięciu kolejnego ciosu pomógł jej dorosły syn, który odciągnął ojca i pomógł matce w ucieczce. Kobieta z synem zabarykadowali się w mieszkaniu do czasu przyjazdu policji.
"Mąż powiedział do syna, że jak wróci, to skończy, co zaczął" - zeznała. Kobieta powiedziała, że choć Leszek K. nie osiągnął swojego zamiaru, uczynił z niej osobę niesprawną fizycznie. "Ręka dalej nie jest sprawna, kilka miesięcy byłam na zwolnieniu, chodzę na rehabilitację" - podała do protokołu.
Kolejna rozprawa odbędzie się w piątek. Sąd planuje przesłuchać m.in. syna pary, który zapobiegł tragedii 2 lutego. Za usiłowanie zabójstwa Leszkowi K. grozi dożywocie.
Czytaj więcej
Komentarze