Sąd po tragedii w Warszawie: nie było podejrzenia, że ojciec stanowi zagrożenie dla dzieci

Polska

W trakcie sprawy rozwodowej powoływani byli specjaliści, którzy nie stwierdzili, by Tomasz M. stanowił zagrożenie dla dzieci. Matka nie wnosiła o zakaz kontaktu w sądzie - wynika z informacji przekazanych przez rzeczniczkę Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Z kolei Dorota Trautman z warszawskiego sądu powiedziała, że zebrany dotychczas materiał nie wskazuje, by ze strony kuratora nastąpił błąd.

W niedzielę 35-latek najprawdopodobniej otruł siebie i 4,5-letniego syna w toalecie przy sali zabaw na warszawskim Bemowie. Obaj zmarli. Spotkanie odbywało się w obecności kuratora.

 

- Jeżeli ginie dziecko, to wszyscy się zastanawiamy nad tym, gdzie został popełniony błąd, co można było zrobić. My analizujemy te procedury, które na nas spoczywały, czy zostały one zachowane. Prowadzimy postępowanie wyjaśniające, badamy przebieg czynności kuratorskich, podczas tego ostatniego kontaktu w szczególności, ponieważ on zakończył się tragicznie. I zebrany dotychczas materiał nie daje nam jakichkolwiek podstaw do twierdzenia, że ze strony kuratora nastąpił jakikolwiek błąd - powiedziała Polsat News Dorota Trautman z Sądu Okręgowego w Warszawie.

 

W sprawie tragedii na warszawskim Bemowie PAP zwróciła się z pytaniami do Sądu Okręgowego we Wrocławiu. To z tamtych okolic pochodziła rodzina M. Przed wrocławskim sądem toczyła się sprawa rozwodowa, rozstrzygany był wątek opieki nad dziećmi. To także wrocławski sąd postanowił, że Tomasz M. ma widywać się ze swoimi dziećmi przy udziale kuratora społecznego.

 

Jak podała rzecznik prasowy Sądu Okręgowego we Wrocławiu sędzia Sylwia Jastrzemska, sprawa rozwodowa małżeństwa M. zakończyła się nieprawomocnym wyrokiem z 8 października tego roku. Reprezentująca Tomasza M. mecenas złożyła wniosek o pisemne uzasadnienie wyroku, które otrzymała 21 listopada. Od tego dnia stronie przysługiwało 14 dni na wniesienie apelacji, która do dziś nie wpłynęła. Sąd okręgowy przyznał opiekę nad dziećmi byłej żonie Tomasza M.

 

Pierwsze ustalenia 

 

- W toku postępowania rozwodowego sąd nie ogranicza się tylko do wydania wyroku. W toku tego postępowania sąd wielokrotnie wydawał postanowienia zabezpieczające dobro tych dzieci" – powiedziała sędzia Jastrzemska

 

Dodała, że kluczowym jest postanowienie z 13 czerwca br., "na mocy którego sąd ustalił, że kontakty z dziećmi poza miejscem zamieszkania będą odbywały się w każdą nieparzystą sobotę oraz niedzielę, w godzinach 10-18, w obecności kuratora sądowego".

 

Sędzia Jastrzemska zaznaczyła, że takie postanowienie nie jest ostateczne i sąd opiekuńczy ma obowiązek je zmieniać za każdym razem, gdy zmieni się sytuacja.

 

- Tutaj były wielokrotnie składane przez ojca wnioski o zmianę. Ojciec chciał, żeby sąd jemu powierzył opiekę nad dziećmi, chciał je wychowywać – tłumaczy rzeczniczka sądu. Wnioski te sąd oddalał.

 

Trzy wątki śledztwa

 

Jednak gdy latem M. złożył wniosek o możliwość zabrania dzieci na wakacje, sąd 1 sierpnia wydał zgodę. Tomasz M. wyjechał z synem i córką na dwa tygodnie, od 4 do 18 sierpnia.

 

- Dzieci były na tych wakacjach, wróciły zadowolone. Żadna ze stron nie odwołała się od tego postanowienia dotyczącego wakacji, mama wydała ojcu dzieci – powiedziała wrocławska sędzia.

 

Spokojny przebieg letniego wyjazdu zaprocentował dla M. kolejną decyzją sądu, który pozwolił mu zabrać dzieci na jeden z weekendów, od 22 do 23 września. Sędzia Jastrzemska podała, że matka dzieci nie zażaliła tej decyzji. Kolejne wnioski – na weekendy od 28 do 30 września i od 26 do 28 października – były już przez sąd oddalane.

 

Kontakty z dziećmi po rozwodzie 

 

Sąd 17 października uregulował M. kontakty z dziećmi, które miały odbywać od soboty od godz. 10.00 do niedzieli do godz. 18.00, bez udziału kuratora. Ale żona Tomasza M. złożyła zażalenie, domagając się obecności kuratora. Przedstawiła także dokumenty, które miały świadczyć o niewłaściwym zachowaniu ojca jej dzieci. Nie wnosiła jednak o zakaz kontaktu.

 

- Nieprawidłowości, które podnosiła mama, dotyczyły dwóch sytuacji, które miały miejsce jednego dnia. Ojciec dzieci miał wyjść na dach z synem, a następnie spożywać alkohol w samochodzie. Sąd nie może opierać się na relacji jednej strony, jeżeli strony są w konflikcie. Obowiązkiem sądu jest w sposób obiektywny dokonać kontroli podnoszonych zarzutów. I sąd został poinformowany przez policje, że policja zatrzymała pana na stacji benzynowej, że spożywał alkohol w stojącym samochodzie. Mężczyzna został przewieziony do szpitala psychiatrycznego, ale lekarz stwierdził brak podstaw, żeby go w tym szpitalu zostawić – podała sędzia Jastrzemska.

 

Sąd 15 listopada ponownie zastrzegł, że kontakty Tomasza M. z Arturem i Kornelią mają się odbywać w obecności kurator. Opiekuna przyznał jeden z warszawskich sądów rejonowych, bo matka przeprowadziła się z dziećmi do Warszawy.

 

Sędzia podała także, że w toku postepowania rozwodowego małżeństwa M. kilkakrotnie sporządzał opinie opiniodawczy zespół sądowych specjalistów.

 

- Z żadnej z nich nie wynikało, że ojciec stanowi jakiekolwiek zagrożenie dla dzieci. (…) Jesteśmy tą tragedią głęboko poruszeni – powiedziała sędzia Jastrzemska.

 

Informacje o braku zagrożenia ze strony M. potwierdziła także rzecznik Sądu Okregowego w Warszawie sędzia Dorota Trautman.

 

- Na naszym terenie te kontakty trwały stosunkowo niedługo, bo mama z dzieckiem przenieśli się do Warszawy niedawno. To było kilka kontaktów, nie posiadamy żadnych podstaw do twierdzeń, że było jakiekolwiek zagrożenie – powiedziała sędzia podczas zwołanej w poniedziałek konferencji prasowej.

 

Dodała także, że kontakt kuratora nie jest uregulowany w przepisach.

 

- Przepisy sprowadzają się do jednego zdania, że kurator ma pilnować, żeby kontakt nie trwał dłużej niż postanowił sąd - mówiła. 

 

Sąd Okręgowy w Warszawie, jak podała sędzia Trautman, wszczął działania wyjaśniające. Analizowany jest przebieg wszystkich spotkań kuratora z rodziną M., "a w szczególności ten ostatni".

 

- Wnikliwie analizujemy akta, notatki, które kurator sporządzał po każdym spotkaniu. Czynności są w toku, nie jesteśmy dziś w stanie podać wyników, jest na to za wcześnie - powiedziała. 

 

Do zdarzenia doszło w niedzielę po południu. Na sali zabaw przy ulicy Konarskiego na warszawskim Bemowie przebywał 35-letni Tomasz M. z 4,5-letnim synem Arturem i 6-letnią córką Kornelią. Spotkanie nadzorował kurator społeczny, który jest jednocześnie funkcjonariuszem policji. Około godziny 17.00 mężczyzna miał poprosić kuratora o możliwość udania się z chłopcem do toalety.

 

Zaniepokojony kurator po około dwóch minutach udał się do toalety. Tam znalazł nieprzytomne dziecko na podłodze, a po wyważeniu drzwi do kabiny – odnalazł również nieprzytomnego ojca. Funkcjonariusz udzielił im pomocy i wezwał pogotowie.

 

- Ojciec zmarł w niedzielę, a syn w poniedziałek w szpitalu. Był to skutek wydarzenia, które miało miejsce podczas widzenia odbywającego się pod nadzorem kuratora społecznego – powiedziała zastępca rzecznika Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Mirosława Chyr.

 

Przeprowadzono oględziny miejsca zdarzenia, zabezpieczono monitoring, przesłuchano też pierwszych świadków – w tym kuratora.

 

Prokuratura Rejonowa Warszawa-Wola wszczęła już w tej sprawie śledztwo. Zostało także wydane postanowienie o przeprowadzeniu sekcji zwłok mężczyzny i chłopca. Jej termin nie został jeszcze ustalony. Prokuratura zleci też badania toksykologiczne.

 

Śledczy zbadają trzy wątki. Pierwszy to zabójstwo 4,5-letniego chłopca, czyli art. 148 p. 1 kodeksu karnego. Drugi to art. 151 kodeksu karnego, czyli "kto namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5". Trzeci to przestępstwo z artykułu 231 p. 1 kodeksu karnego, czyli niedopełnienia obowiązków przez kuratora.

 

Czynności w związku z działaniem kuratora prowadzi też Wydział Kontroli Komendy Stołecznej Policji. "W tym przypadku, z uwagi na fakt, że kuratorem był policjant, trwają czynności wyjaśniające. Wstępne ustalenia wskazują na bardzo szybką i zdecydowaną reakcję funkcjonariusza w sytuacji, która niestety zakończyła się tragicznie" – powiedział  kom. Sylwester Marczak z Komendy Stołecznej Policji.

 

Zobacz materiał "Wydarzeń" na temat tragedii na warszawskim Bemowie.

 

maw/ PAP
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie