Ruszył proces ws. śmierci 2-letniej Lilianny. Matce i ojczymowi grozi dożywocie

Polska
Ruszył proces ws. śmierci 2-letniej Lilianny. Matce i ojczymowi grozi dożywocie
PAP/Jakub Kaczmarczyk

Przed poznańskim sądem rozpoczął się we wtorek proces matki i ojczyma 2-letniej Lilianny. W marcu ub. roku ojczym sfrustrowany niepowodzeniami w grze komputerowej pchnął dziewczynkę. Dwulatka uderzyła głową o metalową futrynę drzwi; zmarła.

Prokuratura zarzuciła matce dziewczynki Angelice B. i jej mężowi Szymonowi B. zabójstwo z zamiarem ewentualnym. Grozi im nawet dożywocie.

 

Lekarzom nie udało się jej uratować

 

Dwuletnia Lilianna trafiła do szpitala w ciężkim stanie w marcu ub. roku. Dziecko miało złamane kości czaszki i krwiaki. Lekarzom nie udało się uratować jej życia. Prokuratura w Pile ustaliła, że dziewczynkę popchnął ojczym sfrustrowany niepowodzeniami w grze komputerowej. Dziecko upadło i uderzyło głową o metalową futrynę drzwi.

 

Początkowo pilska prokuratura postawiła ojczymowi dziecka Szymonowi B. zarzut znęcania się, matce - zarzut nieudzielenia pomocy. Na początku roku śledczy poinformowali jednak o zmianie kwalifikacji czynu na zabójstwo z zamiarem ewentualnym.

 

Matka dziewczynki, Angelika B., została oskarżoną przez prokuraturę o to, że dnia "16 marca 2017 roku, działając z zamiarem ewentualnym, jako matka, mając prawny, szczególny obowiązek pieczy nad swoją małoletnią córką, przewidując możliwość pozbawienia jej życia i godząc się na to, pozbawiła ją życia".

 

"Nie udzieliła my żadnej pomocy"

 

Oskarżona - jak wskazała prokuratura - dopuściła się tego w ten sposób, że "będąc świadkiem zachowania swojego męża, polegającego na chwyceniu dziecka za ręce, obróceniu tyłem do siebie i popchnięciu z dużą siłą, w wyniku czego dziecko upadło i bezwładnie uderzyło głową w metalową futrynę drzwiową oraz podłogę i mając pełną wiedzę, że Lilianna w styczniu 2017 roku doznała poważnych obrażeń głowy, w kolejnych dniach, działając wspólnie i w porozumieniu ze swoim mężem, pomimo pogarszającego się stanu zdrowia córki, utrzymywała stan zagrożenia życia dla dziecka".

 

Według śledczych, kobieta nie udzieliła dziecku żadnej pomocy i zataiła przed lekarzami fakt odniesienia przez dziecko obrażeń głowy w wyniku uderzenia o futrynę. Lekarzom mówiła, że dziewczyna skarży się na ból głowy, ale zaprzeczała, by dziecko doznało jakiegoś urazu, uderzyło się w głowę.

 

Ojczym dziecka poza zabójstwem dziewczynki z zamiarem ewentualnym oskarżony został również o znęcanie się nad rodzeństwem dwulatki - obecnie 5-letnim chłopcem i 7-letnią dziewczynką. Prokuratura podkreśliła, że Szymon B. "wspólnie i w porozumieniu ze swoja żoną nie udzielił dziecku żadnej pomocy, a podczas wizyty w szpitalnym oddziale ratunkowym szpitala w Pile zataił przed lekarzami badającymi małoletnią pokrzywdzoną fakt odniesienia przez nią ciężkiego urazu głowy, czym doprowadził do śmierci dziecka". Szymon B. miał też stosować różnego rodzaju kary wobec dzieci, w tym zamykać je w ciemnej łazience. Mężczyzna usłyszał również zarzut podania swojej żonie substancji psychotropowych.

 

Ojczym: traktowałem jak swoje

 

We wtorek w sądzie ani matka, ani ojczym nie przyznali się do zabójstwa dziecka. Odmówili także składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Sąd przytoczył więc wyjaśnienia, jakie Szymon B. składał w trakcie śledztwa. - Ja przecież nie zabiłbym dziecka, które jest w identycznym wieku, jak moja córka. Może fakt jest taki, że kary były złe, i nie powinno się tak karać, ale przecież nie ożeniłem się z Angeliką i wszedłem w rodzinę z trójką dzieci, żeby zrobić im krzywdę - podkreślał w trakcie przesłuchań.

 

Pytany przez śledczych, jaki był jego stosunek do dzieci, opowiedział:, "ja je pokochałem i traktowałem jak swoje. Później już więcej czasu spędzałem z dziećmi Angeliki niż ze swoją biologiczną córką. Stosunek Angeliki do dzieci był taki, jak matki do dzieci - dobry, kocha je" - zaznaczył.

 

W trakcie przesłuchania mężczyzna przyznał, że jest człowiekiem impulsywnym, wybuchowym i nerwowym, "jak się zdenerwowałem, to nie myślałem racjonalnie" - podkreślił. Zaraz jednak dodał, że "w stosunku do dzieci nie był agresywny". "Jestem dobrym ojcem. Córce biologicznej niczego nie brakowało, dzieciom Angeliki też nie; wiem, kiedy mają urodziny, imieniny, na co chorują" - podkreślił.

 

"Po uderzeniu w głowę stała się senna"

 

Angelika B. także nie przyznała się do zarzucanego jej czynu. W przytoczonych przez sąd protokołach z wcześniejszych przesłuchań, kobieta mówiła, że w dniu kiedy doszło do zdarzenia, "Szymon grał na komputerze, a gra mu nie szła".

 

-  Córka chciała przejść ze swojego pokoju do mnie, ja przebywałam w tym samym pokoju, co mój mąż, tylko po drugiej stronie. Córka, żeby przejść do mnie, musiała przejść koło mojego męża, ona wtedy jeszcze tak wolno chodziła. Szymon się zdenerwował, bo gra mu nie szła, nie chciał, żeby córka wychodziła ze swojego pokoju i w momencie, gdy znalazła się naprzeciwko Szymona, złapał ją za prawą rączkę, obrócił w ten sposób, że dziecko stanęło do niego tyłem i z całej siły popchnął ją w kierunku jej pokoju. Córka potknęła się o własne nóżki i prawą stroną głowy uderzyła w metalową futrynę - mówiła.

 

- Gdy córka upadła, to nie straciła przytomności. Ja do niej podbiegłam, wzięłam ją na ręce. Gdy spojrzałam na Szymona, to on na mnie spojrzał tym swoim dziwnym wzrokiem, który oznacza, że mam nic nie mówić. Wzięłam córkę i zaniosłam do pokoju dziecięcego; przytulałam i uspokajałam - mówiła.

 

Jak wyjaśniała kobieta, po tym zdarzeniu dziewczynka stała się senna. Kobieta była z nią w szpitalu, ale lekarzom nie powiedziała, że jej córka uderzyła się w głowę; ci zaczęli więc podejrzewać jakąś infekcję. W trakcie śledztwa kobieta tłumaczyła, że nie mówiła lekarzom o tym uderzeniu, ponieważ bała się męża. Mówiła też, że była zastraszana, że mąż wielokrotnie szarpał ją, wyzywał i groził, że zrobi jej krzywdę. Szymon B. miał także często zażywać narkotyki i jak mówiła Angelika B. był uzależniony od gier komputerowych.

 

"Zeznania wymusiła policjantka"

 

We wtorek w sądzie odtworzono również nagranie z eksperymentu procesowego. Kobieta w obecności śledczych pokazywała w mieszkaniu, jak doszło do pchnięcia dziewczynki, upadku dwulatki i uderzenia się jej o framugę drzwi. Angelika B. w trakcie przeprowadzenia eksperymentu rozpaczała po śmierci córki. Kobieta płakała także we wtorek w sądzie podczas odtwarzania nagrania.

 

W trakcie rozprawy Angelika B. odwołała jednak wcześniejsze wyjaśnienia, łącznie z przebiegiem wypadku, jaki wskazała w trakcie eksperymentu. Podkreśliła, że "te zeznania wymusiła na mnie pani policjantka, która mnie przesłuchiwała na komendzie. Sugerowała, że jeżeli to zeznam, to mnie puści do domu, do dzieci. Prosiłam też o wizytę psychologa, ale policjantka odmówiła mi takiej wizyty" - mówiła.

 

- Będąc przesłuchiwana przez policjantkę ona pokazywała mi zdjęcia mojej córki i mówiła, że ona wie, co się stało i że mam mówić - tłumaczyła Angelika B. Dodała, że nie poinformowała wcześniej sądu o zachowaniu policjantki, ponieważ była "w szoku i nie dochodziło do niej to, co się stało".

 

W trakcie wtorkowej rozprawy odtworzono także nagranie z przesłuchania 5-letniego syna Angeliki B., a także nagranie z dyktafonu, który w domu pozostawiła matka oskarżonej - babcia dzieci już jakiś czas przed zdarzeniem podejrzewała, że w domu dzieje się "coś niedobrego". Według prokuratury, na nagraniach jednoznacznie słychać, że w domu dochodziło do znęcania się nad dziećmi.

 

W poznańskim sądzie obecny był także brat Szymona B. - Jakub. Mężczyzna mówił mediom przed rozprawą, że nie wierzy w winę brata.

 

- Prokuratura nie ma żadnych dowodów, że on to zrobił. Mój brat został zlinczowany publicznie przez całą Piłę, wszyscy go oczerniali, wieszali na nim psy, mimo, że nie ma nawet jeszcze wyroku - powiedział.

 

PAP

bas/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie