Sekielski o sprawie Jaroszewiczów: świadkowie koronni często mówią to, co chcą słyszeć śledczy

Polska

Dziennikarz śledczy Tomasz Sekielski z dystansem podchodzi do informacji o rozwiązaniu zagadki zabójstwa Jaroszewiczów. - Psychologowie zajmujący się kryminalistyką, czy policjanci z wieloletnim stażem są zaskoczeni, że po 26 latach przestępca nagle zaczyna sypać - powiedział w "Skandalistach", wskazując, że jeden z podejrzanych ma dostać status małego świadka koronnego, a przez to niższy wyrok.

Małżeństwo Jaroszewiczów zamordowano w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. w ich willi w warszawskim Aninie. Byłego premiera uduszono zaciskając mu na szyi rzemienną pętlę. Wcześniej brutalnie go torturowano m.in. próbując wyrwać mu język, bijąc, przypalając papierosami, wkręcając korkociąg w żebra. Jego żona Alicja Solska zginęła od strzału w głowę z bliskiej odległości ze sztucera męża.

 

W połowie marca w związku ze zbrodnią zatrzymano i postawiono zarzuty dwóm osobom. Wskazał je trzeci z podejrzanych, wcześniej zatrzymany za porwania dla okupu. Jak przekazała prokuratura, składając zeznania miał on "wyrazić gotowość zdania relacji jeszcze na temat innego istotnego przestępstwa, w którym uczestniczył", czyli zabójstwa Jaroszewiczów i wskazać wspólników.

 

"Wszystko jest w tej sprawie bardzo dziwne"

 

- Nagle jeden z podejrzanych zaczął mówić o Jaroszewiczach w zamian za status małego świadka koronnego i złagodzenie kary. To dziwne. Tym bardziej, że inni przestępcy z gangu karateków, do którego należał, byli zatrzymywani wcześniej i żaden nie próbował postąpić podobnie - zauważył Sekielski w "Skandalistach" .

 

Jak ocenił, "wszystko jest w tej sprawie bardzo dziwne". - Gang karateków według samej prokuratury zaczął działać w 1993 r., kilka miesięcy po zbrodni w domu Jaroszewiczów. Teraz prokuratura twierdzi, że prawdopodobnie to była pierwsza robota gangu. Moje pytanie brzmi: czy rzeczywiście przestępcy, którzy uczą się rzemiosła za cel wybierają sobie willę byłego premiera, po której biega wielki pies? Wpadają do środka, robią bałagan w kuchni, by zmylić psy tropiące, biorą  pieniądze i wychodzą nie popełniając żadnego błędu? – mówił Sekielski.

 

Przypomniał, że badając sprawę, przypadkiem odnalazł zaginione wcześniej dowody ws. zabójstwa, które "parę lat leżały w sądzie, poszukiwano ich, ale nie znaleziono. Potem zostały przekazane synowi Janowi Jaroszewiczowi , który z kolei przez kilka lat nie otwierał tego pudła, twierdząc, że nie jest gotowy psychicznie, by wracać do sprawy".

 

Wśród dowodów były zabezpieczone na miejscu zbrodni odciski palców.  Dziennikarz przekazał je Prokuraturze Generalnej. - Ta wydała oświadczenie, które mówi, że dowody, które odnalazłem jej się mnie przydały. Z tego co rozumiem, to oni sprawdzili te linii i nie należą one do żadnego z zatrzymanych - podkreślił.

 

"Cały czas uważam, że ta sprawa jest do wyjaśnienia"

 

W trakcie programu do dyskusji dołączył Dariusz Janas, śledczy, który jako pierwszy zajmował się  zabójstwem w willi byłego premiera PRL.

 

- Nawet ucieszyłem się słysząc, jak pan Ziobro ogłosił, że ustalił sprawców. Jednak teraz cały czas uważam, że ta sprawa jest do wyjaśnienia. Ja wiem dlaczego teraz jeden czy drugi się przyznaje. Groził mu prawdopodobnie wyrok 25 lat więzienia, miał wiele zbrodni, które chciał zakryć, więc poszedł na układa z prokuraturą. Umówili się na 15 lat w tej chwili, a 6 czy 7 przesiedział wcześniej, więc odsiedzi jeszcze 3-4 lata i wyjdzie na wolność - powiedział Janas.

 

Poddał on w wątpliwość zeznania zatrzymanych, którzy przekazali, że dostali się do willi przez okno, dzięki drabinie opartej o ścianę domu, a po dokonaniu zbrodni zamknęli okno od wewnątrz, wyszli drzwiami i odstawili drabinę na miejsce. 

- Słowa, że wchodził do domu przez okno po drabinie, są wierutnymi bzdurami. Najwyraźniej uznano, że jestem człowiekiem na tyle ułomnym, że nie wiem, jak wygląda drabina. Nie znalazłem ani jej, ani jej odcisków pod drzwiami - stwierdził Janas.

 

- Świadkowie koronni niestety często mówią to, co chcą usłyszeć śledczy - dodał Siekelski.

 

 

W programie wyemitowano wypowiedź syna byłego premiera, Andrzeja, który zwrócił się do prokuratury ze specjalnym apelem. - Drugi raz już są ujęci sprawcy, nie mam przekonania stuprocentowego, że to są ci sprawcy. Dlatego chciałbym zaapelować do prokuratury, żeby pracowali spokojnie, nikt im nie będzie przeszkadzał. Wypowiedzi moje będą ograniczane do tego, ile musi być powiedziane. Nie wtrącam się. Jest adwokat powołana przeze mnie do kontraktu z prokuraturą i ona kontroluje cały przebieg tego dochodzenia - powiedział Jaroszewicz.  

 

 

 

Pokazano również wypowiedź Marii Kiszczak, wdowie po generale Czesławie Kiszczaku, która powiedziała, że po zabójstwie byłego premiera i jego żony także bała się o własne życie.

 

- Dlaczego się bałam? Wszyscy dowiedzieliśmy się, że małżeństwo Jaroszewiczów zostało zamordowane. Jednocześnie informacje były takie, że tam nic nie zginęło, a wcześniej słyszałam jak Jaroszewicz wypowiadał się w mediach, że on ma jakieś dokumenty. Ale to jednym mi uchem weszło, drugim wyszło. Miałam męża, czułam się bezpiecznie w domu. Po śmierci męża zostałam sama w domu. Uświadomiłam sobie, że może mi coś grozić, bo ja też mam ważne dokumenty. Jak Jaroszewicz. Bo się chwalił, że miał ważne dokumenty. I postanowiłam zanieść te dokumenty do prezesa IPN, tak jak mi mąż zlecił - powiedziała Polsat News Maria Kiszczak.

 

 

Dotychczasowe odcinki "Skandalistów" można oglądać w zakładce "Nasze programy

 

Skandaliści, Polsat News

luq/ml/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie