B. zastępca dyrektora gdańskiej ABW: Marcin P. nie był żadnym słupem

Polska
B. zastępca dyrektora gdańskiej ABW: Marcin P. nie był żadnym słupem
PAP/Marcin Obara

- Z materiałami na temat spółki Amber Gold po raz pierwszy zapoznałem się w 2012 r.; nie zabraniałem prowadzenia żadnych działań aktywnych wobec tej firmy - mówił we wtorek b. zastępca dyrektora gdańskiej delegatury ABW Jarosław Dąbrowski przed komisją śledczą. - Marcin P. nie był żadnym słupem, prowadził działalność samodzielnie - ocenił.

- Po raz pierwszy zapoznałem się z materiałami negatywnymi na temat spółki Amber Gold - z tego co pamiętam - po powrocie dyrektora (gdańskiej ABW - red.) Adama Gruszki z jednej z narad w Warszawie - oświadczył świadek na wstępie przesłuchania.

 

Dopytywany przez Jarosława Krajewskiego (PiS), kiedy to było, Dąbrowski przyznał, że z tego "co mogłem słyszeć na komisji, było to w 2012 r.". - Nie pamiętam, czy był to kwiecień czy maj - dodał.

 

Świadek relacjonował, że Gruszka po powrocie z tej narady poinformował go, że w Warszawie zapadła decyzja, iż jest "materiał w delegaturze stołecznej, który będzie przekazany do dalszego prowadzenia w delegaturze ABW w Gdańsku". - I zapadła decyzja, że jest zgoda departamentu postępowań karnych i kierownictwa Agencji, abyśmy my przejęli do dalszego prowadzenia taki materiał - dodał Dąbrowski.

 

Świadek wskazał, że wstępna informacja dotycząca materiału, który miał być przekazany przez centralę Agencji, dotyczył niewywiązywania się szefa Amber Gold Marcina P. z umów z klientami.

 

Świadek pytany przez komisję, czy miał informację, że gdańska ABW prowadziła działania operacyjno-rozpoznawcze wobec Amber Gold już w 2011 r., stwierdził, iż nie przypomina sobie takiej sytuacji.

 

- Albo zostałem tak z tymi informacjami zapoznany, że nie przypominam sobie tej sytuacji, albo była to sytuacja taka, że ktoś podjął decyzję z pominięciem mojej osoby - stwierdził. Dodał, że naczelnik wydziału operacyjnego nie konsultuje wszystkich decyzji z dyrektorem delegatury.

 

"Dwie instytucje nie mogą prowadzić działań w stosunku do jednej osoby"

 

W toku przesłuchania szefowa komisji śledczej Małgorzata Wassermann (PiS) pytała świadka, czy to on zdecydował, by wobec Amber Gold nie prowadzić aktywnych działań operacyjnych, wobec informacji, którymi delegatura dysponowała od sierpnia 2011 r. Na taki fakt zwracał uwagę podczas niedawnego przesłuchania jeden z przesłuchiwanych przed komisję funkcjonariuszy gdańskiej ABW.

 

- Nie zabraniałem prowadzić żadnych działań aktywnych, operacyjnych - zapewniał Dąbrowski.

 

- Nie przypominam sobie sytuacji, żebym zabraniał wszczęcia sprawy operacyjnej, ponieważ z tego co pamiętam, zgodnie z przepisami naczelnik sam wszczyna sprawę operacyjną - dodał.

 

Świadek zaznaczył jednocześnie, że mogła się pojawić sytuacja, że Agencja wiedząc, iż działania operacyjne w tej sprawie prowadzi komenda wojewódzka policji, "mogliśmy podjąć decyzje, że my działań operacyjnych aktywnych nie będziemy prowadzić, z tego względu, że w jednym mieście dwie instytucje nie mogą prowadzić w stosunku do jednej osoby aktywnych działań operacyjnych".

 

Wassermann dopytywała więc, czy przyczyną niepodjęcia przez dziewięć miesięcy (od sierpnia 2011 r. do maja 2012 r.) aktywnych działań przez ABW była wiedza, że operacyjnie zajmuje się nią komenda wojewódzka.

 

- Trudno mi dzisiaj powiedzieć, bo naprawdę nie pamiętam tej sytuacji (...). Nie wykluczam, że mogło tak być - odpowiedział świadek. 

 

"Informacja o Michale Tusku została ujawniona w śledztwie"

 

Małgorzata Wassermann (PiS) pytała Dąbrowskiego o zeznania przed komisją funkcjonariuszy ABW, którzy wskazywali, że to właśnie on razem z dyrektorem gdańskiej ABW Adamem Gruszką ustalili, że ABW nie będzie "aktywnie, operacyjnie" zajmować się sprawą Amber Gold.

 

Świadek zeznał, że nie pamięta tych okoliczności, ale "zapewne była jakaś dyskusja, przedstawiane były argumenty i została wypracowana decyzja". Wassermann dopytywała, czy któryś z podległych Dąbrowskiemu oficerów był wzywany do Warszawy, aby wyjaśnić, dlaczego przez dziewięć miesięcy gdańska ABW nie zajmowała się sprawą Amber Gold. - Ja nie byłem o tym informowany - powiedział świadek.

 

Po tym fragmencie zeznań Wassermann wystąpiła z wnioskiem o przeprowadzenie konfrontacji pomiędzy Dąbrowskim oraz naczelnikiem i funkcjonariuszem operacyjnym ABW, który prowadził sprawę Amber Gold. Uzasadniła, że występują rozbieżności w zeznaniach świadków. Konfrontacja ma się odbyć w czwartek 22 marca.

 

Jarosław Krajewski (PiS) wskazał, że wcześniej zeznający przed komisją funkcjonariusze ABW zeznali, że dostali jasne wytyczne, żeby niektórymi wątkami sprawy Amber Gold nie zajmować się w ogóle. Cytował zeznania funkcjonariusza Agencji: "Dostałem wprost polecenie, że prokuratura nie życzy sobie, żeby w tym zakresie prowadzić jakiekolwiek czynności operacyjne i zostało mi powiedziane, że jeżeli będziemy tym się zajmować, dostaniemy zarzuty za utrudnianie śledztwa".

 

Krajewski mówił, że to Dąbrowski miał przekazywać takie informacje o oczekiwaniach ze strony prokuratury. Jak mówił poseł PiS, jednym z takich wątków, miała być sprawa Michała Tuska.

 

- Odnośnie Michała Tuska informacja o tej osobie została ujawniona w śledztwie, w trakcie podsłuchu procesowego. Procedura obowiązująca w Agencji jest taka, że cały materiał z podsłuchu procesowego jest w pierwszej kolejności przekazywany prokuratorowi - powiedział świadek.

 

Jak mówił, bez zapoznania się przez prokuratora z materiałem z podsłuchu ABW nie wykonuje żadnych czynności.

 

Krajewski podał, że w materiałach sprawy operacyjnej "Eldorado" nie znajdują się jakiekolwiek wzmianki, by prowadzono czynności operacyjno-rozpoznawcze w celu ustalenia roli Michała Tuska ws. Amber Gold. Jak dodał, kilku funkcjonariuszy Agencji przesłuchiwanych wcześniej przez komisję zeznało, że wątkiem Michała Tuska mają się nie zajmować.

 

"Nie było sugestii, żeby się nie zajmowali wątkami"

 

Wassermann zapytała świadka, czy - pod rygorem wszczęcia postępowania o utrudnianie śledztwa - wydał zakaz zajmowania się wątkami pobocznymi, w tym rolą Michała Tuska. - Nie przypominam sobie, żebym rozmawiał, używając takich słów - odpowiedział świadek.

 

- Nie było sugestii, żeby się nie zajmowali wątkami, była sugestia, żeby się nie zajmowali osobami lub tematami bez uzgodnienia z oficerem prowadzącym śledztwo - zeznał Dąbrowski. Dodał, że oficer prowadzący był w kontakcie z prokuraturą.

 

Krajewski dopytywał świadka o działania operacyjne ABW ws. Amber Gold.

 

- Sytuacja odnośnie wykorzystywania pionów operacyjnych była na przestrzeni afery Amber Gold różna. Na początku śledztwa funkcjonariusze operacyjni, można powiedzieć, mieli pełną swobodę. Z chwilą przekazania, przejęcia śledztwa, które niestety zostało bardzo szybko przejęte przez prokuraturę łódzką, sytuacja wykorzystania służb operacyjnych była potwornie trudna - opisywał Dąbrowski.

 

- I rzeczywiście ja wówczas przestrzegałem funkcjonariuszy, żeby nie doszło do takiej sytuacji, że prokuratorzy łódzcy przyjeżdżają do Gdańska, w pomieszczeniach delegatury przesłuchują osobiście pracowników spółki Amber Gold i innych związanych z Amber Gold świadków w Gdańsku (...), (a) my, nie wiedząc kto przyjdzie na przesłuchanie, możemy realizować szeroko zakrojone działania operacyjne - powiedział świadek.

 

Dlatego, jak mówił, wydał polecenie, żeby funkcjonariusze operacyjni każde swoje działania uzgadniali z oficerem śledczym - kierownikiem grupy oficerów prowadzących śledztwo, który był w kontakcie z prokuraturą.

 

Krajewski zapytał, kiedy zakończyła się swoboda prowadzenia czynności przez funkcjonariuszy ABW ws. Amber Gold. - Moim zdaniem, to jest moja ocena, z chwilą przeniesienia śledztwa do Łodzi. Było to dla nas bardzo duże zaskoczenie - podkreślił świadek.

 

Dopytywany, czy do momentu przeniesienia śledztwa do Łodzi, funkcjonariusze ABW mieli pełną swobodę, odparł: "W każdym razie większą".

 

Poseł PiS pytał, kiedy Dąbrowski wydał polecenie funkcjonariuszom ABW z delegatury gdańskiej, żeby "nie interesowali się innymi sprawami oprócz tych, które zostały zlecone przez prokuraturę, ponieważ mogą dostać zarzuty za utrudnianie śledztwa".

 

- Takiego wyraźnego rozkazu nie było, natomiast rozmawialiśmy na ten temat i zapewne taka rozmowa z naczelnikiem wydziału operacyjnego była - zeznał Dąbrowski.

 

"Robiliśmy symulacje finansowe"

 

W trakcie przesłuchania Witold Zembaczyński (Nowoczesna) pytał świadka m.in. o kwestię zatrudniania przez Amber Gold osób z branży finansowej. - To w końcu on sam wymyślił Amber Gold, czy ktoś mu to podsunął? Jaka jest pana wiedza na ten temat na dzień dzisiejszy? - pytał poseł Nowoczesnej.

 

- Na dzień dzisiejszy uważam, że Marcin P. prowadził działalność samodzielnie. Nie był żadnym słupem - odpowiedział świadek.

 

Zembaczyński dopytywał więc, skąd Marcin P. wziął pieniądze na rozruch Amber Gold. - Dużo tego trzeba było, czy nie? - pytał.

 

- Robiliśmy symulacje finansowe i wychodziło nam, że nie trzeba wcale dużych pieniędzy (...) - odparł Dąbrowski.

 

Jak dodał, Agencja przeprowadziła też analizę 20 największych inwestorów Amber Gold z Trójmiasta, do których wysłano funkcjonariuszy. Jak zaznaczył, wszyscy ci inwestorzy zdążyli wypłacić swoje środki jeszcze przez upadkiem firmy.

 

- Ci najwięksi okazywali się rentierami, czyli nigdzie niepracującymi. Skąd posiadali pieniądze? Po prostu sprzedali grunty, co często się w Polsce, szczególnie w ostatnim czasie dzieje, pod hipermarkety - tłumaczył.

 

Odnosząc się do tych zeznań, szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała świadka, czy gdyby doszło do takiego sprawdzenia, to znalazłoby to odzwierciedlenie w aktach.

 

- Wydaje mi się, że tak - odparł Dąbrowski. - A jeżeli tego nie ma? - dopytywała szefowa komisji. - No to nie wiem - odpowiedział świadek.

 

- A jeżeli funkcjonariusz mówi, że był taki plan, ale nigdy go nie zrealizowano? - pytała dalej Wassermann. - To jestem zaskoczony, bo skądś te informacje mam - stwierdził świadek.

 

W innej części przesłuchania Zembaczyński poruszył wątek braku decyzji o przeszukaniu w gdańskim klasztorze, u ojca Jacka Krzysztofowicza, przyjaciela małżeństwa P.

 

Dąbrowski przyznał, że w jego ocenie do takiego przeszukania powinno było dojść, ale przeciwnego zdania była prokuratura. Dopytywany o to, jaki był powód odmowy, świadek zeznał: - Z tego co pamiętam: "Nie, bo nie. Bo taka zapadła decyzja i koniec".

 

Wskazał też, że zakaz kontaktu funkcjonariuszy Agencji z podejrzanymi ws. Amber Gold wydała prokuratura w Łodzi.

 

Przyznał, że założenie podsłuchów m.in. Marcinowi P. było jego inicjatywą

 

W toku przesłuchania komisja poruszyła też wątek należących do Amber Gold linii lotniczych.

 

Jak stwierdził świadek, uruchomienie linii lotniczych OLT Express oznaczało podniesienie rangi lotniska i miasta. - Region Pomorski był bardzo otwarty na działalność nowej firmy - mówił świadek.

 

Wassermann te słowa uznała za "zadziwiające", wskazując, że świadek od połowy 2011 r. miał informacje, z których wynikało, że OLT Express z założenia nie była w stanie przynosić zysków mogących pozwolić jej na rozwój, a gdański port lotniczy może stracić na tej działalności.

 

W innej części przesłuchania Dąbrowski zeznał, że Agencja nie stwierdziła, żeby Marcin P. "miał jakiekolwiek kontakty osobowe z jakimikolwiek istotnymi osobami publicznymi z Trójmiasta".

 

Dąbrowski przyznał też, że założenie podsłuchów m.in. Marcinowi P. było jego inicjatywą, gdyż niepokoił go "brak postępów w śledztwie".

 

Szefową komisji dopytywała więc, komu świadek przekazał informację, że w podsłuchanych rozmowach wymieniani byli syn ówczesnego premiera Donalda Tuska, Michał oraz koordynator służb Jacek Cichocki.

 

- Przekazałem przede wszystkim materiał do prokuratury - odpowiedział Dąbrowski. Jak dodał, poinformował też o tym szefa gdańskiej prokuratury okręgowej Dariusza Różyckiego. Nie pamiętał jednak, jakie były ustalenia Agencji z prokuraturą ws. tych materiałów. Nie pamiętał też, komu tę informację przekazał w centrali ABW.

 

W trakcie przesłuchania Dąbrowskiego pojawił się też wątek SKOK-ów. - Badaliśmy kwestię związaną ze środkami finansowymi, które potrzebował Marcin P. na rozpoczęcie działalności. Pojawiały się tam informacje, że może być taka sytuacja, że on lub osoby z jego rodziny korzystały z tej instytucji (SKOK-ów - red.) - mówił.

 

Odpowiadając na kolejne pytania komisji, świadek przyznał, że nie pamięta, kiedy te pożyczki były zaciągane. Dodał też, że nie były to duże kwoty, niewystarczające, by "rozkręcić" Amber Gold.

 

- Czy występuje choćby jedna informacja, pół notatki, cokolwiek, aby SKOK miał stać za aferą Amber Gold? - pytała Wassermann.

 

- Raczej nie było takiej informacji - odparł świadek.

 

Krzysztof Brejza (PO), odnosząc się do tych wypowiedzi, zwrócił uwagę, że w akcie oskarżenia widnieje informacja o tym, że środki na rozruch Amber Gold mogły pochodzić z pożyczek branych przez rodzinę P. w SKOK.

 

"Urząd Kontroli Skarbowej nie włączył się w kontrolę Amber Gold"

 

Małgorzata Wassermann (PiS) pytała świadka, czy doszło do ustalenia, że Urząd Kontroli Skarbowej razem z delegaturą gdańską ABW dokona przeszukań pomieszczeń Amber Gold. Świadek powiedział, że uzgodnił to z zastępcą dyrektora UKS-u, jednak, jak się później dowiedział, funkcjonariusze UKS nie weszli razem z ABW na przeszukania.

 

- Dyrektor delegatury (ABW) poinformował mnie, że po prostu powiadomili go, że nie będą uczestniczyć w tych czynnościach, co było bardzo dziwne, ponieważ zawsze uczestniczyli - powiedział świadek.

 

Dopytywany, kto wstrzymał aktywność UKS-u w tej sprawie, odparł: "Z tego co mi wiadomo, tylko jedna osoba mogła to zrobić - pani dyrektor Urzędu Kontroli Skarbowej".

 

- Dziwne było podejście do prac przy spółce Amber Gold (...). UKS w Gdańsku jest dość agresywnym urzędem, mało która instytucja w Trójmieście nie była skontrolowana - powiedział świadek.

 

Wassermann zapytała, czy UKS finalnie włączył się, na prośbę ABW, w kontrolę głównej spółki Amber Gold. - Z tego co pamiętam, nie włączył się i byłem bardzo zawiedziony - powiedział Dąbrowski.

 

"Dowiedziałem się, że na moim terenie funkcjonuje dziwna firma"

 

-  Sprawa Amber Gold w mojej świadomości rozpoczęła się w kwietniu lub maju 2012 r., jeśli chodzi o działania ABW. Natomiast jesienią 2011 r. miałem świadomość, że sprawą tą interesuje się wydział do walki z przestępczością gospodarczą Komendy Wojewódzkiej w Gdańsku - mówił b. szef gdańskiej delegatury ABW Adam Gruszka we wtorek przed komisją śledczą.

 

Dopytywany przez Jarosława Krajewskiego (PiS), kto przekazał mu informację na temat firmy Marcina P., świadek zeznał, że konkretna informacja, którą dysponowała Agencja, pochodziła od Głównego Inspektora Informacji Finansowej. - Ta informacja wpłynęła do ABW w Warszawie - doprecyzował.

 

- Z delegatury stołecznej dowiedziałem się, że na moim terenie funkcjonuje dziwna firma (...), że ta firma dokonuje bardzo dziwnych przelewów na konta bardzo dziwnych osób - mówił. Dodał, że jednym z nich był przelew na gdańskie zoo, czy finansowanie filmu o Lechu Wałęsie.

 

- To były kosmiczne przelewy, które się nie mieściły w granicach rozsądnego postępowania gospodarczego - kontynuował Gruszka.

 

Jak dodał, w Warszawie zapadła decyzja, że będzie otrzymywał informacje o pojedynczych przelewach, by je następnie zweryfikować.

 

Nie rozmawiał nt. Michała Tuska z ówczesnym szefem ABW

 

Gruszka był pytany przez Jarosława Krajewskiego (PiS) o zeznania funkcjonariuszy ABW, którzy wskazywali, że mieli zajmować się głównym wątkiem sprawy Amber Gold, a nie zajmować się wątkami pobocznymi pod groźbą zarzutów o utrudnianie śledztwa. Krajewski pytał świadka, czy to on wydał zakaz badania pobocznych wątków.

 

- Nie, o tym dowiedziałem się dopiero z przesłuchania, o takim zakazie - odpowiedział świadek. Gruszka zaznaczył jednak, że "rolą dyrektora delegatury ABW jest ściąganie funkcjonariuszy, którzy bujają w obłokach, na ziemię".

 

- I to często realizowałem, ponieważ jeżeli ktoś niekiedy zabiera się za rzeczy, które chciałby realizować, a informacja staje się mało wiarygodna, to niestety na takie działania oczywiście pozwolić nie można, kiedy wcześniej trzeba zrealizować inne czynności - powiedział świadek.

 

Nie zgodził się z oceną Krajewskiego, że to on "hamował oczekiwania funkcjonariuszy operacyjnych, żeby zajmować się również innymi wątkami, które nie zostały zlecone przez prokuraturę".

 

Następnie Krajewski pytał o zatrudnienie Michała Tuska w liniach lotniczych zależnych od Amber Gold. Gruszka zeznał, że w sierpniu 2012 r. dowiedział się, że Michał Tusk współpracuje z Marcinem P. Zaznaczył, że od 11 lipca do 9 sierpnia nie był w delegaturze, ponieważ przebywał w szpitalu.

 

Poseł PiS pytał świadka, jakie czynności zlecił, gdy dowiedział się, że syn ówczesnego premiera współpracował z twórcą Amber Gold oraz z kim ze swoich przełożonych rozmawiał na ten temat.

 

- Z przełożonymi na ten temat nie rozmawiałem - odpowiedział świadek. Dopytywany, czy nigdy nie rozmawiał nt. Michała Tuska z ówczesnym szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem, zapewnił, że "nie".

 

Gruszka powiedział, że nie wierzył w sytuację, że "odpowiedzialny" prezes lotniska w Gdańsku Tomasz Kloskowski, pchnie Michała Tuska w objęcia takiego człowieka jak Marcin P.

 

- Uważam, że pan Michał Tusk w tej sprawie jest podobnie ofiarą, jak wiele innych osób - powiedział świadek.

 

"Nie formułowałem zakazu zajmowania się wątkiem Michała Tuska"

 

Krajewski zapytał go, jakie czynności zlecił, żeby ustalić, choćby poprzez działania operacyjne, do czego Marcinowi P. był potrzebny syn ówczesnego premiera. - Takich działań nie zlecałem - powiedział Gruszka.

 

- Te czynności miały być wykonane w ramach wyłączonych materiałów do odrębnego śledztwa, na ten temat prowadziliśmy rozmowy z prokuratorem (Dariuszem) Różyckim - powiedział świadek. Różycki był szefem gdańskiej prokuratury okręgowej.

 

- Nie formułowałem w stosunku do żadnego z funkcjonariuszy zakazu zajmowania się wątkiem Michała Tuska - zapewnił świadek.

 

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała, czy ABW zweryfikowała, kto stał za zatrudnieniem Michała Tuska i czy ewentualnie Marcin P. lub grupa osób wokół niego, nie będzie próbowała wpływać na Michała Tuska, szantażować go i tym samym stwarzać pewne zagrożenie dla ówczesnego premiera.

 

- Takich daleko idących wniosków nie wysnuliśmy (...). Osoba syna premiera, która jest osobą dorosłą, która ma wykształcenie wyższe, która jest dziennikarzem, to nie jest osoba, którą prowadzi się za rękę, ta osoba żyje i działa na własny rachunek. Nie znam żadnego aktu prawnego, który nakłada na ABW ochronę dorosłych dzieci osób publicznych - mówił Gruszka.

 

Przekonywał, że na tamtym etapie sprawy Amber Gold należało jak najszybciej dokonać zatrzymania Marcina P., "aby uratować to, co było jeszcze do uratowania".

 

- Marcin P. nie był słupem; po wejściu ABW do Amber Gold był "totalnie roztrzęsiony"; po pierwszym zatrzymaniu był rozbity, gdyby ktoś za nim stał, na pewno już wtedy przyznałby się do tego - stwierdził Gruszka.

 

PAP

mr/zdr/prz/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie