Proces za odpalenie racy na spotkaniu z Michnikiem. Oskarżony nie przyznaje się do winy

Polska
Proces za odpalenie racy na spotkaniu z Michnikiem. Oskarżony nie przyznaje się do winy
Polsat News

Przed Sądem Rejonowym w Płocku (Mazowieckie) rozpoczął się w poniedziałek proces 30-letniego Mateusza J., oskarżonego o odpalenie świecy dymnej podczas spotkania w tym mieście w marcu 2017 r. z redaktorem naczelnym "Gazety Wyborczej" Adamem Michnikiem, które zorganizował KOD.

W akcie oskarżenia, który trafił do sądu jeszcze w czerwcu 2017 r., płocka Prokuratura Rejonowa zarzuciła Mateuszowi J. rozproszenie zebrania w warunkach występku chuligańskiego. Według policjantów, którzy zatrzymali Mateusza J., miał on wtedy powiedzieć, że odpalił świecę dymną, gdyż nie zgadza się z poglądami politycznymi Adama Michnika.

 

Odmawia odpowiedzi

 

Przed sądem, podobnie, jak w trakcie prowadzonego w sprawie dochodzenia, Mateusz J. oświadczył, iż nie przyznaje się do zarzucanego czynu. Zgodził się odpowiadać na pytania i zapowiedział, że wyjaśnienia złoży w końcowej części postępowania. Sąd wyznaczył kolejną rozprawę na 9 maja. Wcześniej oddalił wniosek obrony o wyłączenie jawności procesu, co adwokat argumentował m.in. obawą, że oskarżony będzie stygmatyzowany przed wydaniem wyroku.

 

Odpowiadając na pytania prokuratora, Mateusz J. powiedział przed sądem, iż nie był do końca na spotkaniu z Michnikiem "z powodu zatrzymania przez policję". - Policja zatrzymała mnie, bo przebieg spotkania został zakłócony - dodał, dopytywany o szczegóły. Mateusz J. odmówił odpowiedzi na pytania, w jaki sposób spotkanie zostało zakłócone i kto to zrobił. Pytany, dlaczego poszedł na to spotkanie, po dłuższej chwili odparł: "wolałbym nie odpowiadać na to pytanie".

 

Dwaj policjanci, którzy brali udział w zatrzymaniu Mateusza J., zeznając przed sądem, oświadczyli, że tuż po zdarzeniu mężczyzna przyznał, iż to on odpalił świecę dymną i zrobił to sam "z pobudek ideologicznych". Z kolei drugi funkcjonariusz potwierdził złożone wcześniej zeznania, odczytane przez sąd, z których wynika, że Mateusz J. miał powiedzieć po zatrzymaniu, iż "nie zgadza się z poglądami politycznymi Adama Michnika". 

 

Dym kiedy J. opuszczał salę

 

Sąd wysłuchał jeszcze ośmiu innych świadków, uczestników spotkania w trakcie, którego doszło do odpalenia świecy dymnej. Żaden z nich nie potrafił wskazać osoby, która tego dokonała. Świadkowie mówili m.in. o wybuchu, błysku i dymie, który spowodował, że konieczne było przerwanie spotkania na nie więcej niż kilkadziesiąt minut i przewietrzenie sali. Według relacji większości z nich, dym pojawił się niemal w tym samym czasie, gdy dwójka młodych ludzi - Mateusz J. i towarzysząca mu kobieta - zdecydowała się nagle opuścić spotkanie.

 

Kobieta, która przebywała z Mateuszem J., zeznała przed sądem, że powodem jej decyzji o wyjściu z sali w trakcie spotkania było to, iż źle się poczuła. - Byłam na spotkaniu, na którym możliwe, że był Adam Michnik. Nie pamiętam dokładnie, nie pamiętam czego dotyczyło. Niedługo tam byłam, bo źle się poczułam i chciałam stamtąd wyjść. Jak wstawałam, zobaczyłam dym i się przestraszyłam - relacjonowała. Mówiła, że nie widziała przedmiotu, z którego wydobywał się dym. Na pytanie prokuratura czy widziała, żeby Mateusz J. odpalał świecę dymną, kobieta odpowiedziała: - Nie widziałam, żeby ktokolwiek cokolwiek odpalał.

 

Kolejna rozprawa w maju

 

Sąd postanowił, że na kolejnej rozprawie, 9 maja, przesłucha dwóch świadków, którzy nie stawili się w poniedziałek, a także odtworzy nagrania z przebiegu spotkania: jedno, które znajduje się już w aktach sprawy oraz drugie, o którym poinformował jeden ze świadków w trakcie zeznań. Sąd zdecydował też, że wystąpi do Urzędu Miasta Płocka, Komendy Miejskiej Policji i Straży Miejskiej o informacje, czy spotkanie było tam wcześniej oficjalnie zgłaszane.
 
Spotkanie z naczelnym "Gazety Wyborczej", podczas którego doszło do odpalenia świecy dymnej, odbywało się 14 marca 2017 r. w Spółdzielczym Domu Kultury w Płocku. Tuż po incydencie policja zatrzymała 8 osób, w tym Mateusza J.
 
Początkowo, w ramach wszczętego dochodzenia, Mateuszowi J. przedstawiono zarzut z art. 160 par. 1 Kodeksu karnego, dotyczący narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, za co grozi do 3 lat pozbawienia wolności. Postępowanie to, z powodu braku wyczerpania znamion przestępstwa, płocka Prokuratura Rejonowa umorzyła w maju 2017 r.

 

Powodem tej decyzji były okoliczności zdarzenia, które - jak argumentowała prokuratura - nie wskazywały by odpalenie świecy dymnej spowodowało bezpośrednie zagrożenie życia lub zdrowia: nikt z uczestników spotkania nie uskarżał się na pogorszenie stanu zdrowia, nie wezwano pogotowia ratunkowego, nie było też paniki wśród zgromadzonych, a salę przewietrzono, po czym spotkanie kontynuowano.

 

"Raz sierpem, raz młotem"

 

Zażalenia na postanowienie o umorzeniu sprawy złożyły dwie osoby. W trakcie incydentu nie odniosły one żadnych obrażeń, a w ramach toczącego się dochodzenia zostały przesłuchane w charakterze świadków. Rozpoznając zażalenia, w maju 2017 r., płocka prokuratura uznała ostatecznie podnoszoną w nich ocenę prawną czynu, w tym dotyczącą art. 260 Kodeksu karnego, który mówi, że kto przemocą lub groźbą bezprawną udaremnia przeprowadzenie odbywanego zebrania lub takie zebranie rozprasza, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2.

 

Na tej podstawie zdecydowano o kontynuowaniu postępowania, a następnie - w czerwca 2017 r. o przedstawieniu Mateuszowi J. zarzutu, podkreślając jednocześnie, iż czyn podejrzanego miał charakter chuligański. Zgodnie z art. 57a par. 1. Kodeksu karnego, "skazując za występek o charakterze chuligańskim, sąd wymierza karę przewidzianą za przypisane sprawcy przestępstwo w wysokości nie niższej od dolnej granicy ustawowego zagrożenia zwiększonego o połowę".

 

W spotkaniu z Adamem Michnikiem uczestniczyło ok. 100 osób. Jeszcze przed jego rozpoczęciem grupa, licząca - według relacji świadków, do 30 osób - wznosiła okrzyki: "raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę".

 

W przypadku 7 osób, które poza Mateuszem J. zatrzymano po zdarzeniu, wszczęto postępowanie w związku z art. 51 Kodeksu wykroczeń, czyli dotyczącym zakłócenia porządku publicznego. Ostatecznie 5 osób ukarano mandatami karnymi, a wobec dwóch pozostałych zdecydowano o odstąpieniu od ukarania z uwagi na brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu.

 

PAP

bas/
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Komentarze

Przeczytaj koniecznie