Była lokatorka Lutosławskiego 9: nowi właściciele stosowali przemoc wobec mieszkańców
- Po przejęciu kamienicy przy ul Lutosławskiego 9 nowi właściciele próbowali podnieść czynsz z 320 zł do 1 tys. zł; stosowali przemoc wobec lokatorów, dochodziło do pobić, włamań i wyrzucania z mieszkań - mówiła w czwartek przed komisją weryfikacyjną była lokatorka kamienicy Alina Kołodziejczyk.
Świadek wyjaśniła, że mieszkała w kamienicy przy ul. Lutosławskiego 9 do kwietnia 2015 r. Dodała, że budynek został zburzony podczas wojny, późnej przechodził remonty, w styczniu 2014 r. został przeprowadzony kapitalny remont, a w marcu tego samego roku, budynek otrzymała nowa właścicielka Izabela Wierzbicka. - Taki prezent zrobiło miasto właścicielce - powiedziała Kołodziejczyk.
Jak mówiła, właścicielka na pierwszym spotkaniu po przejęciu nieruchomości zapewniła, że nie będzie podwyżek czynszów, wyrzucania lokatorów. Kołodziejczyk powiedziała, że tak było przez trzy miesiące, a w czerwcu 2014 r. lokatorzy dostali pismo, że ich umowy z urzędem dzielnicy są nieważne.
Jednemu z lokatorów zabierali emeryturę
Lokatorka zeznała, że w konsultacjach dowiedziała się, że nie powinna podpisywać nowej umowy i zaczęła rozmowy z innymi lokatorami.
- Pani Wierzbicka zaczęła mi ubliżać, że ja buntuję lokatorów. Nie buntowałam, tylko uświadamiałam, co powinni, a czego nie - zeznała b. lokatorka.
Dodała, że wniosła do sądu skargę na podwyższenie czynszu przez nową właścicielkę. Jak mówiła, przed reprywatyzacją płaciła czynsz w wysokości 320 zł, a następnie został podwyższony do 1 tys. zł. Kołodziejczyk zeznała, że były cztery sprawy, finalnie doszło do porozumienia i nie doszło do podwyżki czynszu.
Świadek zeznała, że nowi właściciele, czyli Wierzbicka i jej rodzina, stosowali przemoc wobec lokatorów. Polegało to - jak mówiła - m.in. na wyciąganiu lokatorów z mieszkań na korytarz, włamań do lokali i wymieniania zamków w drzwiach.
Jak zeznała Kołodziejczyk, jednemu z lokatorów właściciele zabierali emeryturę i zostawiali mu tylko 100 zł. Miało także dochodzić do pobić lokatorów, wyrzucania mebli.
"Dzielnica się bardzo ładnie zachowała"
Kołodziejczyk zeznała, że wyprowadziła się z ul. Lutosławskiego w końcu kwietnia 2015 r., ponieważ dostała mieszkanie przy ul. Powązkowskiej, dzięki przychylności urzędu dzielnicy. Dodała, że siedem osób dostało nowe mieszkania. "Dzielnica się bardzo ładnie zachowała" - powiedziała świadek.
Na początku rozprawy pełnomocnik Wierzbickiej wniósł o przeprowadzenie mediacji. Podkreślił, że jego klientka nie jest nabywcą roszczeń, a jest "bezpośrednim spadkobiercą", zna kamienicę przy ul. Lutosławskiego od dzieciństwa i nadal tam mieszka.
Pełnomocnik przekonywał, że "problem dotyczy tak naprawdę nie nieprawidłowości bezpośrednio przy wydawaniu decyzji (zwrotowej)". "Sytuacja jest bardzo nietypowa, to nie jest klasyczny spór dotyczący reprywatyzacji. Mamy do czynienia ze sporami sąsiedzkimi" - powiedział pełnomocnik właścicielki.
Przewodniczący komisji Patryk Jaki zaproponował, aby najpierw wysłuchać wszystkich wezwanych osób i na koniec posiedzenia członkowie komisji będą mogli się wypowiedzieć nt. propozycji pełnomocnika właścicieli kamienicy.
"Pomału odbierano nam godność człowieka"
Inna była lokatorka, Katarzyna Gołub zeznała, że jeden z lokatorów kamienicy - Marek Orłowski - został pobity i odebrano mu klucze do mieszkania, a jego rzeczy zostały wyrzucone do śmietnika - w tym m.in. glukometr i paski do mierzenia poziomu cukru. Noc po pozbawieniu mieszkania - jak zeznała świadek - spędził w noclegowni, a potem mieszkał na ulicy.
W kontekście Marka Orłowskiego była lokatorka powiedziała, że dochodziło do "segregacji ludzi najsłabszych". - Upatrzyła sobie pani Wierzbicka osoby samotne, nieporadne - osoby, które jeśli staną w trudnej sytuacji życiowej, nie będą umiały sobie z tym problemem poradzić, które nie umieją się wypowiadać, napisać jakiegokolwiek pisma do urzędu - dodała.
Zeznawała również, że nowa właścicielka mówiła o eksmitowanym lokatorze: "to gorzej jak zwierzę". - Pomału odbierano nam godność człowieka - mówiła. Gołub mówiła też, że była nękana, kiedy odmówiła podpisania nowej umowy. Dodała, że nowa właścicielka zaczęła ją poniżać, pytać natarczywie, kiedy opuści mieszkanie. - Zaczęła mnie obrażać, "kiedy te szczury pójdą stąd" - relacjonowała.
Mówiąc o krzywdach, których doznali lokatorzy, powiedziała: "nigdy nas to nie powinno spotkać, nie zasługiwaliśmy na takie traktowanie".
"Miałem czekać aż te rzeczy same wyjdą?"
Mąż obecnej właścicielki kamienicy Piotr Wierzbicki zeznał, że nie stosował siły fizycznej wobec lokatorów, nie wyzywał ich, a takie oskarżenia nazwał pomówieniami.
Odpowiadając na pytania członków komisji, zeznał, że opróżniał lokal jednego z mieszkańców wyrzucając rzeczy przez okno na wygrodzony teren ogródka. Wierzbicki powiedział, że zrobił to, ponieważ rzeczy w mieszkaniu były zarobaczone; podkreślił, że lokator tego mieszkania był "skreślony jako lokator, miał eksmisję".
Szef komisji Patryk Jaki pytał, na jakiej podstawie prawnej świadek wyrzucił rzeczy lokatora przez okno. - Co miałem czekać aż te rzeczy same wyjdą? - odpowiedział Wierzbicki. Dodał, że mieszkanie było "otwarte i opuszczone".
Miasto domaga się od właścicielki 2,6 miliona zł
Właścicielka kamienicy Izabela Wierzbicka zeznała przed komisją, że "jest od samego początku nękana". Podkreśliła też, że ona sama nikogo z kamienicy nie wyrzucała, nie nękała, nie obrażała, ani nie biła.
Dodała, że za nękaniem jej stoi jeden z lokatorów, który "zachowuje się jak rasowy nękacz i mściciel" i zdaniem właścicielki "robi jej tyle krzywd"; "bez przerwy ją nagrywa i donosi".
Przyznała, że w związku ze stresem związanym z konfliktem z mieszkańcami choruje i bierze leki. Dodała, że wobec wspólnoty mieszkaniowej ma dług w wysokości 70 tys. zł, bo po przejęciu kamienicy miała opłacać czynsz i media za wszystkie mieszkania. Wierzbicka jest również w sporze z miastem, które domaga się od właścicielki 2,6 miliona zł za odbudowę i modernizację budynku.
"Żona jednego z lokatorów dwukrotnie rzuciła klątwę na moją rodzinę"
Jak przypomniała pełnomocniczka miasta Zofia Gajewska, sama właścicielka domaga się od miasta 5 milionów złotych za bezumowne korzystanie, a w innym postępowaniu za sprzedane lokale domaga się 4,5 miliona złotych.
Zdaniem Wierzbickiej, żona jednego z lokatorów dwukrotnie rzuciła klątwę na jej rodzinę. - Nie wiem, kim ona jest, może jest szeptuchą czy czymś takim, ja się nie znam - mówiła.
Wierzbicka zapewniała również, że jedna z mieszkanek prosiła o podwyżkę czynszu, bo dzięki temu mogłaby dostać nowe mieszkanie.
"Na pewno właścicielka kamienicy i jej rodzina dokuczali mieszkańcom"
Wezwany na świadka przez komisję Krzysztof Wawrzyński, który pełni funkcję dzielnicowego na ulicy, przy której stoi kamienica był pytany podczas komisji czy mieszkańcy mogli być tam traktowani przez właścicieli niezgodnie z prawem przez właścicieli.
- Na pewno występował taki element, że właścicielka kamienicy i jej rodzina w pewien sposób dokuczali mieszkańcom - odpowiedział. - Mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali fakt, że były tam zakłócenia ciszy i spokoju, że dochodziło do jakiś wyzwisk, że byli obrzucani słowami obelżywymi przez właścicieli, że właściciele zagradzali im drogę i nie mogli wejść do swoich lokali. Tego typu informacje docierały do mnie - powiedział.
Z materiałów zebranych przez komisję wynikało, że miasto przed wydaniem decyzji nie zbadało także kwestii posiadania kamienicy przez dawnych właścicieli. Zaprzeczyła temu zeznająca przed komisją radca prawny ratusza Bogusława Dąbrowska-Rogacka. - Zawsze badaliśmy, czy budynek jest zamieszkiwany, czy (właściciel) korzysta z tej nieruchomości, czy zarządza tą nieruchomością - zapewniła. Przewodniczący komisji Patryk Jaki pytał, czy ws. Lutosławskiego 9 złożono wniosek dekretowy. Świadek odpowiedziała, że "musiał być wniosek dekretowy złożony w terminie, w przeciwnym razie nie procedowalibyśmy".
Dopytywana, czy pamięta, kto podpisał wniosek dekretowy, Dąbrowska-Rogacka powiedziała, że nie pamięta. Na pytanie szefa komisji, czy coś pamięta ze sprawy Lutosławskiego 9 odpowiedziała, że "po pięciu latach nie ma możliwości zachowania w pamięci dokumentów, które znajdowały się w aktach konkretnej sprawy".
Jaki dopytywał również Dąbrowską-Rogacką, czy jej zdaniem wszystko w sprawie reprywatyzacji było ze strony ratusza w porządku, prawniczka odpowiedziała, że "w jej ocenie - tak". - Nigdy nie mieliśmy sygnałów, że są jakiekolwiek nieprawidłowości. Współpraca przebiegała harmonijnie, bez zakłóceń - mówiła.
Referent w postępowaniu reprywatyzacyjnym przed prezydentem m.st. Warszawy Mariola Wojdyna zeznała, że "w przypadku Lutosławskiego nie ma żadnych wątpliwości, że posiadanie nieruchomości było". Jak dodała, "wskazują to bardzo wczesne dokumenty, z lat 40-tych, że po wojnie żona dawnego właściciela wraz z dziećmi mieszkała na Lutosławskiego w ocalałej części budynku".
Dwie rozprawy odwoławcze
Komisja weryfikacyjna przeprowadziła także w czwartek wieczorem dwie rozprawy odwoławcze w sprawach nieruchomości przy stołecznych ulicach Nowogrodzkiej 6a oraz Nabielaka 9. W odwołaniach zawnioskowano o ponowne rozpoznanie tych spraw przez komisję.
W odwołaniach wystąpiono m.in. o ponowne zbadanie tych spraw przez komisję. Jak poinformował na koniec tych rozpraw odwoławczych przewodniczący Jaki, zgodnie z Kodeksem postępowania administracyjnego strony mają możliwość wypowiedzenia się co do zebranego materiału dowodowego w terminie 7 dni od zamknięcia rozpraw. W przypadku podtrzymania decyzji strony mogą odwołać się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie.
Członek komisji Jan Mosiński powiedział, że decyzji w sprawie odwołań można spodziewać się za około dwa-trzy tygodnie.
PAP
Czytaj więcej
Komentarze